Kategorie
Rozkminy

To-do lista miłości

Heeeeej Kochana Czytelniczko, Kochany Czytelniku!!! 😊 😊 😊

Jak się masz, jak się czujesz? 😊

Nie wiem czy masz podobnie, ale jak dla mnie listopad i styczeń to są strasznie trudne miesiące 😅 no, może jeśli masz wtedy urodziny, to któryś z tych miesięcy może być całkiem miły 😅 ale ja zawsze nie mogę się doczekać aż nadejdzie następny (no bo w lutym jest np. Tłusty Czwartek 😅).

Wiesz co… co to w ogóle za post?!?!?! (Ten mój, który czytasz 😅) I co to w ogóle za pomysł?!?!?!

Co to jest ta to-do lista miłości, którą Ci tu prezentuję??

Ano… taki szablon powstał z mojej osobistej historii/sytuacji i potrzeby serca.

Wiesz, nie wiem czy Ty też tak miewasz, ale czasem są takie dni, a może nawet okresy w życiu – przynajmniej ja tak mam – kiedy niby wiesz, o co w życiu chodzi…ale nie wiesz, o co chodzi 😅

Niby wiesz co jest ważne, jakie są wartości, priorytety…ale kurrrde blaszka praktyka, Twoje decyzje, pokazują coś innego.

Ja miewałam takie momenty, że tak się zapętliłam w swoich pomysłach, w swoich problemach, nawet swoich obowiązkach… że, powiem Ci szczerze, nie wiem jak rodzina ze mną wytrzymywała. Potrafiłam widzieć tylko swój czubek nosa.

I, wiesz, zdecydowałam, że chcę takich sytuacji unikać, chcę nad taką tendencją do widzenia tylko czubka swojego nochala pracować i to jest – tak sobie myślę – część mojego nawrócenia.

Bo nie wiem co Tobie przychodzi na myśl jak słyszysz słowo „nawrócenie”. To nie chodzi tylko o to, że oficjalnie zostaję osobą wierzącą, przyjmuję Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. Nawrócenie to też odwrócenie się od swoich grzechów. Walka z nimi. (por. np. Ez 18,30)

Oczywiście, nawrócenie przede wszystkim jest łaską od Boga, ale… łaska buduje na naturze 😉.

Tak więc kontynuując mój #projektnawrócenie 😅 mój życiowy projekt 😅 bierę (że tak powiem) na tapetę jeden konkretny grzech, który mam na myśli i chcę – dzięki Duchowi Świętemu i przy pomocy tego szablonu – skierować moją uwagę na ludzi wokół mnie.

Chcę zrobić taki eksperyment – zacząć planować dni według tego, co chcę zrobić dla Boga i dla bliźniego – nie zapominając przy tym o sobie.

Oczywiście, mówiąc „co chcę zrobić dla Boga” – mam na myśli rzeczy, które pomogą MI (a nie Jemu 😅) w budowaniu relacji z Nim.

I TERAZ, CO WAŻNE.

Może akurat TY, Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, jesteś w zgoła odwrotnej sytuacji: myślisz o potrzebach wszystkich innych ludzi wokół, a zapominasz o sobie.

To źle.

W takim sensie, że jeśli nie będziesz o siebie dbał(a), o swój odpoczynek, o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne, o rozwój swoich talentów, TO NIKOMU SIĘ NIE PRZYDASZ. Pociągniesz tak jakiś czas, ale na dłuższą metę, nie dbając o siebie, zaniedbasz swoją rodzinę i bliskich, bo będziesz niezadowolona/zmęczony/wypruta/nieszczęśliwy/chora/czuł się jakby walec po Tobie przejechał/(wybierz sam).

ZATEM! Jeśli Ty sam(a) zauważasz, albo ktoś życzliwie Ci mówi, że powinieneś/powinnaś więcej o siebie dbać, to potraktuj ten szablon jako ćwiczenie planowania zdrowej, Bożej miłości własnej.

Rozumiemy się? 😉

Już słyszę Wasze „ale jak używać tej to-do listy?” 😅 Kończę ten background i tłumaczę co i jak.

  • Szablon to-do listy można wydrukować lub odrysować w bullet journalu lub innym notatniku, żeby np. poćwiczyć sobie lettering.
  • Można go też wcale nie drukować, ale potraktować jako inspirację.
  • Ponieważ jest to szablon dzienny, jeśli wybieracie opcję wydruku, użyjcie kartek już zadrukowanych z jednej strony (żeby aż tyle papieru nie zużyć).
  • Ile tego drukować? Na początek spróbuj dosłownie kilka egzemplarzy i przetestuj czy w ogóle czujesz bluesa 😉
  • To-do lista jest przemyślana w taki sposób, żeby wpisywać osoby lub grupy osób, o które chcemy się danego dnia zatroszczyć/coś dla nich zrobić.
  • Pierwszym punktem jest „Co dzisiaj zrobię dla Boga”.

Moim skromnym zdaniem, wpisz tu: 1) modlitwa osobista i 2) fragment Pisma Świętego – i to jest świetny start, jeśli jeszcze tego nie robisz. Wersja rozszerzona może objąć cokolwiek co pomaga Ci w budowaniu relacji z Bogiem (adoracja, może lektura duchowa? Może post? Może dodatkowa modlitwa, np. litania?).

  • W kolejnych sekcjach wpisujemy osoby, dla których chcemy coś tego dnia zrobić – i nie trzeba wykorzystywać wszystkich pól. Liczę na Twój zdrowy rozsądek jeśli chodzi o ilość tych rzeczy – będą dni, kiedy możesz wypisać 5 pomysłów na to jak zadbać o swoją mamę i to będzie doable (w sensie: do zrobienia), a będą dni, kiedy będzie to jedna rzecz i to też jest OK.
  • Pamiętaj też o tym, żeby zadbać o siebie. Z pustego i Salomon nie naleje. Jeśli spędzisz cały dzień na praktykowaniu miłości bliźniego możesz być po prostu wyczerpana/wyczerpany (szczególnie, kiedy bliźnimi są np. 2 małe huragany w domu 😅). Zaplanuj świadomie czas z książką w fotelu, dłuższy spacer z psem, jakąś aktywność fizyczną albo kąpiel z bąbelkami.

Ta to-do lista nie czyni cudów. Zrobiłam ją po to, żeby pomóc sobie przeorganizować moje myślenie i mój dzień tak, żebym mogła lepiej praktykować miłość bliźniego. Jeśli widzisz, że możesz wykorzystać ją do swojej sytuacji, zapraszam do pobrania 😉

Aha, no i wiesz „Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie” – więc wiadomo kogo trzeba zaprosić do współpracy 😉

Link do pobrania szablonów to-do listy miłości znajduje się o tu.

(różne wersje dostępne)

Ściskam Cię serdecznie i powodzenia w praktykowaniu miłości Boga i bliźniego! 😊

Kategorie
Recenzje

„Teologia dla początkujących” – czy wiesz w co wierzysz?

Drodzy Moi!!!!!!

Witajcie w Nowym Roku! 🥳🥳🥳

Jak się macie? Cali i zdrowi?

Normalnie, nie wiem jak Wy, ale ja się autentycznie czuję jak niedźwiedź wybudzający się ze snu zimowego 😜 🐻 Oj, ciężko wrócić do regularnego rytmu i porannego wstawania…ale to pewnie większości z nas 😉

Wiecie co! Ruszamy w ten na pewno wspaniały Nowy Rok z recenzją!

Powiem Wam tak: nie wiem co było/jest dla mnie cięższe: przestawienie się na znowu poranne wstawanie czy przeczytanie tej książki do końca 😂 ale, ale! Przeczytałam i są owoce!

Zacznijmy od początku.

Jak tylko zobaczyłam reklamę „Teologii dla początkujących” Franka J. Sheeda na profilu wydawnictwa W Drodze wiedziałam, że bardzobardzobardzo chcę tę książkę przeczytać.

Myślałam sobie „Ojacie! Teologia dla początkujących!” to coś w sam raz dla mnie!

Bo, mimo mojego „wykształcenia” oazowego i duszpastersko-studenckiego, uznaję z pokorą, że jakimś ogromniastym specem od teologii nie jestem – no halo – i że ja chętnie, bardzo chętnie się dokształcę.

Otwieram i czytam początek, no i myślę sobie: rewelacja! o.Janusz Pyda OP w swoim wstępie tak fantastycznie pisał o poznaniu Pana Boga rozumem. ROZUMEM! 🧐 Czaicie? Wooow, no, to przecież coś pięknego, też tak chcę! Ja też chcę poznać lepiej Pana Boga rozumem.

No to lecę rozentuzjazmowana dalej… i już w drugim rozdziale zrozumiałam.

Zrozumiałam, że to totalnie nie moja liga. NIE. MOJA. LIGA.

Ugh! Już Wam mówię co i jak.

Książka Franka J. SheedaTeologia dla początkujących” przedstawia podstawowe dogmaty wiary katolickiej. Tłumaczy je w taki sposób, żeby osoby wierzące rozumiały w co wierzą, a niewierzące rozumiały co odrzucają. Bardzo podoba mi się ten cel i w ogóle ta postawa/idea/umiejętność, skądinąd mogłoby się wydawać OCZYWISTA, żeby umieć wytłumaczyć dogmaty, w które wierzę.

Sheed przeprowadza nas przez pojęcia i rzeczywistości związane z naszą wiarą i odpowiada na pytania: czym jest duch? Czym jest dusza? Kim jest Trójca Święta?

(W moim odczuciu nie-sa-mo-wi-cie mocny akcent kładzie Sheed właśnie na dogmat o Trójcy Świętej. To jego konik).

Inne pytania, na które znajdziemy w książce odpowiedzi to: po co Bóg stworzył świat? Dlaczego potrzebne było odkupienie? Co to jest łaska uświęcająca? Jak zmieni się nasza relacja z Bogiem w niebie? Czym są sakramenty?

Patrząc na to wszystko z lotu ptaka, to są podstawy, ABSOLUTNE podstawy, które trzeba opanować, żeby po prostu być bardziej świadomym katolikiem. Bo zgadzam się z autorem, że nie możemy prawdziwie kochać kogoś kogo słabo znamy. Prawda?

No i dobra, no to próbuję poznać i zrozumieć.

I są momenty kiedy naprawdę wątpię w siebie.

Bo mimo że książka Sheeda ma rewelacyjny cel i świetną strukturę: wychodzimy od ducha, żeby lepiej zrozumieć kim jest Bóg, potem przechodzimy przez Trójcę Świętą. Dalej mamy człowieka – czyli świat materii, można by rzec. Potem grzech, odkupienie, Kościół, sakramenty, rzeczy przyszłe. Czyli struktura jak ta lala, wszystko ma ręce i nogi, jest logiczne i naprawdę drobiazgowo wytłumaczone… to poległam na języku.

Ugh! Niektóre zdania czytałam po trzy razy i NIE BYŁAM przekonana, żeby iść dalej 😅 Dużo podkreślałam, dawałam wykrzykniki przy ważnych fragmentach, a potem trafiały się takie gagatki, że musiałam dać odpocząć mojemu przegrzanemu mózgowi 😅 Podam przykład:

„Bóg jednak jest duchem, a duch nie zajmuje miejsca w przestrzeni. Tylko ciało potrzebuje przestrzeni. A jednak mówimy, że Bóg jest wszędzie. Jak może być wszędzie, jeśli w ogóle nie znajduje się w przestrzeni? Przyjrzyjmy się temu uważniej. Wszędzie to znaczy tam, gdzie jest wszystko. Zdanie, że Bóg jest wszędzie, znaczy, że Bóg jest we wszystkim. Byt duchowy jednak nie znajduje się w bycie materialnym tak jak woda w szklance. Musimy więc poszukać innego znaczenia słowa „w”.”

Innego znaczenia słowa „w”? Serio??? 🤯🤯🤯

Albo:

„I znowu wewnątrz natury boskiej Duch Święty jest Miłością., wyrazem miłości Ojca i Syna. Uświęcenie i łaska są darami, a dary są dziełem miłości: są przypisane Duchowi Świętemu. Łaska jest stworzonym darem miłości; Duch Święty jest niestworzonym darem miłości”.

Again, moja reakcja jest taka: 🤯🤯🤯

O mamo, czemu nie mogę tego skumać?

Co więcej, przyznaję się bez bicia, że jak kończyłam jakiś rozdział, to nieraz miałam taką myśl, że przeczytałam cały, zrozumiałam połowę, ale jeśli miałabym Ci coś, dobry człowieku, wytłumaczyć, to no chance. Nie umiem.

Zastanawiałam się nie raz, nie dwa, nie trzy, co jest z moim mózgiem nie tak.

A Z DRUGIEJ STRONY…tak sobie kminię.

Taka św. Bernadetta…założę się, że nie potrafiłaby wytłumaczyć dogmatu o Trójcy Świętej – tak jak Sheed by sobie tego życzył.

Inni święci. Św. Faustyna? Nie wiem, strzelam: Św. Dominik Savio? Święci Zelia i Ludwik Martin? Św. Kazimierz?

Jeśli moje przypuszczenia są słuszne i nie wszyscy święci potrafili wyłożyć dogmaty wiary, ale żyli według Ewangelii i kochali Boga z całych sił…to może nie jest to absolutnie koniecznie, żebym JA musiała?

A z TRZECIEJ strony…tak sobie myślę (po konsultacjach z mężem, który też czytał Sheeda, i który potwierdza tę trzecią stronę 😉), że pewnie nie wszyscy święci mieli dostęp do takiej teologii. A skoro JA mam…to nieskorzystanie ze źródeł byłoby świadomym wybraniem ignorancji. Bez sensu. Bez sensu, nie chcę tak.

Tak więc Frank J. Sheed ma rację i słuszność, że żeby kochać trzeba poznać. I widzę, że w moim przypadku potrzebna jest nie „Teologia dla początkujących”, ale jakaś „Teologia dla dummies”.

(Btw, słyszał ktoś, coś?)

Drodzy Czytelnicy, którym zależy na tym, żeby poznać Pana Boga rozumem i umieć wytłumaczyć sobie i innym w co wierzymy. Być może należycie do przepastnego grona odbiorców, którzy tę książkę łykną. Chapeau bas dla Was! Warto po nią sięgnąć, bo pięknie wykłada i tłumaczy naszą wiarę. Jeśli natomiast przeczuwacie, że może stanowić ona dla Was twardy orzech do zgryzienia albo obowiązkowe zajęcia z filozofii na studiach były dla Was zmorą 🙊, to podzielę się z Wami kilkoma myślami:

  1. Nie czytajcie tej książki do poduszki. Jest wysoce prawdopodobne, że zaśniecie po pierwszym przeczytanym zdaniu.
  2. Nie czytajcie tej książki w fotelu-killerze, po całym dniu pracy, umęczeni po kładzeniu dzieci spać. Jest wysoce prawdopodobne, że zaśniecie po pierwszym przeczytanym zdaniu.
  3. Mnie się  dobrze czytało tę książkę…w tramwaju. Jasno, „nieśpiąco”, przede mną ekscytujący dzień w pracy…to był dobry moment dla mnie na taką lekturę.
  4. Dobrze mnie się też czytało ją…na głos. Serio, rozumiałam o wiele więcej.
  5. Lepiej mi się czytało od ósmego rozdziału, który jest o naturze człowieka – tak więc jak już ktoś z Was przebrnie przez Trójcę Świętą, to z mojej bardzo subiektywnej perspektywy, potem będzie ciut lepiej. A jak dojdziecie do Kościoła, to będzie jeszcze lżej. Tak więc uzbrójcie się w optymizm i cierpliwość 😊!

Jaki jest owoc mojego czytania „Teologii dla początkujących” Franka J. Sheeda?

Czuję, że autor zaszczepił we mnie taką chęć i determinację, żeby zrozumieć lepiej dogmaty mojej wiary. Bardzo, bardzo chciałabym je umieć wytłumaczyć. Nie zasłaniać się zdaniem „to jest tajemnica wiary i zrozumiem to po śmierci”. To jest prawda, ale już tutaj na ziemi mogę (powinnam!) wiedzieć więcej. Cieszę się, że tę książkę mam, bo na pewno do niej wrócę. A na ten moment – w sumie, na ten ROK – mam cel poszukać i przeczytać coś, co będzie napisane dla …dummies 🙃

A może czytaliście coś o podobnej tematyce? Podzielcie się tytułami w komentarzach! 😉

Kategorie
Rozkminy

Czy wspólnota jest do zbawienia koniecznie potrzebna?

Witaj Drogi Czytelniku i Droga Czytelniczko!

Jak leci? What you’re up to lately?

Jesteś typem (typką? 😂), który cieszy się jesienią, czy tęskni za inną porą roku? Na przykład tą najcieplejszą ze wszystkich? 😅 Ja, przyznaję się bez bicia, jestem wierną fanką lata, ale tą słoneczną, bezdeszczową jesień…jakoś zniosę 😅 za tą deszczową nie przepadam.

Wiesz co! Ostatnio mocno chodził za mną temat wspólnoty. Kurrrrrka wodna, tak mocno! Myślę, że to wszystko zasługa tego, że zachwyciłam się ostatnio dokumentami wspólnoty Equipes Notre-Dame, w której jesteśmy z mężem. Ech! Jak to jest wszystko bosko przemyślane!

I potem zaczęłam tak sobie dumać, że w sumie przecież mnóstwo ludzi nie jest w żadnej wspólnocie…i że nie wiedzą, co tracą! 😂 Moim zdaniem, of course.

Stwierdziłam, że ja w takim razie zbiorę w listę kilka powodów, dla których WARTO być we wspólnocie. I mam tu na myśli we wspólnocie katolickiej, której na celu jest duchowy wzrost, zbliżenie się do Boga, (uwaga, nie przestrasz się) ŚWIĘTOŚĆ. Jasne, nie znam WSZYYYYSTKICH wspólnot na świecie, ale zdecydowałam, że i tak spiszę te powody 😂 Będę je pisała z perspektywy przynależności do Ruchu Duchowości Małżeńskiej Equipes Notre-Dame, która jest (jak to mój mąż nazywa) starszą siostrą Domowego Kościoła.

Myślę, że kiedy indziej opowiem w większych szczegółach o Equipes Notre-Dame (Ekipach/ENDzie), bo to długa historia, której chyba nie umiem opowiedzieć w pigułce 😅 i skupię się może na tym na czym powinnam w tym tekście 😂, a mianowicie, PO CO nam wspólnota.

7 powodów dlaczego warto być we wspólnocie*

(* pisząc te powody w sposób szczególny myślę o Equipes Notre Dame i Domowym Kościele – bo takie mam doświadczenie)

1) Gotowe narzędzia pracy

No to tak. We wspólnocie nie wyważasz otwartych drzwi. Mają tam gotowe, wypróbowane przez lata narzędzia, które rozwijają Cię duchowo i zbliżają do Boga. I najczęściej nie jest to ABSOLUTNIE nic nowego, nic kosmicznego: np. codzienna modlitwa, regularne czytanie Pisma Świętego, a we wspólnotach małżeńskich comiesięczny Dialog z małżonkiem. ALE, są to narzędzia dobrze ustrukturyzowane. Ja, gdyby nie END, dalej nie czytałabym Pisma Świętego. No way. Jakoś nie miałam takiego nawyku, ani w ogóle takiego doświadczenia regularnego czytania Biblii. Teraz, jeśli nie przeczytam, to czuję, że mój dzień jest niepełny.

2) Większa motywacja do pracy nad sobą

To ciutkę taka psychologia tłumu. Jak już masz te narzędzia i jest czas na spotkanie wspólnoty, to jest też czas na podsumowanie miesiąca: jak Ci poszło realizowanie tych postanowień? I to nie chodzi o to, że „uwaga, uwaga, teraz następuje sprawozdanie i ci, którym udało się posunąć do przodu w rozwoju duchowym otrzymują wieniec zwycięstwa, a ci, którym nie udało się, lądują pod pręgierz i dostają baty: hadzia! Hadzia!”. No, nie. Owszem podsumowujemy naszą miesięczną pracę. Ale to, że widzimy się co miesiąc na spotkaniach działa po prostu motywująco. Jeśli w zeszłym miesiącu nasza modlitwa małżeńska leżała i kwiczała, to w tym miesiącu chcemy ją podnieść z tej podłogi, otrzepać z kurzu, obmyślić realistyczny plan i podjąć ten wysiłek, żeby ona była.

3) Miłość braterska

To jest w ogóle rewelka. Czy to jesteś we wspólnocie solo czy w małżeństwie możesz praktykować miłość braterską, miłość bliźniego. I też, żeby trochę zdjąć tej pompatyczności z tego wyrażenia, CHODZI PO PROSTU O TO, że pomagasz. Ja to sobie wyobrażam WRĘCZ następująco: ludzie ze wspólnoty popilnują Ci dzieci, pomogą w przeprowadzce, zawiozą na porodówkę, kiedy mąż w delegacji, no i oczywiście POMODLĄ się w Twojej intencji. Zawsze.

4) Nie jesteś(cie) samotną wyspą

Prościej się nie da: RAZEM RAŹNIEJ. Czasem potrzebuję być po prostu wysłuchana. Czasem, jak JA wysłucham kogoś, to się mega zainspiruję jego sposobem np. na ogarnięcie modlitwy z dziećmi. Słuchamy o swoich wzlotach i upadkach. Bo nie ma co mydlić sobie oczu, chrześcijaństwo trudne jest. A chrześcijaństwo + rodzicielstwo to ostra jazda bez trzymanki 😜. Będąc razem, wzrastając razem, pokonując kolejne kroki w rozwoju duchowym razem…to jest naprawdę mega pokrzepiające.

5) Jedność w różnorodności

To też nie jest tak, że każda wspólnota, ekipa, krąg jest tworem monolitycznym. Jakież by to było NUDNE! Tak naprawdę, po pierwsze primo, jesteśmy na różnych etapach rozwoju duchowego. Po drugie primo, mamy różne doświadczenie życiowe. Przeszliśmy przez różne sytuacje, które w jakiś sposób nas ukształtowały. Wreszcie, mamy różne charaktery – i różne spojrzenia na dany temat. I tą różnorodnością też się dzielimy i siebie nawzajem ubogacamy.

6) Okazja do dawania i brania

Umówmy się: jest czas, że jesteśmy na haju duchowym (czyt. relacja z Panem Bogiem jest mega bliska) i dzielimy się tą radością i podrzucamy książki o rozwoju duchowym, i przesyłamy ludziom cytaty z Pisma Świętego i jest zachwyt i och i ach, i angażujemy się w posługi i służymy i w ogóle. SZAŁ. Albo dostaliśmy podwyżkę, albo premię i w związku z tym czujemy, że możemy sobie pozwolić na hojność materialną. A czasem jest przeciwnie: jesteśmy w dołku. No, lipa TO-TAL-NA: tekst na spotkanie nieprzeczytany, modlitwa szwankuje, zapomnieliśmy o regule życia (postanowieniu pracy nad sobą), normalnie wstyd i hańba. Nie wyrabiamy się z niczym, dzieci włażą na głowę i ciężko się duchowo rozwijać. To. Jest. OK. Jest czas dawania i czas brania – i we wspólnocie uczymy się jednego i drugiego.

7) Opieka kapłana

Pamiętam jak mama mi opowiadała, że jak byłam mała (i wcześniej) księża w naszym domu byli nierzadkimi gośćmi. Rodzice byli w Domowym Kościele i zwyczajnie zapraszali na kawę, herbatę, ciasto. Myślę sobie, że taka – jak to nazwać, żeby w dzisiejszych czasach nie zabrzmiało to źle? – relacja z kapłanem to coś mega fajnego. Patrząc z perspektywy ekipy: mamy księdza – doradcę duchowego, który jest na każdym spotkaniu, żeby nam towarzyszyć, czerpać z naszego doświadczenia i również nami się opiekować. Można do niego zadzwonić i pogadać, poradzić się i zawsze możemy liczyć na jego modlitwę. Simply awesome.

Czy zatem wspólnota jest do zbawienia koniecznie potrzebna? Oczywiście, że NIE!

(Jeśli zauważyłeś/zauważyłaś nawiązanie w tym tytule do sześciu prawd wiary (ha! Czasy podstawówki 😁), to punkt dla Ciebie 😉. „ŁASKA Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna”. Nie wspólnota).

Część z tych rzeczy może mieć miejsce i poza wspólnotą. I niektórzy z nas mogą się megafajnie rozwijać i bez wspólnoty. Having said that 😉 ja się cieszę, że jesteśmy w ekipach. Wiem, że gdyby nie to, to my osobiście zatrzymalibyśmy się z formacją i rozwojem duchowym na czasach duszpasterstwa akademickiego. A tak, to i służyć możemy i czerpać pełnymi garściami.

Amen!

A czy ktoś z Was jest w jakiejś wspólnocie? Jeśli tak, to jakiej? Dopisalibyście coś do listy? Dajcie znać w komentarzach 😊

Kategorie
Rozkminy

Solo trip – dlaczego co roku wyjeżdżam sama?

Cześć Czytelniku! Hej Czytelniczko!

Miło mi, że wpadasz! 😊

Opowiem Wam dzisiaj o takim moim, na początku dziwnym (jak dla ekstrawertyka), doświadczeniu – wyjazdach solo.

Mam taką swoją (strasznie długą, bo trzyletnią 😜) tradycję, że co roku wyjeżdżam sama na 2 dni, gdzieś za Wrocław.

Tak jest, sama.

Tak, dzieci zostają w domu. Z tatą.

Już to słyszę: „Ło matko i córko! Toż to nie wypada! Co sobie teściowie pomyślą? Dzieci zostawiasz??? A co mąż na to?”

A ja na to: „sorry, Batory. Mąż co roku wyjeżdża z kolegami w góry. Na cały weekend. Heloł! I jakoś on nie ma second thoughts. Jego nikt nie osądza i jemu nikt się nie dziwi. To czemu ja nie mogę?”

Poza tym, wierzcie mi, każdemu, kto wiedzie intensywne życie, czy to zawodowo czy to rodzinnie (czasem both!) przydałoby się wyjechać samemu! Jak palec! I zaznać trochę spokoju. Nawet świętego spokoju.

I wiem, że część z tych rzeczy, które ja robię na solo tripach, ktoś inny może zrobić w domu, ale ja znam siebie. Nawet jeśli wygonię swoich na caaaały dzień na działkę do dziadków, to będę patrzyła na to mieszkanie i będę. Widziała. Co mam do posprzątania. I na samym obserwowaniu się nie skończy, if you know what I mean. Macie tak też? 😂

Dlatego potrzebuję, potrzebuję wyjeżdżać i pozwalam sobie na coroczny taki krótki wypad, żeby zająć się tylko własnymi sprawami – u mnie na tapecie jest zawsze rozwój zawodowy, bo przez bardzo długi czas był on dla mnie po prostu MEGA zagadką.

Ale warto czasem wyjechać solo nawet jeśli ma się poukładane życie zawodowe, serio! 😁

Podam Ci teraz, drogi Czytelniku, droga Czytelniczko, listę 9 rzeczy, których możesz doświadczyć w czasie wyjazdu solo. Zastanów się, może to właśnie coś, czego potrzebujesz!

1) Spotkasz się ze swoimi myślami.

Często na co dzień ich nie słychać. Albo są przerywane radosnymi okrzykami dzieci, albo milionem innych bodźców. I wiem, że to frazes, ale naprawdę potrzebujemy czasu, żeby usłyszeć własne myśli. Tyle w nich ważnych odczuć, jakichś intuicji, może lęków, marzeń. W tej pędzącej codzienności po prostu ciężko to zauważyć.

2) Spotkasz się z Bogiem.

Dla mnie zawsze te wyjazdy otwiera modlitwa. Poświęcam ten czas, ofiarowuję go Bogu. Nawet jeśli decydujesz się, że będziesz po prostu odpoczywać, że nie masz żadnych planów do zrealizowania, żadnych rozkmin zawodowych, ani rzeczy do przemyślenia i chcesz po prostu pooddychać innym powietrzem, popatrzeć na inny skrawek nieba – nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ten odpoczynek ofiarować Bogu.

3) Spotkasz się z przyrodą.

Wybieram pensjonaty/hotele przy lesie, przy parku. Zawsze sobie zaplanuję mnóstwo do roboty, ale staram się chociaż godzinę poświęcić na spacery na łonie natury. Zachwycam się lasami, łąkami, bliskością gór.

4) Zatęsknisz, docenisz.

Zawsze chwilę zatęsknię za rodzinką w czasie tego wyjazdu (zastanawiam się: kiedy indziej doświadczę takiej tęsknoty? (Może dopiero jak dzieci będą same wyjeżdżały?) A przecież ta tęsknota prowadzi do wdzięczności.) I docenię po raz kolejny męża, teściów, to co mam, to, że mam gdzie i do kogo wracać.

5) Porobisz zdjęcia.

Biorę aparat lub telefon, idę w przyrodę i chwytam chwilę. Nie mam wielkich zdolności fotograficznych. Kiedyś robiłam dużo zdjęć kulinarnych i dawało mi to frajdę. Teraz cieszy mnie przyzwoicie zrobione zdjęcie krajobrazu, widoku z okna, pojedynczego kwiatka w przybliżeniu, na tle reszty łąki. Patrzę na nie i się uśmiecham: ja to uchwyciłam.

6) Nadgonisz z czytaniem.

Lista książek, audiobooków, e-booków, które mam ochotę zabrać na taki solo trip jest tak długa, że śmieję się, że to program na wyjazd tygodniowy! 😜 Ale ograniczam się bardzo, biorę zazwyczaj jedną książkę i ten czas, który wieczorem spędzam w pokoju hotelowym, leżąc na brzuchu na łóżku z nosem w książce jest BEZ-CEN-NY.

7) Ułożysz plan.

Wyjazd solo to też idealny czas na planowanie. Tworzenie w głowie i na papierze. Polecam wzięcie notesu, kolorowych cienkopisów i zakreślaczy, bo ułatwiają odnajdywanie się potem w gąszczu notatek. To też dobry czas na zaplanowanie zmiany.

8) Poukładasz na nowo priorytety.

Często w wyniku spotkania z własnymi myślami i z Panem Bogiem potrafimy spojrzeć na nasze życie, i zrobić taki jakby rachunek sumienia. Ja kminię w ten sposób: co MYŚLĘ, że jest moimi priorytetami, a co mówią o tym moje DECYZJE? Czy one są spójne z tą kolejnością priorytetów, którą mam w głowie? Ha! U mnie nieraz było tak, że łapałam się na tym, że moje wartości w głowie mają się nijak do moich rzeczywistych wyborów.

9) Powrócisz do wspomnień z dzieciństwa.

Ja nie miałam babci (ani w zasadzie żadnej bliskiej rodziny) na wsi, ale na swoim pierwszym solo tripie 5 min od pensjonatu była polana przed lasem. Siadłam w wysokiej trawie, zamknęłam oczy, przysłuchiwałam się odgłosom natury i myślami wróciłam do czasów, (ha!) zdaje się, gimnazjalnych i do pewnych rekolekcji w Idzikowie i do bardzo ważnej wówczas modlitwy odmówionej w podobnych okolicznościach przyrody. Dobrze się czułam z tym wspomnieniem i podziękowałam Bogu za tamten czas.

UWAGA, będzie opowieść.

Spróbuję krótko, OK? 😉

Mój pierwszy wyjazd solo był efektem frustracji, że 1) Krzysiek wyjeżdża, a ja nie, 2) miałam mocno poplątane w głowie co ja mam właściwie robić z tym moim życiem zawodowym. Pojechałam do Międzygórza, do przeuroczego pensjonatu, za którym był las po jednej stronie i pola po drugiej stronie. Wzięłam ze sobą audiobook „Rób to co kochasz” autorstwa Arkadio i słuchałam, i robiłam notatki, i lałam łzy, bo ileż tam było tego co siedziało we mnie w środku! Ile nazwanych moich lęków i blokad. Ile słów, na które otwierały mi się szerzej oczy ze zdziwienia, że sama na to nie wpadłam. Wtedy właśnie usłyszałam, BANALNE, ale dla mnie w tamtym czasie przełomowe

„albo stoisz w miejscu, albo wykonujesz ruch”.

W tamtym czasie byłam na rozdrożu zawodowym i BARDZO bałam się dokonania złego wyboru. Bałam się spudłowania. Straty czasu i pieniędzy na edukację, i potem ścieżkę zawodową, która okaże się nie dla mnie. No i tak stałam, i patrzyłam się na te dwa drogowskazy w przeciwnych kierunkach i paraliżował mnie strach, i totalnie nie wiedziałam, co mam robić. Więc robiłam NIC. Stałam i kręciłam się w miejscu, i kminiłam, a czas i tak upływał. No i wtedy te słowa: „albo stoisz w miejscu, albo wykonujesz ruch”.

I dalej:

„nie bój się popełniać błędów. Bóg rozliczy Cię, człowieku, z miłości i talentów. Nie bój się, więc, tego, że rozminiesz się z Jego wolą, bo Bóg wysyła różne zaproszenia. (…) Działaj w zgodzie ze swoim sercem i wykonuj ruchy, a każdy błąd niech przeradza się w konkretną lekcję na drodze ‘Rób To Co Kochasz’”.

Po wylanych łzach, po modlitwie, rozpisałam sobie za i przeciw dwóm kierunków studiów podyplomowych, rozrysowałam potencjalne możliwości pracy w obecnej korpo po każdym z tych kierunków, znowu przemodliłam i podjęłam decyzję. „Przypadkowo” kościół w Międzygórzu jest pod wezwaniem św. Józefa – patrona osób pracujących. Poprosiłam go tam o wstawiennictwo.

Od tamtej pory wiele się zmieniło. Mimo że zrobiłam podyplomówkę, to wcale nie pracuję w tej branży. Ale nie żałuję – podjęłam decyzję i spróbowałam, i widzę jak każdy mój krok, nawet (po ludzku) chybiony, prowadzi mnie do lepszego zrozumienia siebie, swojego potencjału i odkrywania Bożego planu na moją ścieżkę zawodową.

Bez wyjazdu solo, bez słuchania tych słów w ciszy, spokoju i bez rozproszeń, bez Bożego natchnienia po tym audiobooku, kto wie gdzie byłabym dzisiaj?

A co Ty myślisz o takim wyjeździe solo? Odnalazł(a)byś się w takiej sytuacji? A może praktykujesz solo tripy? Napisz w komentarzu! 😊

Kategorie
Rozkminy

Boskie wakacje

Hej Kochany Czytelniku, Kochana Czytelniczko!

Cieszę się, że tu zaglądasz! 😊 Co u Ciebie słychać?

Podejrzewam, że nieraz miałeś/miałaś tak, że w czasie wakacji/urlopu robiłeś bądź robiłaś sobie też przerwę od…Pana Boga. No tak! Brzmi to strasznie podstawówkowo, I know, ale czy z ręką na sercu możesz powiedzieć, że w czasie urlopu Twoje życie duchowe zawsze było w jak najlepszym porządku? Ja to widzę inaczej: nadchodzi urlop i nie trzeba rano wstawać, inaczej dzień się układa, rutyna zaburzona i od razu walą nam się na głowę nasze starannie i w pocie czoła wypracowane nawyki (m.in. modlitewne).

Ja. Tak. Mam.

A może, po prostu, nawet bez urlopu, trudno jest Ci wypracować taki „rytuał” modlitwy porannej czy wieczornej. Może chciałbyś/chciałabyś wprowadzić więcej regularności w swoim kontakcie z Panem Bogiem.

Jeśli tak, look no further 😉

Słuchaj, mój Drogi, moja Droga. Przygotowałam dla Ciebie taką małą pomoc: tracker do monitorowania regularności modlitwy w czasie urlopu. Nazwijmy go w skrócie: tracker modlitewny. Albo urlopowy tracker modlitewny. Kurczę, może jeszcze za długa nazwa. Zróbmy z tego akronim: UTM. O! 🏆

Wydrukuj go sobie, powieś na tablicy korkowej albo przymocuj magnesami do lodówki. Wpisz miesiąc i dni, w których bierzesz urlop (jeśli dłuższy niż 2 tygodnie to wydrukuj więcej egzemplarzy UTMu). I zaznaczaj po kolei. I odhaczaj. I uzupełniaj.

Kurczę! Ja jestem entuzjastką tego typu rozwiązań. WIDZISZ progres. WIDZISZ, gdzie jeszcze kulejesz. A każdy zamalowany kwadracik czy kółeczko daje satysfakcję.

UTM pomoże Ci:

1) utrzymać regularność w modlitwie w czasie wakacji/urlopu,

2) wprowadzić trochę regularności w modlitwie – korzystając z czasu wakacyjnego. I mam nadzieję, że ta regularność przeciągnie się na czas powrotu do pracy/na uczelnię.

Oczywiście. Nic własnymi siłami. Wszystko z łaską od Boga. A jednocześnie „łaska buduje na naturze” (jak pisał św. Tomasz z Akwinu – BARDZO lubię ten cytat). PODEJMIJ decyzję i wysiłek fizyczny. KSZTAŁTUJ swoje nawyki i charakter. DECYDUJ jakie są Twoje priorytety. A Pan Bóg będzie mógł na tym budować.

Dawaj, popatrz co my tu mamy:

1) Modlitwa poranna

Jezus na Ciebie czeka od rana.

Kiedyś znalazłam na Instagramie genialny komiks obrazujący właśnie czekającego na Ciebie Jezusa. Obejrzyj/przeczytaj – dodatkowy komentarz zbędny.

Mój tip: Zacznij od czegoś prostego: znak krzyża na ustach i słowa „Panie, otwórz wargi moje, a usta moje będą głosić Twoją chwałę”.

2) Modlitwa wieczorna

Mój tip: pomódl się po kolacji.

Chyba wszyscy doświadczyli (doświadczają?) tego jaka może być jakość modlitwy, kiedy zostawiamy ją na ostatnią chwilę. Czasami zasypiałam w połowie dziesiątki różańca.

Ja czuję, że okazujemy naszemu Tacie więcej szacunku, jeśli zaplanujemy (i zrealizujemy) modlitwę wieczorną na czas, kiedy oczy się jeszcze same nie zamykają.

3) Czytanie Pisma Świętego.

Odkąd jestem w ruchu duchowości małżeńskiej Equipes Notre-Dame, czytam Pismo Święte codziennie. Czasem sama nie mogę w to uwierzyć, że kiedyś nie sięgałam do Biblii. Teraz jest ona nieodłącznym elementem mojej porannej modlitwy.

Pomyśl o tym w ten sposób: chcesz ufać Jezusowi. Ale czy zaufał(a)byś komuś kogo nie znasz? Nie zawsze. A jak najlepiej poznać Jezusa? Przez czytanie Pisma Świętego, ofkors!

Mój tip: Zainstaluj sobie apkę z Pismem Świętym – to żadna siara czytać Biblię w wersji cyfrowej. Zacznij od czytania Ewangelii z dnia. Looknij na Modlitwa w drodze lub Pismo Święte.

4) Niedzielna Msza Święta

Oczywista oczywistość: jeśli wyjeżdżasz, zorientuj się wcześniej gdzie jest najbliższy kościół i o której są w nim Msze. Jeśli możesz, spakuj do walizki jakieś odświętne ubranie.

Mój tip: odeprzyj pokusę oceniania lokalnych tradycji parafialnych (chociaż dla „koneserów” nie jest to łatwe!), a skup się na wdzięczności za to, że możesz spotkać się z Jezusem w czasie Mszy Świętej.

Dodatkowe pola w trackerze:

  • Fragment z Biblii, który mnie zaskoczył

Zapisz zdanie lub siglum (czyli skrót do wersetu, np. Mt 6,33), które odkryłeś lub odkryłaś (na nowo?) czytając Pismo Święte w czasie urlopu. Jak zapiszesz, to lepiej zapamiętasz i będzie do Ciebie ono wracało.

  • Zdanie z homilii, które we mnie pracuje

A to dopiero wymyśliła! 😂

Wiem, że czasem w czasie kazania myśli odlatują do kotleta (parafrazując o.Adama Szustaka). To teraz pomyśl sobie o takim zadaniu: „wysłucham homilii uważnie i wyjdę z kościoła z jednym zdaniem lub myślą, które przykuło moją uwagę” (i nie mam tu na myśli potencjalnych błędów językowych. You know what I mean). Niech to zmotywuje Cię do większego skupienia. A mówiąc, że coś „we mnie pracuje” mam na myśli: że ciągle wracam do tego myślami. Że mnie inspiruje i zachęca do jakiejś zmiany w życiu.  

  • Spowiedź

Zaplanuj spowiedź w czasie urlopu. Pomyśl tylko: może będziesz wreszcie mógł lub mogła wybrać się do spowiedzi poza rush hours w konfesjonałach! 😅 Serio! To naprawdę wielki plus urlopu 😊

UWAGA, UWAGA, urlopowy tracker modlitewny można pobrać TUTAJ.

Dziękuję Panu Bogu za natchnienie i Michałowi Z. za pomoc techniczną!

No. To gdzie się wybierasz na Boskie wakacje? 😊 Napisz w komentarzu!

Kategorie
Recenzje

Badass Book of Saints

Cześć! 😊

Na początek zapytam Cię oczywiście tradycyjnie i jak najbardziej szczerze: co u Ciebie? Jak się miewasz? Czy o siebie odpowiednio dbasz? A jak Twoi bliscy? Będę zaszczycona, jeśli skrobniesz coś w komentarzu.

Jednocześnie, daję Ci znać, że moja ekscytacja sięga przynajmniej sufitu w kamienicy, bo dzisiaj chcę opowiedzieć Ci o książce Marii Morera Johnson „Zuchwała księga świętych. O odważnych kobietach, które pokazały mi jak żyć”.

Kochani czytelnicy, może powiem od razu bez owijania w bawełnę, że jestem zachwycona tą książką. I ogromnie wdzięczna wydawnictwu W drodze, że zdecydowało się ją wydać. I za okładkę, która w moim odczuciu jest taka, jaka powinna być (przy takim tytule) – mocna, zdecydowana, kobieca, silna, niechowająca się po krzakach. Zaryzykuję stwierdzenie, że ta książka może BARDZO mocno wpłynąć na Twoje życie duchowe. Na moje właśnie wpłynęła.

Tak więc, sorry, Gregory, będę teraz piać z zachwytu nad tą książką. Od razu mówię, że zachwyt nie jest sponsorowany, za to jest szczery i autentyczny. Ale żeby recenzja nie miała kilkunastu stron, opowiem o 3 rzeczach, które mnie się w tej książce strrrrrasznie spodobały.

1) Sama autorka.

Znacie Marię Morera Johnson? Ja przyznaję się, że widocznie jeszcze mam dosyć dużo tego naszego katolickiego who’s who do nadrobienia, bo ja o niej nie słyszałam, CHOCIAŻ jak zobaczyłam jej zdjęcie, mam wrażenie, że gdzieś tam w internetach wcześniej mi mignęło. Amerykanka kubańskiego pochodzenia, KATOLICZKA (co NIE JEST typowe dla mieszkańca USA, sami przyznajcie, CHOCIAŻ, jak mnie mój mąż oświecił, Stany są na czwartym miejscu wśród krajów o największej liczbie katolików 😳. Wiedzieliście o tym? Tak, to po części zasługa imigrantów no i po prostu tego, że to ogromny kraj, z ogromną liczbą ludności, ALE to nie zmienia faktu: 4. miejsce. na. świecie!), BLOGERKA (ha! 😁), wykładowczyni literatury w college’u, fanka książek sci-fi i opowieści o superbohaterach (w tym momencie zdobyła moje serce) i – o mamo! – prowadząca program Catholic Weekend i współorganizatorka The Catholic New Media Conference.

Ludzie drodzy.

Wystarczyło, że przeczytałam czym ta babka się zajmuje i już ją uwielbiałam.

I co ona sama pisze o tym dlaczego w ogóle ta książka powstała, patrzcie:

„Jako młoda kobieta żyłam w błędnym przekonaniu, że podążanie drogą świętości oznacza nudne życie wypełnione długimi okresami kontemplacji i ciszy. Tęskniłam za znalezieniem przykładów do naśladowania, które by odzwierciedlały moje podejście do życia – święte głośno się zaśmiewające, o ostrym języku często wpędzającym je w kłopoty, kobiety nielękające się bycia sobą i wyrażenia tego, co myślą, nawet jeśli to miałoby zburzyć porządek rzeczy.

Mówiąc krótko, tęskniłam za znalezieniem zuchwałych [badass] kobiet żyjących prawdziwą świętością. Kobiet, z którymi być może miałabym choć trochę wspólnego.”

O mamooo! You and me both, sister!

Jak piszę to na klawiaturze laptopa, to moje ręce trzęsą się z emocji: JA TEŻ TAK MAM!

Ja też napatrzyłam się na wizerunki świętych w powiewających szatach (w 99% habitach), z oczami wzniesionymi do nieba, rękami w geście modlitwy lub innym (bliżej nieokreślonym) i zastanawiałam się: gdzie… ja… w tym? Jak taka świętość ma się do mojego życia? Czy to, że chciałabym wieść życie pełne akcji i energii…jakoś…wyklucza mnie na wstępie z tego grona?

Ha!

Niezmiernie się cieszę, że nie tylko ja szukam innego wzoru świętości. I nie chodzi mi o idee, a o zwykłe, codzienne życie. Zwykłe, codzienne czynności. Może zabrzmi to absurdalnie, ale już po przeczytaniu bio i fragmentu wprowadzenia czułam, że mam w tej kobiecie, Marii Morera Johnson (tutaj w skrócie MMJ 😉) bratnią duszę.

2) Panteon świętych

No i co, czy te święte przedstawione przez MMJ rzeczywiście są takie badass?

Wiecie, przeczuwałam, że znajdę tu wojowniczą św. Joannę d’Arc, upartą św. Katarzynę ze Sieny i niedoścignioną i niezrozumiałą dla mnie św. Joannę Berettę Molla. Ale, obviously, okazuje się, że tych przebojowych świętych jest więcej i co ciekawe: MMJ paruje je pod względem omawianej CNOTY z kobietami, które świętymi nie są: albo „jeszcze”, albo „nie są i nigdy nie będą”. Nie chcę Wam zdradzać szczegółów, ale jest tu znana aktorka, znana fotografka, kobieta-szpieg – normalnie cały wachlarz. Dzięki autorce poznałam święte, które w ten czy inny sposób były twardzielkami. Były odważne. Nietuzinkowe. To jak żyły, to co robiły, to nie była tylko modlitwa i kontemplacja (chociaż oczywiście, że było jej dużo!).

I – co mnie osobiście bardzo, BARDZO zaskoczyło, ucieszyło, zachwyciło – wiele (większość?) z nich była ORGANIZATORKAMI.

Aaaaa!!! Nie wiem czy czujecie ten entuzjazm 😁😅. Ale organizacja to moje drugie imię. Benia Organizacja Franek 😄 Kiedy mam czas i przestrzeń, żeby coś zorganizować, tworzyć, dzielić się z ludźmi moją wizją i zapalać ich do czegoś, i wspólnie nad czymś twórczym pracować – jestem w stanie flow.

Pod tym względem te święte bardzo mi zaimponowały. No wiecie, jutrznia, śniadanie i heyah: „idę założyć klasztor. Który? Och, po dwunastym przestałam już liczyć. Wszystko na chwałę Boga”. 🙏

Niezwykle ubogacające jest też to, że autorka cały czas odnosi żywoty tych kobiet do swojego własnego życia. Za każdym razem i znajduje podobieństwa, w tym co przechodziły, i widzi jak te święte kobiety ją inspirują do dalszej pracy nad sobą.

A propos pracy nad sobą…

3) Z tą książką się pracuje.

Tak, tak, kochani. Jeśli myślicie, że będziecie ją czytać na wpół-śpiąco, do poduszki… no, to niby możecie, ale wiele stracicie.

Bo pani profesor z college’u zrobiła coś absolutnie rewelacyjnego, a mianowicie, po każdym rozdziale czekają na Was PYTANIA. DO. REFLEKSJI.

Po przeczytaniu każdego rozdziału, jest przewidziany czas na zastanowienie się nad życiem konkretnej świętej, tym, co ona reprezentuje i jak to się ma do TWOJEGO życia.

No po prostu czad!

I, kurka wodna, nie wiem czy Wam zdradzać co jest NA KOŃCU książki… Czy to będzie spojler???

Ach, ach, ach, chyba Wam powiem.

Słuchajcie, a na końcu książki jest przewidziany 6-tygodniowy program pracy nad sobą, nad swoim rozwojem duchowym, w oparciu o historie tych świętych kobiet. Zagadnienia do dyskusji, dodatkowe pytania i ćwiczenia praktyczne. To jest, moi mili, materiał DO PRACY W GRUPIE.

.

.

.

POZAMIATANE.

.

.

.

No, po prostu, she nailed it.

.

.

O rajuśku. To oczywiście zależy od czytelnika, ale ta książka ma naprawdę potencjał do miana „książki zmieniającej życie”. No, a już na pewno, do „książki mega rozwijającej duchowo”. Czyli, to praktycznie to samo, nieprawdaż?

Pytanie do Was: jacy są Wasi ulubieni święci? Napiszcie w komentarzu kto ze świętych Was inspiruje 😊