Kategorie
Rozkminy

Solo trip – dlaczego co roku wyjeżdżam sama?

Cześć Czytelniku! Hej Czytelniczko!

Miło mi, że wpadasz! 😊

Opowiem Wam dzisiaj o takim moim, na początku dziwnym (jak dla ekstrawertyka), doświadczeniu – wyjazdach solo.

Mam taką swoją (strasznie długą, bo trzyletnią 😜) tradycję, że co roku wyjeżdżam sama na 2 dni, gdzieś za Wrocław.

Tak jest, sama.

Tak, dzieci zostają w domu. Z tatą.

Już to słyszę: „Ło matko i córko! Toż to nie wypada! Co sobie teściowie pomyślą? Dzieci zostawiasz??? A co mąż na to?”

A ja na to: „sorry, Batory. Mąż co roku wyjeżdża z kolegami w góry. Na cały weekend. Heloł! I jakoś on nie ma second thoughts. Jego nikt nie osądza i jemu nikt się nie dziwi. To czemu ja nie mogę?”

Poza tym, wierzcie mi, każdemu, kto wiedzie intensywne życie, czy to zawodowo czy to rodzinnie (czasem both!) przydałoby się wyjechać samemu! Jak palec! I zaznać trochę spokoju. Nawet świętego spokoju.

I wiem, że część z tych rzeczy, które ja robię na solo tripach, ktoś inny może zrobić w domu, ale ja znam siebie. Nawet jeśli wygonię swoich na caaaały dzień na działkę do dziadków, to będę patrzyła na to mieszkanie i będę. Widziała. Co mam do posprzątania. I na samym obserwowaniu się nie skończy, if you know what I mean. Macie tak też? 😂

Dlatego potrzebuję, potrzebuję wyjeżdżać i pozwalam sobie na coroczny taki krótki wypad, żeby zająć się tylko własnymi sprawami – u mnie na tapecie jest zawsze rozwój zawodowy, bo przez bardzo długi czas był on dla mnie po prostu MEGA zagadką.

Ale warto czasem wyjechać solo nawet jeśli ma się poukładane życie zawodowe, serio! 😁

Podam Ci teraz, drogi Czytelniku, droga Czytelniczko, listę 9 rzeczy, których możesz doświadczyć w czasie wyjazdu solo. Zastanów się, może to właśnie coś, czego potrzebujesz!

1) Spotkasz się ze swoimi myślami.

Często na co dzień ich nie słychać. Albo są przerywane radosnymi okrzykami dzieci, albo milionem innych bodźców. I wiem, że to frazes, ale naprawdę potrzebujemy czasu, żeby usłyszeć własne myśli. Tyle w nich ważnych odczuć, jakichś intuicji, może lęków, marzeń. W tej pędzącej codzienności po prostu ciężko to zauważyć.

2) Spotkasz się z Bogiem.

Dla mnie zawsze te wyjazdy otwiera modlitwa. Poświęcam ten czas, ofiarowuję go Bogu. Nawet jeśli decydujesz się, że będziesz po prostu odpoczywać, że nie masz żadnych planów do zrealizowania, żadnych rozkmin zawodowych, ani rzeczy do przemyślenia i chcesz po prostu pooddychać innym powietrzem, popatrzeć na inny skrawek nieba – nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ten odpoczynek ofiarować Bogu.

3) Spotkasz się z przyrodą.

Wybieram pensjonaty/hotele przy lesie, przy parku. Zawsze sobie zaplanuję mnóstwo do roboty, ale staram się chociaż godzinę poświęcić na spacery na łonie natury. Zachwycam się lasami, łąkami, bliskością gór.

4) Zatęsknisz, docenisz.

Zawsze chwilę zatęsknię za rodzinką w czasie tego wyjazdu (zastanawiam się: kiedy indziej doświadczę takiej tęsknoty? (Może dopiero jak dzieci będą same wyjeżdżały?) A przecież ta tęsknota prowadzi do wdzięczności.) I docenię po raz kolejny męża, teściów, to co mam, to, że mam gdzie i do kogo wracać.

5) Porobisz zdjęcia.

Biorę aparat lub telefon, idę w przyrodę i chwytam chwilę. Nie mam wielkich zdolności fotograficznych. Kiedyś robiłam dużo zdjęć kulinarnych i dawało mi to frajdę. Teraz cieszy mnie przyzwoicie zrobione zdjęcie krajobrazu, widoku z okna, pojedynczego kwiatka w przybliżeniu, na tle reszty łąki. Patrzę na nie i się uśmiecham: ja to uchwyciłam.

6) Nadgonisz z czytaniem.

Lista książek, audiobooków, e-booków, które mam ochotę zabrać na taki solo trip jest tak długa, że śmieję się, że to program na wyjazd tygodniowy! 😜 Ale ograniczam się bardzo, biorę zazwyczaj jedną książkę i ten czas, który wieczorem spędzam w pokoju hotelowym, leżąc na brzuchu na łóżku z nosem w książce jest BEZ-CEN-NY.

7) Ułożysz plan.

Wyjazd solo to też idealny czas na planowanie. Tworzenie w głowie i na papierze. Polecam wzięcie notesu, kolorowych cienkopisów i zakreślaczy, bo ułatwiają odnajdywanie się potem w gąszczu notatek. To też dobry czas na zaplanowanie zmiany.

8) Poukładasz na nowo priorytety.

Często w wyniku spotkania z własnymi myślami i z Panem Bogiem potrafimy spojrzeć na nasze życie, i zrobić taki jakby rachunek sumienia. Ja kminię w ten sposób: co MYŚLĘ, że jest moimi priorytetami, a co mówią o tym moje DECYZJE? Czy one są spójne z tą kolejnością priorytetów, którą mam w głowie? Ha! U mnie nieraz było tak, że łapałam się na tym, że moje wartości w głowie mają się nijak do moich rzeczywistych wyborów.

9) Powrócisz do wspomnień z dzieciństwa.

Ja nie miałam babci (ani w zasadzie żadnej bliskiej rodziny) na wsi, ale na swoim pierwszym solo tripie 5 min od pensjonatu była polana przed lasem. Siadłam w wysokiej trawie, zamknęłam oczy, przysłuchiwałam się odgłosom natury i myślami wróciłam do czasów, (ha!) zdaje się, gimnazjalnych i do pewnych rekolekcji w Idzikowie i do bardzo ważnej wówczas modlitwy odmówionej w podobnych okolicznościach przyrody. Dobrze się czułam z tym wspomnieniem i podziękowałam Bogu za tamten czas.

UWAGA, będzie opowieść.

Spróbuję krótko, OK? 😉

Mój pierwszy wyjazd solo był efektem frustracji, że 1) Krzysiek wyjeżdża, a ja nie, 2) miałam mocno poplątane w głowie co ja mam właściwie robić z tym moim życiem zawodowym. Pojechałam do Międzygórza, do przeuroczego pensjonatu, za którym był las po jednej stronie i pola po drugiej stronie. Wzięłam ze sobą audiobook „Rób to co kochasz” autorstwa Arkadio i słuchałam, i robiłam notatki, i lałam łzy, bo ileż tam było tego co siedziało we mnie w środku! Ile nazwanych moich lęków i blokad. Ile słów, na które otwierały mi się szerzej oczy ze zdziwienia, że sama na to nie wpadłam. Wtedy właśnie usłyszałam, BANALNE, ale dla mnie w tamtym czasie przełomowe

„albo stoisz w miejscu, albo wykonujesz ruch”.

W tamtym czasie byłam na rozdrożu zawodowym i BARDZO bałam się dokonania złego wyboru. Bałam się spudłowania. Straty czasu i pieniędzy na edukację, i potem ścieżkę zawodową, która okaże się nie dla mnie. No i tak stałam, i patrzyłam się na te dwa drogowskazy w przeciwnych kierunkach i paraliżował mnie strach, i totalnie nie wiedziałam, co mam robić. Więc robiłam NIC. Stałam i kręciłam się w miejscu, i kminiłam, a czas i tak upływał. No i wtedy te słowa: „albo stoisz w miejscu, albo wykonujesz ruch”.

I dalej:

„nie bój się popełniać błędów. Bóg rozliczy Cię, człowieku, z miłości i talentów. Nie bój się, więc, tego, że rozminiesz się z Jego wolą, bo Bóg wysyła różne zaproszenia. (…) Działaj w zgodzie ze swoim sercem i wykonuj ruchy, a każdy błąd niech przeradza się w konkretną lekcję na drodze ‘Rób To Co Kochasz’”.

Po wylanych łzach, po modlitwie, rozpisałam sobie za i przeciw dwóm kierunków studiów podyplomowych, rozrysowałam potencjalne możliwości pracy w obecnej korpo po każdym z tych kierunków, znowu przemodliłam i podjęłam decyzję. „Przypadkowo” kościół w Międzygórzu jest pod wezwaniem św. Józefa – patrona osób pracujących. Poprosiłam go tam o wstawiennictwo.

Od tamtej pory wiele się zmieniło. Mimo że zrobiłam podyplomówkę, to wcale nie pracuję w tej branży. Ale nie żałuję – podjęłam decyzję i spróbowałam, i widzę jak każdy mój krok, nawet (po ludzku) chybiony, prowadzi mnie do lepszego zrozumienia siebie, swojego potencjału i odkrywania Bożego planu na moją ścieżkę zawodową.

Bez wyjazdu solo, bez słuchania tych słów w ciszy, spokoju i bez rozproszeń, bez Bożego natchnienia po tym audiobooku, kto wie gdzie byłabym dzisiaj?

A co Ty myślisz o takim wyjeździe solo? Odnalazł(a)byś się w takiej sytuacji? A może praktykujesz solo tripy? Napisz w komentarzu! 😊

Kategorie
Rozkminy

Mama – inna

Cześć! 😊

Chłopaki, też zostańcie. Myślę, że fajnie będzie jak to przeczytacie; to post nie tylko dla kobiet.

Drogi czytelniku, droga czytelniczko. Dawaj, siadaj obok, opowiem Ci trochę o Dniu Matki.

Już jutro pewnie większość z nas chwyci za telefony, żeby ze swoją mamą porozmawiać, złożyć życzenia. Część z Was pewnie pójdzie swoją mamę odwiedzić (moja jest teraz za granicą, więc dla mnie opcja telefoniczna). Być może część z Was wybierze się na cmentarz.

Część z nas – mam – pewnie dostanie jakieś upominki od swoich dzieci: od przedszkolaków laurki, podstawówkowicze może nawet kupią coś samodzielnie ze swojego kieszonkowego, a nastolatkowie to w sumie nie mam pojęcia co przygotowują (doświadczę tego za kilka lat). Myślę sobie, że Wy – chłopaki – jeśli jesteście ojcami i macie małe dzieci, to pewnie pomożecie swoim berbeciom złożyć życzenia swojej żonie a ich mamie. Może pomożecie z laurką. Może trzymając bobasa na rękach po prostu podejdziecie i wspólnie wyściskacie panią domu. 😊 Tak mi ciepło się na sercu robi jak sobie wyobrażam taką scenę.

Wiesz, czytelniku, czytelniczko, mnie jakoś nie sposób nie myśleć w tym dniu o jeszcze jednej grupie mam. O niedoszłych mamach. O tych, co mamami bardzo chcą zostać. I się starają. Miesiąc po miesiącu – bez skutku walczą z niepłodnością. Leczą się, czasem same, czasem z mężem. Czasem mają od niego wsparcie, czasem nie. Łykają kolejne tabletki, monitorują co miesiąc swoje cykle, słono płacąc i za leki, i za wizyty u ginekologa, endokrynologa czy innego specjalisty. Mozolnie obserwują swoje ciało, czy to temperaturę, czy to śluz, wyłapując z nadzieją oznaki dni płodnych. Gdy cykl się przedłuży choćby o kilka dni, drżącymi rękami robią test ciążowy, tylko po to, żeby zobaczyć znowu o jedną kreskę za mało. Są na różnych etapach tej drogi ku rodzicielstwu. Jedne pary dopiero co zaczynają, inne są „weteranami”. Jedni bardzo szybko dostają diagnozę, wiedzą co i jak leczyć, inni szukają powodu dlaczego ta upragniona ciąża się nie pojawia i do tej pory go nie znaleźli.

Chcą być rodzicami. Chcą świętować Dzień Matki i Dzień Ojca, tuląc w ramionach swoją pociechę, trzymającą uroczą, nabazgroloną laurkę.

Wiesz, jest nas całkiem sporo, osób z niepłodnością. Każda nasza historia jest inna, różne są nasze drogi, decyzje, emocje (tych cały wachlarz) – a pragnienie jedno: żeby był w ich życiu ktoś, kto będzie do nich mówił „mamusiu, tatusiu”.

Kobietko kochana. Posłuchaj: Twoje pragnienie bycia mamą jest dobre. Pochodzi od Boga. To On zasiał je w Tobie, w Twoim sercu. I wierzę głęboko, że On w ten czy inny sposób zrobi z Ciebie mamę. Mimo że może teraz czujesz wobec niego bunt i gniew, może myślisz, że jest On głuchy na Twoje prośby, że o Tobie zapomniał. A On jest tuż obok i daje Ci swoje ramię do wypłakania się. Głaszcze Cię po plecach i przytula. Jak najlepszy Tato. Codziennie rano czeka na rozmowę z Tobą, licząc, że przyjdziesz po prostu z nim pogadać, że wylejesz przed nim wszystkie swoje myśli i emocje. I po cichu liczy na to, że dasz Mu też dojść do słowa. Kobietko droga, jesteś Jego najpiękniejszą córką i On o Tobie nie zapomniał!

Mówił Syjon: „Pan mnie opuścił,

Pan o mnie zapomniał”.

Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,

ta, która kocha syna swego łona?

A nawet, gdyby ona zapomniała,

Ja nie zapomnę o tobie.

Iz 49, 14-15

Nie wiem czemu jeszcze nie nadszedł Twój czas na bycie mamą. Ale jak sobie o Tobie myślę – o każdej z Was z osobna – to przychodzi mi do głowy jedno słowo: soon.

Tulę Cię mocno. Rozumiem Cię.

Może masz taką kobietę wśród swoich znajomych? Przytul ją dzisiaj, pomódl się za nią, wyślij ❤, albo innym sposobem okaż wsparcie.

Kategorie
Rozkminy

13 pomysłów na randkę w czasie koronawirusa

Hej mój miły czytelniku i miła czytelniczko!

Jakże się cieszę, że tu jesteś! 😊

Dyżurne pytanie, ale jakie ważne i ciągle na czasie: jak się czujesz w czasie izolacji? Napisz w komentarzu!

Ja mam takie podejście, że za każdym razem kurczowo trzymam się kolejnej daty, która – być może – zwiastuje otwarcie żłobków i przedszkoli 😂 Powiem Ci, że jak pracuje się na etacie z domu i jednocześnie opiekuje dwójką dzieci – łatwo nie jest. Dlatego co poniedziałek sobie powtarzam „Byle do weekendu 😂 Panie Jezu, damy radę. Byle do weekendu”.

Anyways, ostatnio u nas w domu, w czasie #zostańwdomu jakimś takim aktywnym tematem jest sprawa randkowania.

Nie wiem jak Wy macie, w swoich związkach, ale u nas w małżeństwie jest tak, że to JA jestem (stety-niestety) tą osobą, która naciska na randki. JA ICH POTRZEBUJĘ do życia. Wczoraj to tłumaczyłam po raz n-ty mojemu mężowi 😂 : tak jak moje drzewko cytrynowe na balkonie potrzebuje wody, tak ja potrzebuję randek. I tak jak NIE POWIEM drzewku cytrynowemu: „ej, weź przestań, przecież podlewałam Cię wczoraj/tydzień/miesiąc temu”, tak samo u mnie – jak jest potrzeba, to jest potrzeba! To jest akurat mój język miłości („dobry czas”, ex aequo z „drobnymi przysługami”). W ten sposób ja czuję się kochana i zadbana.

No a jak randkować w czasie pandemii? A może w ogóle pandemia nas zwalnia z tego (dla niektórych) obowiązku, (dla innych) oczekiwania, (a dla części) przyjemności?

ABSOLUTNIE NIE.

Słuchajcie, być może jesteście w fazie związku, w której macie motylki w brzuchu, być może jesteście świeżo po ślubie, a może jesteście już rodzicami – uważam, że o wspólny czas, który NIE POLEGA na scrollowaniu obok siebie, ANI NAWET na czytaniu książek obok siebie (chociaż może niektórym to wystarcza) WARTO zawalczyć!

Panowie, mam kilka prostych propozycji dla Was, naprawdę niewymagających ogromnych przygotowań.

Panie, możecie podsunąć któryś z tych pomysłów swojemu chłopakowi/mężowi.

Propozycje są pisane z perspektywy mamy dwójki dzieci i żony od 9 lat – pewnie będzie to widać w tekście 😉

Matko, jak zwykle musi się wygadać (w sensie ja) zanim dojdzie do sedna. Idę, już idę!

13 pomysłów na nieskomplikowane randki w czasie pandemii

Wariant OUTDOORS – kiedy dzieci (jeszcze) nie ma lub jest dla nich zorganizowana opieka:

  1. Poobserwujcie razem gwiazdy.

Ubierzcie się ciepło, zróbcie herbatę (lub coś mocniejszego 😉) do termosu, spakujcie koc lub karimatę i jedźcie/przejdźcie się do lasu/za miasto, z dala od miejskiego światła i po prostu gapcie się w niebo. Jest się czym zachwycać.

2. Wybierzcie się na piknik.

A co zabrać na taki piknik? O mamo, don’t get me started! Uwielbiam takie wypady. Krótka lista na szybko i bez konieczności długiego przygotowywania w domu: SERY (np. camembert, lazur, cheddar i edamski), oliwki, hummus, grissini, salami, kabanosy i wino (lub sok)… popłynęłam? Kurka wodna, wystarczą nawet kanapki i ulubiona herbata do termosu!

3. Przejedźcie się rowerami w ulubione miejsce.

Może to być miejsce jednej z Waszych pierwszych randek; takie, które lubicie odwiedzać albo zupełnie dla Was nowe. W czasie jazdy możliwe, że za dużo nie pogadacie, więc zadbajcie o to, żeby spędzić jednak trochę czasu w miejscu docelowym na rozmowie.

4. Idźcie na spacer na łonie natury. Tylko we dwójkę.

Do lasu, do parku, na wały – gdziekolwiek. Bez nerwowego obserwowania czy dzieci się nie zgubiły lub co tym razem chcą zabrać do domu (nie wrócicie ze „skarbami” pod postacią sterty patyków i góry kamieni – jakkolwiek to jest urocze 😁). W otoczeniu natury odpoczywa umysł i serce. Tak to jakoś pięknie Pan Bóg wymyślił ❤

Wariant INDOORS – czyli w zaciszu domowym i/lub kiedy dzieci pójdą spać:

5. Zamówcie sobie sushi z dowozem i zróbcie kolację przy świecach.

Banalnie brzmi? Dobra przyznaję się, ja na to ostatnio choruję 😂 Podsunęłam ten pomysł mężowi i czekam co będzie dalej 😂

6. Ugotujcie coś razem z nieznanej dla Was kuchni.

Może jest jeszcze jakiś zakątek świata, którego nie „smakowaliście”, albo ledwo co liznęliście. Ja np. prawie w ogóle nie znam kuchni tajskiej, a nawet z mojej kochanej kuchni włoskiej nigdy nie jadłam karczocha 🤔 coś do nadrobienia!

7. Obejrzyjcie wspólne zdjęcia z czasów przed dziećmi

Warto. I dla wspomnień i dla romantyzmu, i dla śmiechu.

8. Usiądźcie razem przy herbacie (lub drinku) i zróbcie listę rzeczy, które zrobicie po zniesieniu izolacji.

Miejsca, które odwiedzicie, znajomych, których zaprosicie… Może też będzie to dobry czas na zaplanowanie wakacji w dwóch wersjach – „na bogato” 😂 czyli jeśli będzie można gdzieś dalej wyjechać i „też będzie dobrze” jeśli będzie można wyjechać tylko gdzieś blisko.

9. Zorganizujcie sobie wieczór SPA.

A co! Nastawcie relaksującą muzykę, załóżcie szlafroki (może dla niektórych to będzie wyciąganie nieużywanych prezentów ślubnych…po latach :D), zapalcie świece i zróbcie sobie nawzajem masaż. Polecam playlistę „Relaxing Massage” na Spotyfy’u.

10. Pójdźcie do muzeum. Na wirtualny spacer.

Tutaj macie listę takowych, które mają zwiedzanie online w ofercie. Super sprawa.

11. Obejrzyjcie zaległe filmy na Netflixie lub znajdźcie nowy serial do wspólnego oglądania.

Znajomi z pracy mówią, że „Dom z papieru” jest niezły. Widział ktoś? Polecacie?

12. Tańce na parkiecie salonowym.

Ludzie, naprawdę nie trzeba być dancing queen (or king 🕺), żeby trochę się w parze pobujać. A ileż endorfin! Wybierzcie wcześniej piosenki, mogą być aktualnie Wasze ulubione, niegdyś ulubione, albo takie, które leciały na Waszym weselu i idźcie w tany. Powygłupiajcie się. Naprawdę nikt nie będzie się gapił.

13. Odszukajcie swoje materiały/notatki z kursu przedmałżeńskiego i przeczytajcie je sobie wspólnie po latach.

To jest HIT 😁 Wspomniała kiedyś o tym moja koleżanka ze wspólnoty małżeńskiej i pomyślałam, że to świetny pomysł. Może macie takie notatki? W naszych pojawiały się odpowiedzi na pytania w stylu „co najbardziej w Tobie cenię? Czym mi imponujesz?”, pojawiały się też pytania o wizję wspólnego życia, o wspólne marzenia. Ile z tego zostało a ile się zmieniło? Świetna podróż do przeszłości i refleksja nad związkiem.

Tyle!

Dołóżcie swoje pomysły w komentarzach 😊 Jestem bardzo ciekawa i chętnie się zainspiruję!

Ściskam Was najserdeczniej!

Kategorie
Dom

Wieniec wielkanocny + podsumowanie Wielkiego Postu

Czeeeść! 😊 Ale rewelacja, że tu zaglądasz!

Korci mnie, żeby przywitać Cię klasycznym „Święta, Święta i po Świętach”, ale mamy jeszcze Poniedziałek Wielkanocny, więc byłoby to zupeeełnie nieprzyzwoite. No i śmigus-dyngus! Ha! Pamiętasz jeszcze o tej tradycji? Kogo dzisiaj oblałeś lub oblałaś wodą? Może chociaż kota? Albo kwiatka? Z kwiatkiem zawsze wygrasz taką bitwę, pamiętaj 😉

Słuchaj, dzisiaj pokażę Ci jaki wymyśliłam i zrobiłam wieniec na Wielkanoc, ALE. Zdecydowałam, że nie chcę się jakoś wybitnie rozwodzić nad jego konstrukcją i instrukcją, tylko pokażę i skomentuję zdjęcia, a tak naprawdę podzielę się z Tobą takim moim podsumowaniem Wielkiego Postu. Jeśli jesteś wierzący/wierząca, to pewnie nawet mimowolnie myślisz o tym jak ten czas minął u Ciebie. A może poświęciłeś lub poświęciłaś ciut więcej czasu, żeby się temu okresowi przyjrzeć?

Love.
On Cię kocha, wiesz?

Jaki był dla mnie ten Wielki Post?

To, że był DZIWNY brzmi jak totalny banał, bo aktualnie życie W OGÓLE jest dziwne i to dla każdego.

Wiesz, to nie jest tak, że jak ktoś już zdobywa się na odwagę i deklaruje wszem i wobec, że jest wierzący, zakłada bloga chrześcijańsko-lifestyle’owego i gada o Jezusie na Instagramie i fb, to znaczy, że jego życie układa się rewelacyjnie, jest non stop na „haju duchowym” i czuje, że może góry przenosić.

Nie zawsze tak jest. A w moim przypadku, za często tak nie jest.

Potrzebne (pół)produkty: wieniec z gałązek handmade lub kupny z gałązek winobluszczu, krzyż (ja swój robiłam z listwy drewnianej z Castoramy, pomalowałam farbą do drewna i skleiłam klejem, również do drewna ;)), kawałek białego materiału lub szerszej wstążki, sztuczne kwiaty, pistolet na gorący klej (z wkładami), żyłka wędkarska, tyci sekator i nożyczki do obcinania czego trzeba.

Weźmy pod lupę moje postanowienia wielkopostne:

  1. Modlitwa: codziennie Pismo Święte (czytania z dnia) + przynajmniej jedna dziesiątka różańca w drodze do pracy (Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. Teraz do pracy mam 2 metry – odległość między łóżkiem a stołem),
  2. Post: niejedzenie słodyczy w czasie Wielkiego Postu,
  3. Jałmużna: uczynki miłosierdzia względem ciała – przynajmniej jeden w tygodniu.

Jak to już chyba wspominałam na Insta: najlepiej mi wychodziło niejedzenie słodyczy.

Co dla takiej wielbicielki wszelkiego słodkiego jak ja i tak jest mega osiągnięciem.

ALE! Jak popatrzę na moją modlitwę, to po raz kolejny widzę jak wybicie z regularności, z pewnej rutyny codziennej automatycznie wpływa na jakość mojej modlitwy, a czasem w ogóle na jej występowanie. Też tak masz?

No i moje (w zamiarze) wspaniałe i JAKŻE szlachetne uczynki miłosierdzia względem ciała. No pomysł był iście genialny! Raz w tygodniu robić coś dla innych, dla tych, z którymi być może nie mam na co dzień kontaktu, dla tych, o których być może w ogóle na co dzień nie myślę. A może nawet mało kto o nich myśli.

Uwaga, sprawdzamy bilans:

Tygodni Wielkiego Postu: 6.

Liczba uczynków: 3.

Coś mi się tu nie kalkuluje… 🤔

No, może powinnam się cieszyć, że w ogóle były te uczynki. Ale kurrrka wodna! Miało być tak pięknie…

To pokazuje mi tylko, jak za rzadko godzę się na to, jeśli Pan Bóg ma inny plan dla mnie – nawet w takim kontekście jak przeżywanie Wielkiego Postu. Ja sobie tak oto wspaniale zaplanowałam w jaki sposób chcę być bliżej Niego, a On mi tak z czułością i miłością dał takiego małego PSTRYCZKA w nos 👃. Często mi daje. Na początku trochę się na Niego gniewam jak małe, naburmuszone dziecko na swojego tatę, ale z czasem czuję wdzięczność za taki pstryczek. I przyznaję Mu rację.

Co zobaczyłam u siebie w czasie tego – zdawać by się mogło „zepsutego” – Wielkiego Postu:

  1. Znowu planuję nad wyraz.

Planować uwielbiam. I nie chodzi o to, żeby z planowania rezygnować. Ale żeby nie trzymać się go kurczowo i za wszelką cenę, tylko dać przestrzeń Panu Bogu na Jego własne zdanie.

Ja przeczuwałam, że za dużo biorę na siebie jeśli chodzi o postanowienia wielkopostne, do tego zdrapka wielkopostna (zdrapywana, niekoniecznie realizowana) i o! Proszę bardzo, mamy gotowy przepis na jakieś poczucie porażki. A gdybym tak następnym razem zapytała, w czasie NIESPIESZNEJ modlitwy, co On by chciał, żeby było moim postanowieniem wielkopostnym? Hę?

2. Nie jestem tu i teraz – za mało uważności.

Ileż to razy nie dość, że myśli wybiegały w przyszłość, to jeszcze oczy były przyklejone do komórki…

Ty też? Ale wiesz co, mało mnie to pociesza. Ale thanks anyway.

OK, wiem, że mam tendencję do bycia surową dla samej siebie. To scrollowanie na Instagramie jest mi naprawdę potrzebne, nie tylko, żeby się odmóżdżyć, ale żeby się zainspirować i wchodzić w kontakty międzyludzkie w onlineświecie. Ja przecież również na Insta tworzę. I na fb i na blogu.

Jednocześnie, lepiej by po prostu było, gdybym wymyśliła jakieś granice. I potem odkładała komórkę, i więcej była tu i teraz. Częściej obserwowała dzieci jak się bawią, jakie są interakcje między nimi. Przecież jak to robię, to daje mi to mnóstwo przyjemności. I jestem wtedy obecna.

3. Za mało służę.

To pewnie temat na terapię 😂 a nie na wpis na bloga, więc nadmienię tu tylko, że czuję, że wynika to przynajmniej w części z punktu 1 i 2. Zbyt ambitne planowanie, nieobecność myślami i voila! Jakoś na służbę nie ma czasu i energii.

No dobra, to się trochę pobiczowałam, jakby to powiedział mój mąż, a ja bym odpowiedziała, że to żadne biczowanie, tylko obiektywne stwierdzenie stanu rzeczy 😂 , w każdym razie nie ma co na tym kończyć, Teraz trzeba się zastanowić:

Jak to naprawić?:

Po pierwsze i najważniejsze! Trzeba sobie uświadomić, że bez Jezusa to ja nic nie mogę! Bez Jezusa to ja mogę sobie samej pokazać figę z makiem! O! Ja sobie mogę rozpisywać plany naprawcze dla siebie, układać strategię na nawrócenie, a i tak może to NIC, absolutnie NIC nie przynieść, jeśli tego nie oddam Bogu.

Zatem pierwsze co chcę zrobić teraz, w nowym okresie liturgicznym, to wszystko to złożyć u stóp Zmartwychwstałego. To jest ten właściwy start. Od tego właśnie, od tego oddania się powinny wychodzić wszystkie moje dalsze czyny.

Bo czyny są potrzebne. Konkrety.

Św. Tomasz z Akwinu pisał, że:

Łaska buduje na naturze.

Czyli nie mogę jedynie modlić się i zostawiać Panu Bogu działanie, żeby mnie zmieniał. I potem rozsiąść się wygodnie w fotelu i czekać na efekty 🛋. Oczywiście, bez łaski to ja NIC nie zrobię. Jednocześnie chcę współpracować z Bogiem nad moją NATURĄ. Chcę zawalczyć o bycie bardziej do Niego podobną.

I montuję na drzwiach. Wieniec wisi na żyłce – lubię taki prawie niewidzialny „sznurek”.

Konkrety, z którymi chcę poeksperymentować, czyli działać, obserwować i dawać Panu Bogu pole na Jego zmiany to:

  1. Wracać do źródła: codzienna modlitwa rano zanim wszyscy wstaną – czytanie Słowa Bożego.

To jest teraz rozregulowane. A codzienny kontakt z Pismem Świętym jest dla mnie absolutnie fundamental. Czym ja mam się karmić, jeśli nie tym (tym bardziej teraz)? Czyli wstawać pół godziny wcześniej niż zazwyczaj, po to by doprowadzić swój mózg do jako takiego stanu używalności, przywitać się z moim Stwórcą i chociaż przez 15 min poczytać i porozważać fragment z tego co do mnie napisał.

2. Poeksperymentować z „wychodnym do auta” (garaż się nie nadaje).

Żeby przyzwoicie prowadzić bloga, śledzić Instagrama i generalnie tworzyć w sieci potrzebuję regularnych bloków czasowych, żeby skupić się na zadaniach z tym związanych. W ciszy i spokoju. Ponieważ mamy 2 pokoje, dwójkę dzieci i psa oraz pandemię, #zostańwdomu, pozamykane knajpki i chłodny box garażowy, w którym nie ma za bardzo gdzie usiąść, spróbuję pracować nad blogiem w aucie 🚗. Ha! Brzmi jak jakiś kawał. Ale mówię o tym całkiem serio. Patrzcie jaka oszczędność czasu: nie muszę nigdzie dojeżdżać, wychodzę na 2 h do auta na parkingu i lecę z koksem. Co mi to da? Nie mówię, że całkowicie zniweluje, ale na pewno ograniczy moje scrollowanie w domu i ułatwi mi bycie tu i teraz. Bo jak kończę jakąś pracę z blogiem związaną, to do rodziny wracam na endorfinowych skrzydłach ❤

3. Czytać więcej książek parentingowych (więcej nie znaczy TYLKO książki parentingowe).

Kiedyś czytałam regularnie, teraz tylko wtedy kiedy mam absolutny kryzys i czuję, że już zupełnie nie rozumiem mojej 4,5-latki. A nie sztuka sięgać po takie lektury, kiedy trzeba gasić pożar. Nikogo nie muszę przekonywać, że lepsza jest prewencja. A jak lepiej będę rozumiała, to bardzo na to liczę, że pomoże mi to lepiej też służyć jako mama. Pozwólcie, że sobie to uSMARTowię offline’owo 😉

A poniżej córcia zrobiła swój. To znaczy: córcia miała wizję, mama kleiła i zawieszała.
„Moim NA PEWNO będą się WSZYSCY ZACHWYCAĆ” – chyba z dziesięć razy usłyszałam. Jak już skończyłam 😂

Panie Jezu, co Ty na to? Spróbujemy?

A jak u Was Wielki Post? Jak Wasze założenia versus rzeczywistość? Chętnie posłucham, zainspiruję się 😊 Piszcie!

Kategorie
Rozkminy

Pójść na coaching?

Cześć! Jak dobrze, że tu jesteś! 😊

Jak się czujesz w czasie social distancing? Jeśli jesteś ekstrawertykiem, tak jak ja, to podejrzewam, że masz lepsze i gorsze momenty. Mam nadzieję, że ten tekst oderwie Cię trochę od tego co się dzieje i porwie w wir mojej fascynującej historii 😁 .

Jeśli śledzisz moje konto Instagramowe to pewnie w zeszłym tygodniu widziałeś/widziałaś moją Instarelację pełną podekscytowania, żeeeee…skończyłam mój proces coachingowy! I o tej mojej pokręconej coachingowej historii będzie ten wpis.

Jak to się stało, że trafiłam na coaching kariery? Czy NAPRAWDĘ nie potrafiłam sobie poradzić sama w temacie pracy zawodowej, że potrzebowałam pomocy specjalisty?

Hmmm, naprawdę 😂

Pozwólcie, że podam Wam mały background.

Cofnijmy się o jakieś 6-7 miesięcy wstecz. Tak, to będzie mały background. Jak na moje możliwości 😅

Mój stan emocjonalno-psychiczno-innyniżfizyczny wygląda tak: mam dość mojej pracy w korpo, jestem totalnie zestresowana, to co robię tam jest totalnie wbrew mojej naturze i TALENTOM, których w ogóle tam nie wykorzystuję i chcę! to! zmienić! Do tego atmosfera zaczęła się psuć i wiele innych rzeczy się nałożyło, że chciałam! to! zmienić!

 „Normalny” człowiek, odczuwając stres i niezadowolenie z pracy pewnie 1) zacząłby szukać innej, 2) znalazłby ją, 3) złożyłby wypowiedzenie i po odpowiednim okresie 4) by tę nową pracę podjął.

Co zrobiła Benia?

Złożyła wypowiedzenie bez nowej pracy w zanadrzu.

Acha, a czy wspominałam, że miałam 7 dni okresu wypowiedzenia? Nie? No to po tygodniu już byłam bez pracy. BEZ. PRACY.

Pierwszy dzień na bezrobociu. Jadę autobusem i dzwoni telefon. Kurde, znowu ta szkoła z kursem coachingu, czy oni nie wiedzą, że teraz szukam pracy i mam inne rzeczy na głowie? Daliby mi spokój.

„Halo? (…) Tak, słucham (…). Ach, są jeszcze miejsca na kurs coachingu? Ale wie pan co, ja… (…) O? Raty zero procent? (…) Spłata co miesiąc? (…) Tak, to rzeczywiście brzmi fajnie. (…) Wie pan co, niech mi pan da jakieś 2 dni do namysłu, ja panu dam znać, bo to rzeczywiście brzmi kusząco. (…) Tak, dziękuję. Do widzenia.”

Telefon o kursie coachingu i dogodnych warunkach finansowo-rozliczeniowych – w pierwszy dzień na bezrobociu? Przypadek???

Przegadałam z Panem Bogiem, przegadałam z mężem, stwierdziłam, że przecież od kilkunastu miesięcy odkładam regularnie na moje subkonto, na mój „fundusz edukacyjny” – no przecież właśnie na takie okoliczności.

Zapisałam się.

Wiecie, to nie chodzi o to, że od zawsze marzyłam o tym, żeby być coachem. Prawda jest taka, że zrobiłam w sumie chyba ze 4 badania predyspozycji zawodowych (lub podobne) …i po prostu próbowałam coś z tego sensownego skleić. Z tych badań wychodziło kilka głównych gałęzi/branż, w których mogłabym się spełniać i gdzieś tam w czołówce była szeroko pojęta psychologia. A ponieważ jakoś nigdy nie ciągnęło mnie w tym kierunku – stwierdziłam, że coaching może być idealnym wyjściem. Coach – nie-psycholog, w pewnym stopniu doradca, towarzysz w realizacji celów… Tak, odpowiadało mi to.

Tak więc pełna werwy i zapału (i trochę jednak niepewności) zaczęłam ten kurs.

Kurs

Pierwszy zjazd wywrócił moje myślenie do góry nogami.

Wiecie, grupa fajna. Super ludzie. Pani prowadząca wygadana. Dużo, MASA praktyki – ćwiczenia w parach, w grupach. Mucha nie siada. W pewnym momencie pani prowadząca robi symulację rozmowy coachingowej z jednym z uczestników kursu.

Siadają naprzeciwko siebie i padają pytania. Pytanie. Namysł (cisza). Odpowiedź. Namysł (cisza). Pytanie. Namysł (cisza). Odpowiedź. Namysł (cisza).

I. Tak. W kółko.

Byłam przerażona. Patrzyłam na tę symulację rozmowy coachingowej, a myśli galopują w głowie „o matko!!!! To nie jest zupełnie moja energia!!! Tyle ciszy! I refleksji! I powagi! Zero ekspresji! Aaaaaaa!”. Zaczęłam poważnie wątpić czy ja tu powinnam być. Czy ja w ogóle chcę być coachem. Jasne, NA BANK nie wszystkie rozmowy tak wyglądają i NA BANK każdy coach jest inny, ale kuuuuuuurka wodna! Przeraziło mnie to! Potem próbowałam sobie tłumaczyć: „może ja jednak takie sesje będę prowadziła inaczej?”. Halo! Na pewno prowadziłabym inaczej! Ale wtedy, na tamtym zjeździe, ta symulacja mnie…wystraszyła.

Ale nawet nie to było najważniejsze w tamtym weekendzie kursowym.

Kolejne ćwiczenie, tym razem w parach, mamy się rozejść po różnych miejscach w budynku lub na dziedziniec i mamy za zadanie przez 5 minut odpowiadać drugiej osobie na postawione przez nią pytanie „Kim jesteś?”.

Pomyślałam sobie: „phi! Łatwizna 😎 Przecież ja lubię o sobie gadać”. Cóż. Jak przyszło co do czego, zostało mi półtora minuty i zabrakło mi pomysłów. Kim jestem? Kim jestem? Pomysły wróciły, ale… odpowiedzi były coraz głębsze. Sięgałam dalej i dalej w głąb siebie. W pewnym momencie… rozkleiłam się. Odkrywałam jakieś takie prawdy o sobie, które być może gdzieś tam wyczuwałam, ale wtedy je ponazywałam i jakby się zmaterializowały. I wtedy koleżanka (na pewno będzie świetnym coachem) powiedziała: „Chyba coś o sobie odkryłaś”. Ja odpowiedziałam (pociągając nosem i wycierając łzy): „Tak. Odkryłam, że jestem ważna, mądra i że moje pomysły są ważne i piękne”.

Wiecie, może to brzmi totalnie głupio, ale wtedy dla mnie to naprawdę był przełom. Mówiąc „pomysły” miałam na myśli pomysły na siebie. Na zawód. Być może na biznes.

Odkryłam wtedy coś jeszcze, czego nie powiedziałam.

Ja nie potrzebuję zostać coachem. Ja sama potrzebuję coachingu. Po prostu coachingu kariery.

Byłam tego PEWNA aż do szpiku! Kości!

Tego samego dnia zdecydowałam, że rezygnuję  z kursu coachingu i sama szukam coacha.

Zwrot

Jeśli chodzi o coacha, to ja od razu wiedziałam do kogo chcę zadzwonić.

www.karolinazmudzka.pl 

Miałam to szczęście poznać Karolinę na warsztatach FRISowych rok wcześniej (o FRISie kiedyś Wam opowiem, jestem w tym narzędziu za-ko-cha-na). Już wtedy niezmiernie mi się spodobało, że jest coachem KARIERY i że bez ogródek nazwała to co ja od dawna odczuwałam, ale jakoś ignorowałam: że ja się docelowo do korpo nie nadaję. Targety? Raporty? Cele organizacji? To zupełnie nie dla Partnera Idealisty. Ujęła mnie tą swoją bezpośredniością, pewnością siebie i wyczułam, że jest w tym zupełnie inna niż ja i że chyba potrzebuję takiej innej niż ja osobowości do fajnej współpracy.

Napisałam do niej dzień po rezygnacji z kursu. (Jak widzicie, miałam niezłe tempo 😉)

Potem zadzwoniłam i Karolina mnie znowu ujęła: „Benia. Teraz jesteś w emocjach (Ja?? Nieeee, skądże 😅 no, może troszeczkę…). Nie chcę, żebyś podejmowała taką decyzję w emocjach. Moja propozycja jest taka i taka. Zastanów się. Pamiętasz taką Hanię z warsztatów FRISowych? Zadzwoń do niej, pogadaj z nią, ja jakiś czas temu skończyłam z nią proces coachingowy, niech Ci da feedback o pracy ze mną. Poczytaj opinie o mnie od klientów, na stronie internetowej. Daj mi znać na koniec tygodnia jaka jest Twoja decyzja”.

Matko kochana, zdrowy rozsądek w czystej postaci. Uwielbiam!

Hania oczywiście polecała. Powiedziała też, żebym nastawiła się na zaangażowanie czasowe, co przy dwójce małych dzieci i planach budowy domu może być nie lada wyzwaniem.

To też brzmiało rozsądnie 😅 ale stwierdziłam, że muszę, no po prostu muszę ten proces zacząć teraz, bo NIGDY nie będzie idealnego czasu.

Proces

Z Karoliną spotykałam się co 2 tygodnie od października do marca. Dokładnie 18 marca miałyśmy ostatnie spotkanie.

Każdy proces coachingowy jest inny. Każdy przychodzi z innym backgroundem, ze swoją historią no i przede wszystkim z innym celem. A coaching to praca na celach.

Moim celem było przede wszystkim 1) zdeterminowanie CZYM ja tak naprawdę mogłabym się zająć zawodowo, 2) CZY potrzebuję do tego jakichś dodatkowych kwalifikacji i 3) CO mogłabym zacząć robić już dzisiaj, żeby do tej wizji się powolutku zbliżać.

To co mi się absolutnie podobało w pracy z Karoliną, to to, że nasze spotkania nie były sztywne i TYLKO refleksyjne. Bo było w nich też dużo swobody i śmiechu, i TONA inspiracji. Karolina nie tylko zadawała pytania, ale aktywnie uczestniczyła w tym procesie. Pomogła mi zauważyć i ponazywać moje zasoby (talenty, doświadczenia, potencjał, „przydatne” cechy charakteru). Dawała mi absolutnie rewelacyjne zadania domowe. Dużo zadań domowych. I to takich co do których zacierałam ręce i przebierałam nóżkami, żeby je zrealizować. Wysyłała mi linki i materiały na tematy, na które rozmawiałyśmy. Dodawała mi pewności siebie – po prostu wierząc we mnie i w moje pomysły wspólnie z nią wypracowane.

Wierzcie mi, po każdym spotkaniu coachingowym nie wychodziłam, ale wyfruwałam jak na skrzydłach.

Ten blog i moje dalsze plany z nim związane są rezultatem procesu coachingowego.

Ale oczywiście nie tylko.

Gdzie w tym wszystkim był Pan Bóg?

Pan Bóg to wszystko absolutnie niesamowicie wymyślił.

Znacie tę anegdotę o księdzu, który czekał na to, aż Bóg go osobiście uratuje od powodzi i odsyłał każdą ekipę ratunkową przez Boga właśnie zesłaną?

Pan Bóg był ze mną, kiedy stresowałam się pracą w korpo. Był ze mną, kiedy decydowałam o zwolnieniu się z niej. Wierzę, że On też maczał palce w tym telefonie w sprawie kursu coachingu. To Jego sprawka, że jedno zadanie na pierwszym zjeździe odkryło moje serce przede mną samą. I może zabrzmi to patetycznie, ale tak nie jest: On postawił mi na drodze Karolinę, która pomogła mi dojść do tego momentu, w którym jestem teraz. A teraz jest tak, że od połowy listopada jestem w nowym, fajnym korpo na zupełnie innym niestresującym stanowisku (to też jest historia na inny wpis 😉), prowadzę bloga chrześcijańsko-lifestylowego, zdobywam kontakty, szykuję projekty i wreszcie CZUJĘ WIATR W ŻAGLACH.

Mogłabym siedzieć i rozpaczać nad moją sytuacją, i tylko się modlić, i nadstawiać ucha, czekając aż Pan Bóg mi szepnie jaki zrobić następny kurs czy podyplomówkę, czy może jeszcze jeden test predyspozycji zawodowych, a może wreszcie mi powie jak krowie na rowie co mam z życiem zawodowym zrobić… ale jestem Mu wdzięczna, że natchnął mnie do sięgnięcia po pomoc specjalisty. I ten blog i wszystko co z nim związane, chcę, żeby był na Jego chwałę i moją samorealizację.

A Wy? Jakie opinie o coachingu słyszeliście? A może korzystaliście? Dorzućcie swoje trzy grosze! 😊

PS. Ten post NIE JEST sponsorowany. Dzielę się po prostu moją historią!