Kategorie
Rozkminy

Boskie wakacje

Hej Kochany Czytelniku, Kochana Czytelniczko!

Cieszę się, że tu zaglądasz! 😊 Co u Ciebie słychać?

Podejrzewam, że nieraz miałeś/miałaś tak, że w czasie wakacji/urlopu robiłeś bądź robiłaś sobie też przerwę od…Pana Boga. No tak! Brzmi to strasznie podstawówkowo, I know, ale czy z ręką na sercu możesz powiedzieć, że w czasie urlopu Twoje życie duchowe zawsze było w jak najlepszym porządku? Ja to widzę inaczej: nadchodzi urlop i nie trzeba rano wstawać, inaczej dzień się układa, rutyna zaburzona i od razu walą nam się na głowę nasze starannie i w pocie czoła wypracowane nawyki (m.in. modlitewne).

Ja. Tak. Mam.

A może, po prostu, nawet bez urlopu, trudno jest Ci wypracować taki „rytuał” modlitwy porannej czy wieczornej. Może chciałbyś/chciałabyś wprowadzić więcej regularności w swoim kontakcie z Panem Bogiem.

Jeśli tak, look no further 😉

Słuchaj, mój Drogi, moja Droga. Przygotowałam dla Ciebie taką małą pomoc: tracker do monitorowania regularności modlitwy w czasie urlopu. Nazwijmy go w skrócie: tracker modlitewny. Albo urlopowy tracker modlitewny. Kurczę, może jeszcze za długa nazwa. Zróbmy z tego akronim: UTM. O! 🏆

Wydrukuj go sobie, powieś na tablicy korkowej albo przymocuj magnesami do lodówki. Wpisz miesiąc i dni, w których bierzesz urlop (jeśli dłuższy niż 2 tygodnie to wydrukuj więcej egzemplarzy UTMu). I zaznaczaj po kolei. I odhaczaj. I uzupełniaj.

Kurczę! Ja jestem entuzjastką tego typu rozwiązań. WIDZISZ progres. WIDZISZ, gdzie jeszcze kulejesz. A każdy zamalowany kwadracik czy kółeczko daje satysfakcję.

UTM pomoże Ci:

1) utrzymać regularność w modlitwie w czasie wakacji/urlopu,

2) wprowadzić trochę regularności w modlitwie – korzystając z czasu wakacyjnego. I mam nadzieję, że ta regularność przeciągnie się na czas powrotu do pracy/na uczelnię.

Oczywiście. Nic własnymi siłami. Wszystko z łaską od Boga. A jednocześnie „łaska buduje na naturze” (jak pisał św. Tomasz z Akwinu – BARDZO lubię ten cytat). PODEJMIJ decyzję i wysiłek fizyczny. KSZTAŁTUJ swoje nawyki i charakter. DECYDUJ jakie są Twoje priorytety. A Pan Bóg będzie mógł na tym budować.

Dawaj, popatrz co my tu mamy:

1) Modlitwa poranna

Jezus na Ciebie czeka od rana.

Kiedyś znalazłam na Instagramie genialny komiks obrazujący właśnie czekającego na Ciebie Jezusa. Obejrzyj/przeczytaj – dodatkowy komentarz zbędny.

Mój tip: Zacznij od czegoś prostego: znak krzyża na ustach i słowa „Panie, otwórz wargi moje, a usta moje będą głosić Twoją chwałę”.

2) Modlitwa wieczorna

Mój tip: pomódl się po kolacji.

Chyba wszyscy doświadczyli (doświadczają?) tego jaka może być jakość modlitwy, kiedy zostawiamy ją na ostatnią chwilę. Czasami zasypiałam w połowie dziesiątki różańca.

Ja czuję, że okazujemy naszemu Tacie więcej szacunku, jeśli zaplanujemy (i zrealizujemy) modlitwę wieczorną na czas, kiedy oczy się jeszcze same nie zamykają.

3) Czytanie Pisma Świętego.

Odkąd jestem w ruchu duchowości małżeńskiej Equipes Notre-Dame, czytam Pismo Święte codziennie. Czasem sama nie mogę w to uwierzyć, że kiedyś nie sięgałam do Biblii. Teraz jest ona nieodłącznym elementem mojej porannej modlitwy.

Pomyśl o tym w ten sposób: chcesz ufać Jezusowi. Ale czy zaufał(a)byś komuś kogo nie znasz? Nie zawsze. A jak najlepiej poznać Jezusa? Przez czytanie Pisma Świętego, ofkors!

Mój tip: Zainstaluj sobie apkę z Pismem Świętym – to żadna siara czytać Biblię w wersji cyfrowej. Zacznij od czytania Ewangelii z dnia. Looknij na Modlitwa w drodze lub Pismo Święte.

4) Niedzielna Msza Święta

Oczywista oczywistość: jeśli wyjeżdżasz, zorientuj się wcześniej gdzie jest najbliższy kościół i o której są w nim Msze. Jeśli możesz, spakuj do walizki jakieś odświętne ubranie.

Mój tip: odeprzyj pokusę oceniania lokalnych tradycji parafialnych (chociaż dla „koneserów” nie jest to łatwe!), a skup się na wdzięczności za to, że możesz spotkać się z Jezusem w czasie Mszy Świętej.

Dodatkowe pola w trackerze:

  • Fragment z Biblii, który mnie zaskoczył

Zapisz zdanie lub siglum (czyli skrót do wersetu, np. Mt 6,33), które odkryłeś lub odkryłaś (na nowo?) czytając Pismo Święte w czasie urlopu. Jak zapiszesz, to lepiej zapamiętasz i będzie do Ciebie ono wracało.

  • Zdanie z homilii, które we mnie pracuje

A to dopiero wymyśliła! 😂

Wiem, że czasem w czasie kazania myśli odlatują do kotleta (parafrazując o.Adama Szustaka). To teraz pomyśl sobie o takim zadaniu: „wysłucham homilii uważnie i wyjdę z kościoła z jednym zdaniem lub myślą, które przykuło moją uwagę” (i nie mam tu na myśli potencjalnych błędów językowych. You know what I mean). Niech to zmotywuje Cię do większego skupienia. A mówiąc, że coś „we mnie pracuje” mam na myśli: że ciągle wracam do tego myślami. Że mnie inspiruje i zachęca do jakiejś zmiany w życiu.  

  • Spowiedź

Zaplanuj spowiedź w czasie urlopu. Pomyśl tylko: może będziesz wreszcie mógł lub mogła wybrać się do spowiedzi poza rush hours w konfesjonałach! 😅 Serio! To naprawdę wielki plus urlopu 😊

UWAGA, UWAGA, urlopowy tracker modlitewny można pobrać TUTAJ.

Dziękuję Panu Bogu za natchnienie i Michałowi Z. za pomoc techniczną!

No. To gdzie się wybierasz na Boskie wakacje? 😊 Napisz w komentarzu!

Kategorie
Rozkminy

Pójść na coaching?

Cześć! Jak dobrze, że tu jesteś! 😊

Jak się czujesz w czasie social distancing? Jeśli jesteś ekstrawertykiem, tak jak ja, to podejrzewam, że masz lepsze i gorsze momenty. Mam nadzieję, że ten tekst oderwie Cię trochę od tego co się dzieje i porwie w wir mojej fascynującej historii 😁 .

Jeśli śledzisz moje konto Instagramowe to pewnie w zeszłym tygodniu widziałeś/widziałaś moją Instarelację pełną podekscytowania, żeeeee…skończyłam mój proces coachingowy! I o tej mojej pokręconej coachingowej historii będzie ten wpis.

Jak to się stało, że trafiłam na coaching kariery? Czy NAPRAWDĘ nie potrafiłam sobie poradzić sama w temacie pracy zawodowej, że potrzebowałam pomocy specjalisty?

Hmmm, naprawdę 😂

Pozwólcie, że podam Wam mały background.

Cofnijmy się o jakieś 6-7 miesięcy wstecz. Tak, to będzie mały background. Jak na moje możliwości 😅

Mój stan emocjonalno-psychiczno-innyniżfizyczny wygląda tak: mam dość mojej pracy w korpo, jestem totalnie zestresowana, to co robię tam jest totalnie wbrew mojej naturze i TALENTOM, których w ogóle tam nie wykorzystuję i chcę! to! zmienić! Do tego atmosfera zaczęła się psuć i wiele innych rzeczy się nałożyło, że chciałam! to! zmienić!

 „Normalny” człowiek, odczuwając stres i niezadowolenie z pracy pewnie 1) zacząłby szukać innej, 2) znalazłby ją, 3) złożyłby wypowiedzenie i po odpowiednim okresie 4) by tę nową pracę podjął.

Co zrobiła Benia?

Złożyła wypowiedzenie bez nowej pracy w zanadrzu.

Acha, a czy wspominałam, że miałam 7 dni okresu wypowiedzenia? Nie? No to po tygodniu już byłam bez pracy. BEZ. PRACY.

Pierwszy dzień na bezrobociu. Jadę autobusem i dzwoni telefon. Kurde, znowu ta szkoła z kursem coachingu, czy oni nie wiedzą, że teraz szukam pracy i mam inne rzeczy na głowie? Daliby mi spokój.

„Halo? (…) Tak, słucham (…). Ach, są jeszcze miejsca na kurs coachingu? Ale wie pan co, ja… (…) O? Raty zero procent? (…) Spłata co miesiąc? (…) Tak, to rzeczywiście brzmi fajnie. (…) Wie pan co, niech mi pan da jakieś 2 dni do namysłu, ja panu dam znać, bo to rzeczywiście brzmi kusząco. (…) Tak, dziękuję. Do widzenia.”

Telefon o kursie coachingu i dogodnych warunkach finansowo-rozliczeniowych – w pierwszy dzień na bezrobociu? Przypadek???

Przegadałam z Panem Bogiem, przegadałam z mężem, stwierdziłam, że przecież od kilkunastu miesięcy odkładam regularnie na moje subkonto, na mój „fundusz edukacyjny” – no przecież właśnie na takie okoliczności.

Zapisałam się.

Wiecie, to nie chodzi o to, że od zawsze marzyłam o tym, żeby być coachem. Prawda jest taka, że zrobiłam w sumie chyba ze 4 badania predyspozycji zawodowych (lub podobne) …i po prostu próbowałam coś z tego sensownego skleić. Z tych badań wychodziło kilka głównych gałęzi/branż, w których mogłabym się spełniać i gdzieś tam w czołówce była szeroko pojęta psychologia. A ponieważ jakoś nigdy nie ciągnęło mnie w tym kierunku – stwierdziłam, że coaching może być idealnym wyjściem. Coach – nie-psycholog, w pewnym stopniu doradca, towarzysz w realizacji celów… Tak, odpowiadało mi to.

Tak więc pełna werwy i zapału (i trochę jednak niepewności) zaczęłam ten kurs.

Kurs

Pierwszy zjazd wywrócił moje myślenie do góry nogami.

Wiecie, grupa fajna. Super ludzie. Pani prowadząca wygadana. Dużo, MASA praktyki – ćwiczenia w parach, w grupach. Mucha nie siada. W pewnym momencie pani prowadząca robi symulację rozmowy coachingowej z jednym z uczestników kursu.

Siadają naprzeciwko siebie i padają pytania. Pytanie. Namysł (cisza). Odpowiedź. Namysł (cisza). Pytanie. Namysł (cisza). Odpowiedź. Namysł (cisza).

I. Tak. W kółko.

Byłam przerażona. Patrzyłam na tę symulację rozmowy coachingowej, a myśli galopują w głowie „o matko!!!! To nie jest zupełnie moja energia!!! Tyle ciszy! I refleksji! I powagi! Zero ekspresji! Aaaaaaa!”. Zaczęłam poważnie wątpić czy ja tu powinnam być. Czy ja w ogóle chcę być coachem. Jasne, NA BANK nie wszystkie rozmowy tak wyglądają i NA BANK każdy coach jest inny, ale kuuuuuuurka wodna! Przeraziło mnie to! Potem próbowałam sobie tłumaczyć: „może ja jednak takie sesje będę prowadziła inaczej?”. Halo! Na pewno prowadziłabym inaczej! Ale wtedy, na tamtym zjeździe, ta symulacja mnie…wystraszyła.

Ale nawet nie to było najważniejsze w tamtym weekendzie kursowym.

Kolejne ćwiczenie, tym razem w parach, mamy się rozejść po różnych miejscach w budynku lub na dziedziniec i mamy za zadanie przez 5 minut odpowiadać drugiej osobie na postawione przez nią pytanie „Kim jesteś?”.

Pomyślałam sobie: „phi! Łatwizna 😎 Przecież ja lubię o sobie gadać”. Cóż. Jak przyszło co do czego, zostało mi półtora minuty i zabrakło mi pomysłów. Kim jestem? Kim jestem? Pomysły wróciły, ale… odpowiedzi były coraz głębsze. Sięgałam dalej i dalej w głąb siebie. W pewnym momencie… rozkleiłam się. Odkrywałam jakieś takie prawdy o sobie, które być może gdzieś tam wyczuwałam, ale wtedy je ponazywałam i jakby się zmaterializowały. I wtedy koleżanka (na pewno będzie świetnym coachem) powiedziała: „Chyba coś o sobie odkryłaś”. Ja odpowiedziałam (pociągając nosem i wycierając łzy): „Tak. Odkryłam, że jestem ważna, mądra i że moje pomysły są ważne i piękne”.

Wiecie, może to brzmi totalnie głupio, ale wtedy dla mnie to naprawdę był przełom. Mówiąc „pomysły” miałam na myśli pomysły na siebie. Na zawód. Być może na biznes.

Odkryłam wtedy coś jeszcze, czego nie powiedziałam.

Ja nie potrzebuję zostać coachem. Ja sama potrzebuję coachingu. Po prostu coachingu kariery.

Byłam tego PEWNA aż do szpiku! Kości!

Tego samego dnia zdecydowałam, że rezygnuję  z kursu coachingu i sama szukam coacha.

Zwrot

Jeśli chodzi o coacha, to ja od razu wiedziałam do kogo chcę zadzwonić.

www.karolinazmudzka.pl 

Miałam to szczęście poznać Karolinę na warsztatach FRISowych rok wcześniej (o FRISie kiedyś Wam opowiem, jestem w tym narzędziu za-ko-cha-na). Już wtedy niezmiernie mi się spodobało, że jest coachem KARIERY i że bez ogródek nazwała to co ja od dawna odczuwałam, ale jakoś ignorowałam: że ja się docelowo do korpo nie nadaję. Targety? Raporty? Cele organizacji? To zupełnie nie dla Partnera Idealisty. Ujęła mnie tą swoją bezpośredniością, pewnością siebie i wyczułam, że jest w tym zupełnie inna niż ja i że chyba potrzebuję takiej innej niż ja osobowości do fajnej współpracy.

Napisałam do niej dzień po rezygnacji z kursu. (Jak widzicie, miałam niezłe tempo 😉)

Potem zadzwoniłam i Karolina mnie znowu ujęła: „Benia. Teraz jesteś w emocjach (Ja?? Nieeee, skądże 😅 no, może troszeczkę…). Nie chcę, żebyś podejmowała taką decyzję w emocjach. Moja propozycja jest taka i taka. Zastanów się. Pamiętasz taką Hanię z warsztatów FRISowych? Zadzwoń do niej, pogadaj z nią, ja jakiś czas temu skończyłam z nią proces coachingowy, niech Ci da feedback o pracy ze mną. Poczytaj opinie o mnie od klientów, na stronie internetowej. Daj mi znać na koniec tygodnia jaka jest Twoja decyzja”.

Matko kochana, zdrowy rozsądek w czystej postaci. Uwielbiam!

Hania oczywiście polecała. Powiedziała też, żebym nastawiła się na zaangażowanie czasowe, co przy dwójce małych dzieci i planach budowy domu może być nie lada wyzwaniem.

To też brzmiało rozsądnie 😅 ale stwierdziłam, że muszę, no po prostu muszę ten proces zacząć teraz, bo NIGDY nie będzie idealnego czasu.

Proces

Z Karoliną spotykałam się co 2 tygodnie od października do marca. Dokładnie 18 marca miałyśmy ostatnie spotkanie.

Każdy proces coachingowy jest inny. Każdy przychodzi z innym backgroundem, ze swoją historią no i przede wszystkim z innym celem. A coaching to praca na celach.

Moim celem było przede wszystkim 1) zdeterminowanie CZYM ja tak naprawdę mogłabym się zająć zawodowo, 2) CZY potrzebuję do tego jakichś dodatkowych kwalifikacji i 3) CO mogłabym zacząć robić już dzisiaj, żeby do tej wizji się powolutku zbliżać.

To co mi się absolutnie podobało w pracy z Karoliną, to to, że nasze spotkania nie były sztywne i TYLKO refleksyjne. Bo było w nich też dużo swobody i śmiechu, i TONA inspiracji. Karolina nie tylko zadawała pytania, ale aktywnie uczestniczyła w tym procesie. Pomogła mi zauważyć i ponazywać moje zasoby (talenty, doświadczenia, potencjał, „przydatne” cechy charakteru). Dawała mi absolutnie rewelacyjne zadania domowe. Dużo zadań domowych. I to takich co do których zacierałam ręce i przebierałam nóżkami, żeby je zrealizować. Wysyłała mi linki i materiały na tematy, na które rozmawiałyśmy. Dodawała mi pewności siebie – po prostu wierząc we mnie i w moje pomysły wspólnie z nią wypracowane.

Wierzcie mi, po każdym spotkaniu coachingowym nie wychodziłam, ale wyfruwałam jak na skrzydłach.

Ten blog i moje dalsze plany z nim związane są rezultatem procesu coachingowego.

Ale oczywiście nie tylko.

Gdzie w tym wszystkim był Pan Bóg?

Pan Bóg to wszystko absolutnie niesamowicie wymyślił.

Znacie tę anegdotę o księdzu, który czekał na to, aż Bóg go osobiście uratuje od powodzi i odsyłał każdą ekipę ratunkową przez Boga właśnie zesłaną?

Pan Bóg był ze mną, kiedy stresowałam się pracą w korpo. Był ze mną, kiedy decydowałam o zwolnieniu się z niej. Wierzę, że On też maczał palce w tym telefonie w sprawie kursu coachingu. To Jego sprawka, że jedno zadanie na pierwszym zjeździe odkryło moje serce przede mną samą. I może zabrzmi to patetycznie, ale tak nie jest: On postawił mi na drodze Karolinę, która pomogła mi dojść do tego momentu, w którym jestem teraz. A teraz jest tak, że od połowy listopada jestem w nowym, fajnym korpo na zupełnie innym niestresującym stanowisku (to też jest historia na inny wpis 😉), prowadzę bloga chrześcijańsko-lifestylowego, zdobywam kontakty, szykuję projekty i wreszcie CZUJĘ WIATR W ŻAGLACH.

Mogłabym siedzieć i rozpaczać nad moją sytuacją, i tylko się modlić, i nadstawiać ucha, czekając aż Pan Bóg mi szepnie jaki zrobić następny kurs czy podyplomówkę, czy może jeszcze jeden test predyspozycji zawodowych, a może wreszcie mi powie jak krowie na rowie co mam z życiem zawodowym zrobić… ale jestem Mu wdzięczna, że natchnął mnie do sięgnięcia po pomoc specjalisty. I ten blog i wszystko co z nim związane, chcę, żeby był na Jego chwałę i moją samorealizację.

A Wy? Jakie opinie o coachingu słyszeliście? A może korzystaliście? Dorzućcie swoje trzy grosze! 😊

PS. Ten post NIE JEST sponsorowany. Dzielę się po prostu moją historią!