Kategorie
Rozkminy

Moje życie z Wizjonerem Graczem

Szukałam aktualnego naszego zdjęcia. We dwójkę. Cóż, wątpię, żebyśmy kiedyś założyli wspólny kanał na YT 😛 ale macie tutaj, o, fotki z nagrania wspólnego filmiku 😉

Hej heeej!

Miło mi Cię powitać na moim blogu!

Jak się czujesz? Mam nadzieję, że 1) zima nie daje Ci w kość i że 2) szykujesz się na Tłusty Czwartek 😅 ja już od początku tygodnia trenuję! 😂

Wiesz co, ja dawno temu (tak to się wydaje) napisałam post o byciu Partnerem Idealistą i obiecałam całemu światu 😅, że napiszę o tym, jak to jest żyć z Wizjonerem Graczem.

Nie wiesz what the heck I’m talking about? Wskakuj koniecznie do tego posta i NAJPIERW przeczytaj właśnie ten. Opisuję tam co to w ogóle jest FRIS! Ja, zanim usiadłam do tego o Wizjonerze Graczu, przeczytałam sobie znów o Partnerze Idealiście i nieraz uśmiechałam się i wzdychałam do wspomnień i emocji z czasu, kiedy zaczynałam siebie rozumieć dzięki FRISowi.

No dobra, dobra, dalej!

Otóż, człowieku drogi, ja, Benia, jako samozwańcza ambasadorka FRISa w moim najbliższym otoczeniu 😅 zdecydowałam, że męża też przeFRISuję, a co! Nie będzie między nami żadnych sekretów 😂

Mąż przeczytał (wiem, kochanie, że nie od deski do deski! 🧏‍♀️) mój raport FRISowy i stwierdził „cała Ty”. A że nasłuchał się moich entuzjastycznych superlatyw, to dał się namówić na raport FRISowy as well!

Zrobił test, potem czekaliśmy niecierpliwie na wynik (OK, JA czekałam niecierpliwie na wynik 😅) i jak już przyszedł, to WYSZŁO. SZYDŁO. Z WORKA.

WIZJONER GRACZ.

Wizjoner (styl myślenia), czyli na dany problem/zmianę/nową sytuację patrzy szerooookooooo, z perspektywy idei, pomysłów.

Gracz (styl działania), czyli na dany problem/zmianę/nową sytuację reaguje szybkim przejściem od pomysłu do realizacji. Świetnie porusza się w warunkach ryzyka.

No i wiecie, nie ma wątpliwości, że od kiedy wiem, z kim mam do czynienia 😅 nieee, nie przestaliśmy się sprzeczać, ani mieć odmiennego zdania na jakieśtam tematy, ALE zrozumiałam skąd to wynika!

Mój mąż jest Wizjonerem Graczem. Pozwoliło mi to zrozumieć wieeele z jego zachowań i większość z nich nawet zaakceptować 😅 Zazdroszczę mu bardzo tego, że używa perspektywy faktów (której nie mam ja), ale nieraz jest mi ciężko patrzeć/słyszeć jak pomija perspektywę relacji. Cóż, przynajmniej oboje mamy w naszym stylu działania kolor ŻÓŁTY, czyli perspektywę idei 😉

Jak to jest żyć z Wizjonerem Graczem?

Spójrzmy na kilka plusów i minusów naszej wspólnej rzeczywistości.

UWAGA, BARDZO WAŻNA UWAGA: te plusy i minusy to oczywiście piszę z miłością i przymrużeniem oka! (gdyby KTOŚ miał wątpliwość 😄)

PLUSY życia z Wizjonerem Graczem, czyli: jak ja bym tak chciała!!

Myślenie lateralne

To jest absolutna petarda. Wizjoner Gracz (hereinafter called WG, w skrócie, OK?) ma tak, że jak ludzie kminią jak jakiś problem rozwiązać, zastanawiają się kogo zaangażować w daną sprawę i wydaje się, że nie widzą wyjścia z jakiejś sytuacji, WG wtedy wkracza z pomysłem z ZUPEŁNIE INNEJ GALAKTYKI. I nie, nie chodzi o to, że pomysł jest technicznie zaawansowany, ALE że problem jest wzięty, jakby, pod włos! Że rozwiązanie pochodzi z ZUPEŁNIE. INNEJ. STRONY – tej, w którą nikt wcześniej nie patrzył!

PRZYKŁAD!

Na spotkanie Taize w 2019 roku strasznie, STRASZNIE chciałam kogoś przyjąć pod nasz dach. Na ŚDM, kiedy jeszcze nie było Huberta, to spokojnie my spaliśmy w pokoju dziecięcym, a gości daliśmy do salonu. Ale im bardziej kminiłam jak wszystkich „aktualnych” nas pomieścić (rodzina 2+2 + pies + dwójka gości) na dwóch pokojach, tym bardziej miałam jeden czarny scenariusz w głowie: TO SIĘ NIE UDA.

Mój mąż widząc jak się tym zamartwiam i jak mi na tym zależy, uruchomił myślenie lateralne i mówi do mnie:

„wiesz co, w kółko się martwisz jak my się zmieścimy w pokoju dziecięcym. A zróbmy tak: MY pójdźmy spać do salonu, a gości damy do pokoju dziecięcego. Przestawimy trochę łóżeczka i zmieści się tam nasz podwójny materac z garażu”.

🤯

🤯

🤯

Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam???? Marzenie uratowane! ❤

Big picture

Wizjoner Gracz patrzy na daną sprawę z lotu ptaka. Pomaga mu to ocenić sytuację w całości, co jest bardzo przydatne kiedy KTOŚ (ekhem) zagłębia się zanadto w szczegóły (😅). Mój mąż genialnie wykorzystuje to w pracy: patrzy na dany projekt szeroko, wie co ma być zrobione i na kiedy, ale dokładnie JAK i KTO – to już oddelegowuje swojemu zespołowi, żeby oni to wykminili. Ma być optymalnie.

Ja, cóż, potrafię się zatrzymać na jakimś szczególe 😅 nierzadko natury estetycznej 😅 zanim ruszę dalej…

Pomysły, pomysły, pomysły

Pomysłów jest najczęściej kilka, następujące jedne po drugim, tworzące jakąś spójną całość, np.:

Jedziemy autem, wracając skądś, a tu się nagle okazuje, że…nie wracamy jeszcze do domu, jedziemy na przejażdżkę. I po drodze zaliczamy jakiegoś McDrive’a (kawa dla rodziców, „fryteczki” dla dzieci). I podziwiamy krajobrazy. I wyskakujemy na chwilę do lasu (pomysły autorstwa Krzyśka). Awesome.

Albo pomysł pojawia się JEDEN, za to DUŻY i chwilę po nim następuje REALIZACJA.

Jak np. rekolekcje o niepłodności. Jedna, „przypadkowa” rozmowa z księdzem (domniemany kolejny Wizjoner), przy obiedzie. Jedno pytanie (mąż: „a robicie jakieś rekolekcje dla niepłodnych?”; ksiądz: „w sumie nie…ale wiecie co, zróbmy coś z tym”; mąż: [ułamek sekundy na zastanowienie się i podjęcie decyzji] dobra). Wróciliśmy do domu, zaczął pisać konspekt rekolekcji o niepłodności.

Szok. Ja to bym się dłuuuuugo zastanawiała, i planowała, planowała, planowała…a ten machnął konspekt w jedno popołudnie i heyah.

Inne mega ciekawe, randomowe plusy:

– Wizjoner Gracz jak bierze udział w zawodach to nie dla wygranej, tylko dla funu. Czasem dla beki. Jak startuje w rekrutacji na wyższe stanowisko, to tak ot sobie. A potem np. je dostaje. 😳

– WG świetnie się czuje w negocjacjach, sytuacjach wywieraniu wpływu – mąż często ma z tym do czynienia w pracy. A jak widzi, na jaką świetną negocjatorkę rośnie nam córka, to pęka z dumy.

MINUSY życia z Wizjonerem Graczem, czyli: OMG, zwariuję!

Zostawianie otwartych opcji aż do końca

Mój mąż ma taką tendencję, którą lubi (a ja jej nie cierpię ❤), że kiedy ma podjąć jakąś decyzję, ale do wprowadzenia jej w życie jest trochę czasu – to zwleka z podjęciem tej decyzji. Tak długo jak to możliwe, lubi mieć WYBÓR. Opcja 1, albo Opcja 2, a może jeszcze Opcja 3… wszystkie są dobre!

Przykład: wakacje.

2 tygodnie do urlopu, a ja, kurka wodna, dalej nie wiem gdzie jedziemy. Tzn. wiem, że mąż rezerwował pensjonat nad morzem na tydzień, ale potem na drugi tydzień jest jeszcze do ROZPLANOWANIA wizyta u kuzynki w Krakowie, u siostry w Kielcach, a przydałoby się jeszcze jakiś nocleg po drodze zaliczyć na trasie. I – co dla mnie, Partnera Idealisty było ogromną katorgą – ludzie, LUDZIE czekają na naszą decyzję. No bo trzeba dać znać, kuzynce, trzeba dać znać siostrze, trzeba dać znać potencjalnie właścicielowi hotelu po drodze… No, ZDECYDUJMY kiedy będziemy u tej, a kiedy u tej, a kiedy tu!

Ale nie. Wizjoner, kurrrrrrrrrka wodna, twierdzi, że jeszcze nie wie, że jeszcze zobaczymy, a ja czuję, że we mnie jest taka tykająca bomba 😅😅😅 aaaaaaa!! Jak tak można żyć!?

Big picture (deja vu? Przecież parę akapitów wyżej jest to jako PLUS!)

Czasem czuję przeogromniastą irytację, kiedy widzę, że on widzi tylko OGÓŁ, a nie widzi tych wszystkich SZCZEGÓŁÓW, które JA widzę, bo przecież są mega ważne!

Najlepszy przykład: projekt domu.

On mówi: dom ma mieć 120m2 i trzeba zastanowić się jak ułożyć pomieszczenia. Ja mówię: nienienienienie. Dom ma się składać z czterech sypialni, 11m2 każda, 2 łazienki (większa i mniejsza), w kuchni musi być koniecznie wyspa (itd. itd.)… i WTEDY PODLICZYMY ile m2 powinien mieć dom.

Ugh! No, jak tak można! 😅

Pomysły, pomysły, pomysły (znowu deja vu?)

Czasem tych pomysłów jest po prostu ZA DUŻO. I jak Krzysiek przedstawia mi pierwszy pomysł i mi się spodoba i mówię, że jest OK, to on jeszcze nie skończył 😅 i opowiada mi o drugiej opcji, i o trzeciej. Powiedzmy, że zgodziłam się na trzecią. To on potem jeszcze wraca, „bo wiesz, moglibyśmy np. w tej sprawie zrobić jeszcze (tak i tak).”

NIEEEEE!!!! Już wybrałam. Wybór jest dobry. Po co szukasz jeszcze usprawnień! 😅

Ja to jednak wolę mieć mniej opcji do wyboru, bo jak jest ich za dużo, to czuję się przytłoczona 🙈.

Inne mega, mega (nie)ciekawe ❤, randomowe minusy:

– Wizjoner Gracz potrafi płynnie zmienić temat rozmowy tak, że ktoś może się zwyczajnie nie skapnąć. I nagle widoczna jest konsternacja na twarzy interlokutora i jest takie „ale o czym Ty teraz mówisz?” 🤦‍♀️ Normalnie, można się pogubić!

– Wizjoner lubi zmieniać hobby. Jedni nazywają to niesłusznie „słomianym zapałem”, inni, bardziej życzliwi „eksperymentowaniem”. I to jest OK! Aczkolwiek motocykl kupiony ponad 6 lat temu był używany może 3-5 razy, w pierwszym roku po kupnie i przez resztę czasu „zagracał” nam już i tak zagracony garaż (do momentu sprzedaży tegoż jednośladu). Tak więc hobby Wizjonera, czy raczej jego zmiany, mogą być kosztowne i grato-twórcze.

Cieszę się bardzo, że przeFRISowałam mojego męża i wiem jaki jest jego naturalny styl myślenia i styl działania. Dzięki temu, nie uważam, że robi mi coś na złość, czy że jest jakiś nienormalny 😅 FRIS pomógł jemu i mnie ponazywać i zrozumieć pewne zachowania i pokazać jak może je dobrze wykorzystywać! Jestem za to niesamowicie wdzięczna 😊

Hej hej, a może są tu inni przeFRISowani? Albo zachowujący się podobnie? Skrobnijcie coś w komentarzu! 😊

Kategorie
Rozkminy

O byciu Partnerem Idealistą

Heeej mój miły Czytelniku i miła Czytelniczko! 😊

Co u Ciebie? Zaczynamy jesień, masz już listę książek do przeczytania pod kocykiem i z kubkiem ciepłej herbaty/kawy/kakao/grzańca w ręku?

Pomyślałam, że dzisiaj Ci opowiem o badaniu FRIS, które zrobiłam jakiś czas temu i o tym co ono zrobiło ze mną 😂

Wierz mi, skracałam ten tekst maksymalnie 😂 było ciężko! Ale wiesz co, nie odchodź, przeczytaj, czuję, że może Ci się spodobać 😉.

Jak było wcześniej?

Słuchajcie, moi Drodzy, opowiem Wam słów parę jak było ZANIM zrobiłam raport FRIS (postaram się w naprawdę wielkim skrócie).

Po studiach zaczęłam pracować w korpo, zaczęłam od bycia zwykłym korpożuczkiem i było mi dobrze. Po czym z różnych przyczyn zaczęłam awansować 😂. Ktoś powie „wow, gratki!”, ja powiem „spadaj na drzewo nie zgadzam się z Tobą” 😅. Ktoś powie „aaaale, dlaczego?”, ja powiem:

Byłam (w swoim bardzo subiektywnym odczuciu) bardzo TAKIM SOBIE liderem! Podejmowałam decyzje, których potem żałowałam (i cierpiałam), miałam szerokie granice dla ludzi (i potem odbijało mi się to czkawką), miałam ochotę się zaprzyjaźniać z zespołem bardziej niż nim zarządzać, pozwalałam na urlopy, a potem nie miałam „ludzi do pracy” – a to tylko kilka przykładów.

Asertywność leżała i kwiczała, porównywałam się do innych superwizorów (niezdrowo, ale tak było) i widziałam, że oni po prostu sobie radzą lepiej. Że tak nie przeżywają (albo szybko przechodzą do kolejnej sprawy) i że potrafią ustawić kogo było trzeba do pionu. Że nie są tak emocjonalni.

Yhhh… 🤦‍♀️ A dla mnie wiele obowiązków SV to była po prostu droga przez mękę.

I pytałam samą siebie: ile tak jeszcze pociągnę? Czuję, że wiele rzeczy robię wbrew sobie, wbrew temu co w środku czuję…

Chodzę na szkolenia, ale te wszystkie narzędzia do zarządzania ludźmi no, idą mi jak po grudzie, no!

Wielkie BUM i efekt WOW.

Pewnego dnia, dołączyła do nas nowa managerka, która była (i jest) trenerem FRISa. Zareklamowała to narzędzie „górze”, dostaliśmy budżet i każdy z nas został przeFRISowany. I ja przeszłam osobistą rewolucję.

No, ale co to to to jest to badanie FRIS?

Powiem własnymi słowami: jest to badanie, które określa Twój styl myślenia i styl działania.

A teraz powiem jeszcze bardziej własnymi słowami: jest to arcygenialne narzędzie-petarda, które bada Twój styl myślenia (czyli w obliczu zmiany/nowej sytuacji/zadania – jakiego rodzaju myśli pchają się na powierzchnię Twojego wspaniałego mózgu) i styl działania (czyli w obliczu j.w. co de facto robisz).

Innymi słowy, pokazuje jakie myśli i jakie działania w konkretnych sytuacjach są dla Ciebie najbardziej naturalne. Wskazuje na Twoje mocne strony. Sugeruje jakie aktywności (również zawodowe) są źródłem największej satysfakcji. Mówię Wam, totalny odlot. Zresztą posłuchajcie.

Pamiętam, jak dostałam do ręki mój 20-stronicowy (tak, tak, nie ma to tamto!) raport FRIS. Opatrzony piękną, spójną grafiką. I zobaczyłam moje symbole: czerwone serce, niebieski kwadrat i żółte koło (ooooorajuśku, już wtedy czułam, że to będzie coś absolutnie wyjątkowego!). Zaczęłam czytać. I uśmiechać się. Podkreślałam co chwilę jakieś zdanie zakreślaczem. Zaznaczałam fragmenty wykrzyknikami. I wiecie co? Jak skończyłam czytać, poczułam się…WOLNA.

To jest wprost niewiarygodne – i być może myślicie, że przesadzam, że ubarwiam, że eee tam, Benia, daj spokój. A ja Wam mówię! Po przeczytaniu tego raportu znałam już odpowiedź na moje pytania dlaczego tak wiele wysiłku kosztuje mnie bycie liderem.

KIM JEST PARTNER IDEALISTA?

Jestem Partnerem Idealistą.

A nawet ważniejsze: jestem jednym z wielu Parterów Idealistów. A my, jako grupa, duuużo lepiej czujemy się w innych rolach. Jasne, możemy być liderami (bo zawsze na nasz styl myślenia + działania nakłada się nasz indywidualny charakter), ale są dla nas obszary zdecydowanie bardziej naturalne, w których, normalnie, kwiiiitnieeeeemyyyyy 😄😄😄!

Jestem Partnerem, czyli w obliczu nowej sytuacji moje pierwsze myśli ciągną do LUDZI, do relacji.

– „Zmieniamy budynek? OMG, trzeba będzie ludzi na nowo przypisać do biurek. Muszę dopilnować, żeby Asia siedziała blisko Magdy, przecież one są nierozłączne…”

– „Trzeba wybrać kogoś do prezentacji przed managementem? Kurczę, największe doświadczenie ma w tym Ola, ale wiem, że Adam bardzo by chciał potrenować takie wystąpienia, żeby lepiej panować nad tremą…”

– „Szykuje się szkolenie dla wszystkich supervisorów? Ale super będzie się ze wszystkimi zobaczyć i pogadać co tam u nich!”

Z życia wzięte! Widzicie? Pierwsza myśl: LUDZIE.

A to dopiero początek! Jako Partner mam silne kompetencje społeczne, łatwo nawiązuję kontakty, uwielbiam pracę zespołową i mam w sobie dużo empatii (ja to wszystko wiem z raportu i entuzjastycznie potakuję głową!). Bardzo mocno słucham swojej intuicji i nawet jak mówię, to używam wyrażenia „czuję, że” a nie „sądzę, że”. Haha, i słuchajcie, jestem jak radar, sonar i stacja meteorologiczna w jednym 😂. Nie wiem czy kojarzycie taki serial „Lie to me” – jak tam główny bohater z łatwością zauważał mikroekspresje u innych ludzi i wiedział kiedy coś kręcą. Ja, jak tylko zauważę u męża drgnięcie kącika ust, lekkie zawahanie w intonacji, to już wyostrzam mój wewnętrzny „skaner” i dopytuję o co chodzi 😂 (nie ma sensu zaprzeczać, przecież widzę 😁). Plus, uwielbiam ten fragment z raportu:

Partnerzy często podejmują więcej niż jedną decyzję. Pierwsza intuicyjna, zgodna „z sercem” decyzja pojawia się spontanicznie i wynika głównie z aktualnego stanu emocjonalnego oraz wyznawanych wartości. Jeżeli nie zostanie szybko wcielona w życie, może być wkrótce zastąpiona nową, bardziej racjonalną, którą Partner może uważać jako konieczny kompromis lub wynik oczekiwań ze strony innych osób.

Ileż to razy!!! No, ileż to razy jak słyszałam o jakiejś fantastycznej inicjatywie robiłam taki głośny wdech ekscytacji (jak się nazywa ten odgłos, ktoś wie?), zgłaszałam swój udział, skakałam i piszczałam z radości i byłam całym sercem na TAK… po czym, rozum przychodził, kurka wodna jaśnie pan oświecony, nieproszony i spóźniony, pukał i zaczynał to swoje (w stylu „ą-ę”) „ja przepraszam bardzo, ale weź Ty się zastanów zanim znowu się w coś zaangażujesz, zanim na coś się zgodzisz, bo wiesz, patrząc w Twój kalendarz to ja tego nie widzę; albo będziesz spała po 4 h na dobę, albo zaniedbasz rodzinę, że już nie wspomnę o…” i tak dalej, bla, bla, bla. 😑 I ja wtedy zwykle spuszczałam ramiona, „no dobra, rozum. Jak zwykle masz rację, niech Ci będzie. Ale przez Ciebie będę cierrrpieć…”.

Także tego, sami widzicie.

Jestem Idealistą, czyli jak już działam to biorę pod uwagę nie tylko ludzi (chociaż oni są najważniejsi), ale też struktury i idee.

Bardzo konkretnie dla mnie, bycie idealistą znaczy, że jestem specem od tego „jak powinno być” i co z tego, że fakty mówią co innego. Poza tym, stawiam na estetykę rozwiązań. „Ładne albo żadne” (o nieeee…znowu, Ty, rozum? Ale weeeeź, ten fotel jest taki PIĘKNY! Co z tego, że na jasnym widać plamy??). Uwielbiam twórcze zajęcia – np. jak zobaczę wieniec, który zrobiłam własnymi „ręcami” to serce rośnie.  

I – hmmmm – dosyć celne spostrzeżenie dla Partnera Idealisty w pracy:

Jest zorientowany na człowieka, a nie na zadanie, może zatem stanowić dla niego dyskomfort kontrolowanie i bezpośrednie ocenianie innych.

🤯🤯🤯 Say what??

Mniej kontroli, więcej harmonii: Wśród najniższej ocenianych aktywności znajdują się te związane ze sprawowaniem kontroli nad pracą innych (ocenianie, decydowanie o zatrudnieniu lub zwolnieniu) oraz kontroli nad przebiegiem procesów.

O mamo. O MAMO. (Parafrazując) Na co mi jeszcze potrzeba dowodów??? 😂

Wiecie co, to jest dla mnie po prostu piękne i wzruszające, że miałam możliwość skorzystania z narzędzia, które po prostu wytłumaczyło mi samą siebie. Autentycznie i z ręką na sercu, jak skończyłam czytać, to poczułam jak opuszcza mnie napięcie, jak elementy układanki wskakują na swoje miejsca, jak te wszystkie sytuacje, w których siebie nie lubiłam mają. Swoje. Logiczne. Wytłumaczenie. I jasne, że FRIS nie jest odpowiedzią na wszystko i ostateczną wyrocznią, i nie rozwiąże wszystkich moich problemów, ale dał mi TAKIE poczucie, że jestem OK. Że nie tylko ja tak mam. Że, kurrrka wodna, jest nas więcej. Że to nie ze mną-liderem jest problem. Po prostu moje „naturalne środowisko” jest gdzie indziej.

Nie zmieniłam pracy od razu (o, hej rozum!), nie rzuciłam wszystkiego i nie pojechałam w Bieszczady. Ale już czułam się jak wygrana, bo po prostu zrozumiałam siebie, wybaczyłam sobie i przytuliłam tego mojego wewnętrznego Partnera Idealistę i obiecałam, że będę tą rewolucyjną wiedzę o sobie wykorzystywać.

Amen!

A w następnym odcinku z tej serii opowiem jak to jest mieszkać z Wizjonerem Graczem (to mój mąż. Tak, jego też przeFRISowałam).

Hej, hej, a może są wśród nas jeszcze inni przeFRISowani? Skrobnijcie coś w komentarzach 😊.

Kategorie
Rozkminy

Solo trip – dlaczego co roku wyjeżdżam sama?

Cześć Czytelniku! Hej Czytelniczko!

Miło mi, że wpadasz! 😊

Opowiem Wam dzisiaj o takim moim, na początku dziwnym (jak dla ekstrawertyka), doświadczeniu – wyjazdach solo.

Mam taką swoją (strasznie długą, bo trzyletnią 😜) tradycję, że co roku wyjeżdżam sama na 2 dni, gdzieś za Wrocław.

Tak jest, sama.

Tak, dzieci zostają w domu. Z tatą.

Już to słyszę: „Ło matko i córko! Toż to nie wypada! Co sobie teściowie pomyślą? Dzieci zostawiasz??? A co mąż na to?”

A ja na to: „sorry, Batory. Mąż co roku wyjeżdża z kolegami w góry. Na cały weekend. Heloł! I jakoś on nie ma second thoughts. Jego nikt nie osądza i jemu nikt się nie dziwi. To czemu ja nie mogę?”

Poza tym, wierzcie mi, każdemu, kto wiedzie intensywne życie, czy to zawodowo czy to rodzinnie (czasem both!) przydałoby się wyjechać samemu! Jak palec! I zaznać trochę spokoju. Nawet świętego spokoju.

I wiem, że część z tych rzeczy, które ja robię na solo tripach, ktoś inny może zrobić w domu, ale ja znam siebie. Nawet jeśli wygonię swoich na caaaały dzień na działkę do dziadków, to będę patrzyła na to mieszkanie i będę. Widziała. Co mam do posprzątania. I na samym obserwowaniu się nie skończy, if you know what I mean. Macie tak też? 😂

Dlatego potrzebuję, potrzebuję wyjeżdżać i pozwalam sobie na coroczny taki krótki wypad, żeby zająć się tylko własnymi sprawami – u mnie na tapecie jest zawsze rozwój zawodowy, bo przez bardzo długi czas był on dla mnie po prostu MEGA zagadką.

Ale warto czasem wyjechać solo nawet jeśli ma się poukładane życie zawodowe, serio! 😁

Podam Ci teraz, drogi Czytelniku, droga Czytelniczko, listę 9 rzeczy, których możesz doświadczyć w czasie wyjazdu solo. Zastanów się, może to właśnie coś, czego potrzebujesz!

1) Spotkasz się ze swoimi myślami.

Często na co dzień ich nie słychać. Albo są przerywane radosnymi okrzykami dzieci, albo milionem innych bodźców. I wiem, że to frazes, ale naprawdę potrzebujemy czasu, żeby usłyszeć własne myśli. Tyle w nich ważnych odczuć, jakichś intuicji, może lęków, marzeń. W tej pędzącej codzienności po prostu ciężko to zauważyć.

2) Spotkasz się z Bogiem.

Dla mnie zawsze te wyjazdy otwiera modlitwa. Poświęcam ten czas, ofiarowuję go Bogu. Nawet jeśli decydujesz się, że będziesz po prostu odpoczywać, że nie masz żadnych planów do zrealizowania, żadnych rozkmin zawodowych, ani rzeczy do przemyślenia i chcesz po prostu pooddychać innym powietrzem, popatrzeć na inny skrawek nieba – nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ten odpoczynek ofiarować Bogu.

3) Spotkasz się z przyrodą.

Wybieram pensjonaty/hotele przy lesie, przy parku. Zawsze sobie zaplanuję mnóstwo do roboty, ale staram się chociaż godzinę poświęcić na spacery na łonie natury. Zachwycam się lasami, łąkami, bliskością gór.

4) Zatęsknisz, docenisz.

Zawsze chwilę zatęsknię za rodzinką w czasie tego wyjazdu (zastanawiam się: kiedy indziej doświadczę takiej tęsknoty? (Może dopiero jak dzieci będą same wyjeżdżały?) A przecież ta tęsknota prowadzi do wdzięczności.) I docenię po raz kolejny męża, teściów, to co mam, to, że mam gdzie i do kogo wracać.

5) Porobisz zdjęcia.

Biorę aparat lub telefon, idę w przyrodę i chwytam chwilę. Nie mam wielkich zdolności fotograficznych. Kiedyś robiłam dużo zdjęć kulinarnych i dawało mi to frajdę. Teraz cieszy mnie przyzwoicie zrobione zdjęcie krajobrazu, widoku z okna, pojedynczego kwiatka w przybliżeniu, na tle reszty łąki. Patrzę na nie i się uśmiecham: ja to uchwyciłam.

6) Nadgonisz z czytaniem.

Lista książek, audiobooków, e-booków, które mam ochotę zabrać na taki solo trip jest tak długa, że śmieję się, że to program na wyjazd tygodniowy! 😜 Ale ograniczam się bardzo, biorę zazwyczaj jedną książkę i ten czas, który wieczorem spędzam w pokoju hotelowym, leżąc na brzuchu na łóżku z nosem w książce jest BEZ-CEN-NY.

7) Ułożysz plan.

Wyjazd solo to też idealny czas na planowanie. Tworzenie w głowie i na papierze. Polecam wzięcie notesu, kolorowych cienkopisów i zakreślaczy, bo ułatwiają odnajdywanie się potem w gąszczu notatek. To też dobry czas na zaplanowanie zmiany.

8) Poukładasz na nowo priorytety.

Często w wyniku spotkania z własnymi myślami i z Panem Bogiem potrafimy spojrzeć na nasze życie, i zrobić taki jakby rachunek sumienia. Ja kminię w ten sposób: co MYŚLĘ, że jest moimi priorytetami, a co mówią o tym moje DECYZJE? Czy one są spójne z tą kolejnością priorytetów, którą mam w głowie? Ha! U mnie nieraz było tak, że łapałam się na tym, że moje wartości w głowie mają się nijak do moich rzeczywistych wyborów.

9) Powrócisz do wspomnień z dzieciństwa.

Ja nie miałam babci (ani w zasadzie żadnej bliskiej rodziny) na wsi, ale na swoim pierwszym solo tripie 5 min od pensjonatu była polana przed lasem. Siadłam w wysokiej trawie, zamknęłam oczy, przysłuchiwałam się odgłosom natury i myślami wróciłam do czasów, (ha!) zdaje się, gimnazjalnych i do pewnych rekolekcji w Idzikowie i do bardzo ważnej wówczas modlitwy odmówionej w podobnych okolicznościach przyrody. Dobrze się czułam z tym wspomnieniem i podziękowałam Bogu za tamten czas.

UWAGA, będzie opowieść.

Spróbuję krótko, OK? 😉

Mój pierwszy wyjazd solo był efektem frustracji, że 1) Krzysiek wyjeżdża, a ja nie, 2) miałam mocno poplątane w głowie co ja mam właściwie robić z tym moim życiem zawodowym. Pojechałam do Międzygórza, do przeuroczego pensjonatu, za którym był las po jednej stronie i pola po drugiej stronie. Wzięłam ze sobą audiobook „Rób to co kochasz” autorstwa Arkadio i słuchałam, i robiłam notatki, i lałam łzy, bo ileż tam było tego co siedziało we mnie w środku! Ile nazwanych moich lęków i blokad. Ile słów, na które otwierały mi się szerzej oczy ze zdziwienia, że sama na to nie wpadłam. Wtedy właśnie usłyszałam, BANALNE, ale dla mnie w tamtym czasie przełomowe

„albo stoisz w miejscu, albo wykonujesz ruch”.

W tamtym czasie byłam na rozdrożu zawodowym i BARDZO bałam się dokonania złego wyboru. Bałam się spudłowania. Straty czasu i pieniędzy na edukację, i potem ścieżkę zawodową, która okaże się nie dla mnie. No i tak stałam, i patrzyłam się na te dwa drogowskazy w przeciwnych kierunkach i paraliżował mnie strach, i totalnie nie wiedziałam, co mam robić. Więc robiłam NIC. Stałam i kręciłam się w miejscu, i kminiłam, a czas i tak upływał. No i wtedy te słowa: „albo stoisz w miejscu, albo wykonujesz ruch”.

I dalej:

„nie bój się popełniać błędów. Bóg rozliczy Cię, człowieku, z miłości i talentów. Nie bój się, więc, tego, że rozminiesz się z Jego wolą, bo Bóg wysyła różne zaproszenia. (…) Działaj w zgodzie ze swoim sercem i wykonuj ruchy, a każdy błąd niech przeradza się w konkretną lekcję na drodze ‘Rób To Co Kochasz’”.

Po wylanych łzach, po modlitwie, rozpisałam sobie za i przeciw dwóm kierunków studiów podyplomowych, rozrysowałam potencjalne możliwości pracy w obecnej korpo po każdym z tych kierunków, znowu przemodliłam i podjęłam decyzję. „Przypadkowo” kościół w Międzygórzu jest pod wezwaniem św. Józefa – patrona osób pracujących. Poprosiłam go tam o wstawiennictwo.

Od tamtej pory wiele się zmieniło. Mimo że zrobiłam podyplomówkę, to wcale nie pracuję w tej branży. Ale nie żałuję – podjęłam decyzję i spróbowałam, i widzę jak każdy mój krok, nawet (po ludzku) chybiony, prowadzi mnie do lepszego zrozumienia siebie, swojego potencjału i odkrywania Bożego planu na moją ścieżkę zawodową.

Bez wyjazdu solo, bez słuchania tych słów w ciszy, spokoju i bez rozproszeń, bez Bożego natchnienia po tym audiobooku, kto wie gdzie byłabym dzisiaj?

A co Ty myślisz o takim wyjeździe solo? Odnalazł(a)byś się w takiej sytuacji? A może praktykujesz solo tripy? Napisz w komentarzu! 😊

Kategorie
Recenzje

Czego nie wiedzieliście o emocjach, a baliście się zapytać. Tak, Panowie, Wy też.

Hej, mój drogi i moja droga! 😊

Jak spędziłeś lub spędziłaś weekend? Cieszysz się, że od dzisiaj znowu lasy i parki otwarte? Ja bardzo!

Już przebieram nóżkami, żeby regularnie wychodzić na spacery w jakieś bardziej urodziwe okolice niż dookoła bloku i nie kisić się w domu.

A dzisiaj z okazji poniedziałku, specjalnie dla Ciebie nowy post na blogu.

Słuchajcie, jeśli oglądaliście moje InstaStory jakieś dwa tygodnie temu to może pamiętacie, że mówiłam tam o takim swoim…no PROBLEMIE to może za duże słowo (albo boję się tego tak wprost nazwać 😂 – nie wiem), że nie zawsze udaje mi się moje emocje trzymać na wodzy. O tym, że mam momenty kiedy emocje biorą górę – po prostu się we mnie gotuje (jak w kreskówkach, że czubek głowy odskakuje w górę, słychać gwizdek i leci para jak z czajnika lub lokomotywy 😂) i zanim się zorientuję mówię słowa, które miały tylko zostać w głowie, a one – cholery jedne – wyskoczyły bez pozwolenia.

Też tak macie??

…Nie?

Shoot. 😕

Anyways, wtedy właśnie zdecydowałam, że kolejną lekturą, która wepchnie się na początek kolejki do czytania będzie książka ks.Marka Dziewieckiego „Emocje. Krzyk do zrozumienia”. Leżała na półce kupiona jakiś czas temu i – jak widać – czekała na swój moment. I się doczekała!

Powiem Wam, że ja mam u siebie na półkach sporo poradników 😂 takich psychologicznych albo okołopsychologicznych. No i myślałam, że sięgam po taki właśnie poradnik. Że dowiem się jak panować nad emocjami, albo jak bezpiecznie dawać upust swoim frustracjom, żeby nikt wokół mnie nie obrywał z tego powodu. I tak sobie myślę, kurka wodna, chyba się przyzwyczaiłam do artykułów internetowych „10 sposobów na…” 😂 Bo słuchajcie, ta książka to – w moim mniemaniu – nie jest typowy poradnik.

Ta książka to TRAKTAT o emocjach.

Definicje, naukowe podejście, rozkładanie na czynniki pierwsze, dążenie do sedna, do powodów, analizowanie wręcz czasami filozoficzne (a dla mnie to synonim ogromnej, wykraczającej poza moje zdolności rozkminy 😂) różnych stanów i sytuacji wewnętrznych. O matko!

No i co ja się dziwię? Przecież książkę napisał doktor psychologii.

No i jak zaczęłam w nią brnąć to miałam takie tyyyci ukłucie zwątpienia „czy to jest na pewno to, czego szukam?”.

Ale, słuchajcie, to co tam znalazłam, zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Powiem Wam o trzech takich rzeczach.

Definicje oraz emocje kontra racjonalizm

Już na początku ks. Dziewiecki zadaje pytanie „do czego emocje są nam w ogóle potrzebne?”. I wskazuje, że przecież mało kto chlubi się z tego, że jest człowiekiem wrażliwym emocjonalnie. Raczej jest na odwrót, prędzej zdarza się, że ktoś wypina dumnie pierś, gdy uważa się za człowieka na wskroś racjonalnego. Sami chyba na co dzień widzimy, że emocje mają słaby PR, prawda? Natomiast co mówi o nich autor:

„Emocje są przekaźnikiem ważnych informacji o nas samych i o naszym życiowym położeniu.”

Czyli za każdym razem kiedy czegoś doświadczamy – a doświadczamy czegoś 24 godziny na dobę – to jakaś emocja nas o tym informuje. No i dojrzały człowiek potrafi tę informację odpowiednio przetworzyć i coś z nią dalej zrobić.

I, wiecie, to się może wydawać absolutnie oczywiste, a jednak jak się o tym czyta, jak to się słyszy od autorytetu to ma zupeeełnie inny wydźwięk (przynajmniej dla mnie) i wtedy czujesz, że to jest naprawdę serious business. Że na emocje nie można sobie ot tak machnąć sobie ręką, tylko one naprawdę są nam niezbędne. Jest emocja i ona nie jest tylko po to, żebyśmy się wyrażali, żebyśmy coś CZULI, żeby było nam miło lub niemiło, ale ona. coś. do nas. gada.

Co więcej!

Ks. Dziewiecki zauważa bardzo ciekawą rzecz, mianowicie emocji NIE DA się oszukać, natomiast myślenie DA SIĘ oszukać. Popatrzcie, mogą być przecież ludzie, którzy wyrządzają drugiemu człowiekowi krzywdę, jakąkolwiek (albo również sobie samemu! np. wszyscy, którzy wpadają w nałogi), a jednocześnie mogą sobie samemu wmawiać, że przecież oni są w porządku, że czego się ludzie czepiają, że oni są przecież pucuś glancuś. I mogą tak żyć całymi latami. I w ten sposób manipulują swoim myśleniem.

Jak to przystępnie autor napisał:

„Bóg przewidział, że jeśli dałby nam wyłącznie zdolność myślenia, to w sytuacjach kryzysowych, w których prawda o sobie samym niepokoi danego człowieka, używalibyśmy umysłu jedynie po to, by uciekać od prawdy o sobie i by nałogowo samych siebie oszukiwać. Bóg zna nas na wylot i dlatego dał nam emocje, które pełnią w nas i w naszym życiu jakże potrzebną i czasem ratującą nas przed klęską rolę drugiego obiegu informacji.”

I fragment, przy którym dałam trzy wykrzykniki:

„Emocje nie dość, że mówią mi prawdę (także wtedy, gdy w myśleniu od niej uciekam), to jeszcze mobilizują mnie, bym z tej prawdy zrobić roztropny użytek”.

To jest hit. Skoro ta emocja do mnie gada, to ja nie powinnam jej ignorować, szczególnie jeśli to jest TRUDNA/bolesna emocja. Tylko najlepiej zatrzymać się, nadstawić wewnętrznego ucha i zidentyfikować co też ona tam chce mi przekazać.

Perełki

W książce mam sporo fragmentów, które podkreślałam, zakreślałam, łączyłam klamrą lub stawiałam przy nich wykrzykniki. Oto kilka z nich.

„Gdy ktoś nas niesłusznie atakuje, to człowiek dojrzały emocjonalnie reaguje wtedy spokojem i nie traci pogody ducha”.

Aha, mhm, tia, już to widzę u siebie. Tzn. ja sobie siebie taką potrafię wyobrazić 😁 , ale kiedy próbuję przypomnieć sobie jakiś moment, kiedy na niesłuszny bądź też słuszny atak zachowałam spokój i pogodę ducha… Kurczę blade. Niedobrze, niedobrze.

Kolejna perełka, która mnie zatkała:

„Mogę zmieniać siebie na tyle, na ile siebie pokocham. To miłość, a nie złość nas przemienia”.

No i weź dyskutuj się z tym.

Ks. Dziewiecki też nieraz przywołuje takie stwierdzenie, że żeby wyleczyć bolesną przeszłość, w pierwszej kolejności trzeba zadbać o radosną teraźniejszość.

Co to jest ta radosna teraźniejszość? – tak sobie myślę.

Czytam dalej i zaczynam tak to sobie układać w głowie: radosna teraźniejszość to nie jest stawianie na częste , chwilowe przyjemności, ale jest to życie poukładane w różnych sferach. No i tak w pierwszej kolejności to powinno być poukładana sfera relacji z Panem Bogiem, potem poukładana sfera relacji z najbliższymi, potem poukładana kwestia pracy itd. itd. I jak o te ważne dla nas aspekty życiowe będziemy dbać, będziemy je pielęgnować, to osiągniemy tę prawdziwą radość, nie chwilową, tylko taką radość na poważnie 😊 I to dopiero jest punkt wyjścia do zajęcia się bolesną przeszłością.

Przyczyny, przyczyny, przyczyny

Ostatnia i chyba dla mnie najważniejsza rzecz. Tak, zdecydowanie grand finale, gwóźdź programu i crème de la crème. To jest dla mnie absolutnie niesamowite, że tak często autor wraca do tej (jak się okazuje) prawdy, że jeśli doświadczamy bolesnych emocji, to trzeba znaleźć co za tym stoi. Trzeba znaleźć jej przyczynę.

Japierdziu. Wiecie, to jest dla mnie mind-blowing. To jest dla mnie zupełnie nowe spojrzenie na moją emocjonalność. Być może większość z Was robi właśnie facepalm i myśli sobie „Benia…no weź…serio?”, ale wiecie co? Ja przez całą moją świadomą dorosłość, kiedy doświadczałam bolesnych emocji to zadawałam sobie (i innym) pytanie JAK ja mam te emocje bezpiecznie z siebie uwalniać? Rzucać talerzami? Walić pięścią w ścianę? Tupać nogami? A może coś innego: „jestem oazą spokoju” i słuchanie muzyki relaksacyjnej zaraz po sprzeczce z mężem? Kurka wodna! A tutaj mi ksiądz mówi, że kobito, weź się w pierwszej kolejności zastanów co one do Ciebie mówią, te emocje Twoje. Co jest przyczyną tego, że one w ogóle się pojawiły? Dlaczego Cię denerwuje to, co Cię denerwuje? Skąd się bierze to uczucie irytacji? Frustracji?

Ja nie mogę! Wiecie, ja mam kilka zalążków odpowiedzi na te pytania, ale dla mnie to jest w dużej mierze niezbadany ląd! Ja się, moi Drodzy, pakuję i ruszam w podróż poznania siebie.

„Człowiek dojrzały emocjonalnie nie tylko wie, co przeżywa, ale też rozumie, że te bolesne przeżycia nie biorą się znikąd. (…) One są jedynie sygnałem problemu. Dobrze, że taki sygnał się pojawia, bo wtedy możemy lepiej zrozumieć naszą obecną sytuację życiową”.

Zdumiewające!

A Wy jakie macie zdanie o emocjach? Czy z natury jesteście „oazami spokoju”? 🌴