Kategorie
Recenzje

Jak ona to ogarnia?

Hej mój Drogi Czytelniku, Droga Czytelniczko!

Cieszę się, że tu zajrzałeś/zajrzałaś!

Jak tam u Ciebie leci?

Ja się powoli budzę ze snu świątecznego 😉 Jeśli mnie śledzisz na IG, to wiesz, żem zakwarantannowana – niemalże zapuszkowana we własnym mieszkaniu – do połowy kwietnia! Coś dla mnie strasznego, a jednocześnie coś, co mi TYLE dało!

Przede wszystkim: zwolniłam tempo! Trochę świątecznie, trochę mimowolnie-kwarantannowo, ale mam też takie podejrzenie, a może nawet nadzieję, że to dzięki łasce i dzięki kilku książkom, które trafiły w moje ręce. Zwalniam tempo, przesuwam trochę punkt ciężkości w życiu – czuję, że tego mi trzeba!

Ale dobra, już dobra!

Jedna z książek, która TAK na mnie wpłynęła ostatnio to urocza, pięknie wydana książka Agnieszki Stefaniuk „Jak to ogarnąć? Praktyczny poradnik zarządzania szczęściem”.

Słuchajcie!

Śledzę Agnieszkę na IG (Family Fun by Mum) i PAMIĘTAM ten okres premiery książki i PAMIĘTAM jaka byłam SCEPTYCZNA 😂 „O nieee…kolejna książka o tym, że dzieciom trzeba pomagać nazywać ich uczucia i emocje i jakie to ważne?? No, thank you!” 😂 – tak sobie wtedy o niej myślałam 😅.

No, ale…ciekawość wzięła górę 😂😅 i ją po kilku miesiącach od premiery kupiłam.

Jakież było moje pozytywne rozczarowanie, jak zaczęłam ją czytać!

Słuchajcie, do rzeczy! A nawet: do trzech rzeczy!

3 rzeczy, które musicie wiedzieć o tej książce

1) To nie jest taka zwykła książka parentingowa. To jest pierwsza książka, którą czytałam, która dała mi BIG PICTURE macierzyństwa.

I sporo zmieniła w moim patrzeniu na tę rolę w moim życiu.

U mnie na półkach znajdziecie sporo książek o różnych aspektach wychowywania dzieci, czy może o różnych problemach wychowawczych, z którymi przyszło mi się mierzyć 😜, ale ŻADNA z tych moich mądrych książek nie patrzy na macierzyństwo z tak szerokiej perspektywy.

To, do czego Agnieszka zachęca w swojej książce:

– do popatrzenia na rodzinę jako na drużynę,

– do spojrzenia inaczej na swoją rolę jako mamy,

– do tego, żeby zdefiniować wartości, według których chcielibyśmy nasze dzieci wychować

to wszystko tak mi w duszy gra!

Bo, kochani moi, myślę sobie, że ja się Wam do czegoś przyznam: nie mam planu wychowawczego! 🙈 Ajć! W sensie, NIESTETY przyznaję się do tego i dzięki tej książce to widzę, że działam bardzo REAKTYWNIE zamiast proaktywnie. Takie wychowanie na łapu-capu. Że jak się pojawia problem, trochę panikuję to kupuję kolejną książkę, mając nadzieję, że tym razem załapię jak to się robi, to to całe mamowanie.

A tym czasem i to trzeba robić i czegoś jeszcze nie zaniedbać: zadać sobie pytanie – czego ja właściwie chcę moje dzieci nauczyć? Do jakich wartości ja chcę je wychować?

I może to brzmi jakoś bardzo filozoficznie, ale wiecie co? Mam serdecznie dosyć wychowywania dzieci w stylu yolo: „jakoś to będzie”, „zobaczymy co z tego będzie (co z niej wyrośnie??)”. Czuję całą sobą, że potrzebuję zamknąć oczy i – koniecznie w ciszy!! – zastanowić się 🧠 nad odpowiedzią na takie pytanie: jaka chciałabym, żeby była nasza rodzina?

I to jest jednocześnie empowering i frightening jak wiele, wieeeele zależy ode mnie jako mamy – od tego na ile ja sobie to w głowie poukładam, powyobrażę i przemodlę 🙏.

Ten big picture, ta szeroka perspektywa, to wzięcie kroku do tyłu, żeby zobaczyć co ja właściwie maluję , to jest coś, czego ja absolutnie bardzo potrzebuję!

(This calls for a solo trip, btw!)

2) To kto jest dla mamy najważniejszy? Mąż.

Patrzcie na to:

„Szczęście rodziny – i Twoje też – w największym stopniu zależy od udanej relacji między rodzicami”.

I np. na to:

„W każdym okresie małżeństwa mąż powinien być najważniejszy dla żony, a żona dla męża”.

Nie jest to dla mnie nowość – ta kolejność w priorytetach – ale tak się cieszę, że tyle razy w książce jest to podkreślone! Zastanawiam się czy takie myślenie w ogóle jest w modzie? Że w życiu mamy najważniejszy powinien być właśnie mąż! Nie dziecko!

Powstrzymajcie swój bulwers, bo to nie znaczy, że dziecko nie jest ważne, wręcz przeciwnie! Ale TAK mi się podoba jak autorka wskazuje i udowadnia jak zadbana relacja małżeńska 👱‍♀️💖🧑 przekłada się na szczęście dziecka – na szczęście rodzinne.

To, że nie trzeba mnie do tego przekonywać, nie znaczy, że robię to w 100% dobrze – bo jest co poprawiać, podejrzewam, że jak w każdym małżeństwie. Ale tak czuję to w trzewiach, że tak! Że dbanie o relację ze współmałżonkiem to nie jest coś, co zostawiamy na czas, aż dzieci podrosną, że o to trzeba dbać stale. I naprawdę nie trzeba niczego spektakularnego, zresztą, pandemia nam wiele spektakularnych możliwości zabrała, ale chodzi o drobne gesty, dobry czas, w sumie o te pięć języków miłości, nieprawdaż? Ważne!

3) Nie ma, nie ma, weź kartkę i pisz – czyli konkretne zadania.

Mocną stroną książki jest to, że są tu bardzo konkretne rzeczy do zrobienia, moi mili! Tak, taaaak, nie przerabiamy tylko teorii! Autorka zadaje wiele rzeczy do przemyślenia, spisania i przedyskutowania z mężem. Ja sobie zapisywałam na końcu książki ile zadań mnie czeka jak już będę mogła usiąść w ciszy na dłużej niż odcinek kreskówki 😂: 13!! 13 zadań! A na pewno coś ominęłam…🤦‍♀️

I tak mi się podoba, że te zadania od Agnieszki każą zajrzeć w głąb. W głąb siebie, w swoje marzenia, w wizję swojej rodziny – i to co wypracujesz, wyobrazisz sobie będzie punktem wyjścia dla wielu, wielu decyzji. Nie zatrzymujemy się na czytaniu, tylko wprowadzamy konkret!

Powiem Wam coś jeszcze. Na te moje przemyślenia i plan działania ja założyłam specjalny zeszyt 😁. Ma oczywiście szumnie brzmiącą nazwę „Notatki z macierzyństwa”. Pierwszy wpis jest o tym, dlaczego ten zeszyt w ogóle powstał. Drugi jest o tym, że na starość bardzo bym chciała dalej dobrze słyszeć (napisałam to po dniu pełnym wrzasków moich małych Nazguli – z różnych powodów).

Ale będzie w nim również a przede wszystkim miejsce na właśnie takie rozwiązywanie zadań od Agnieszki.

Spisanie wizji, skonkretyzowanie wartości, brainstorming sposobów, podział obowiązków – ach, ach, już zacieram ręce!

Kochani, polecam Wam tę książkę! Czuję, że daje taką solidną i mądrą podstawę. A mając dobrą podstawę i ten punkt przed oczami, do którego dążymy, ten cel, który chcemy osiągnąć, nasze działania jako rodziców zaczną być bardziej poukładane i sensowne. Tak mi mówią moje trzewia 😉

A może już ktoś z Was ją czytał? Podzielcie się wrażeniami w komentarzach! 😊

Kategorie
Dom

8 low-key pomysłów dla dzieci na Wielki Post

Heeeeeeej! 😄

Cześć, kochany Czytelniku, kochana Czytelniczko!

Jak leci? Jak postanowienia wielkopostne?

Jeśli wymiatasz, to chapeau bas! A jeśli jeszcze ich nie ogarnąłeś/nie ogarnęłaś, to nic się nie martw! Możesz zacząć w każdej chwili 😊

Dzisiaj wrzucam coś na Wielki Post dla milusińskich! Możesz z tego skorzystać zarówno jeśli jesteś rodzicem jak i jeśli jesteś CHRZESTNYM/ciocią/wujkiem/etc. i masz okazję odwiedzić swojego chrześniaka/siostrzenicę/bratanka/etc. przed Wielkanocą.

Ja Ci tu pokażę, mój Drogi, moja Droga, listę 8 pomysłów na to, co porobić z dzieckiem w czasie Wielkiego Postu, jak je przygotować do Wielkanocy, ALE będą to rzeczy, przy których jest naprawdę małoooooo roboty. 🙌

Ja sama mam teraz taki intensywny czas, że nie narzucam sobie nierealistycznych postanowień wielkopostnych i to samo robię dzieciom: minimalizm. Dlatego też pomysły będą low-key: bez spiny, na spokojnie, bez całej listy niezbędnych półfabrykatów. Nie narobisz się przy nich! A jestem pewna, że realizując któryś z nich ciut przybliżysz dziecku znaczenie Wielkiego Postu.

No to jedziemy!

8 low-key pomysłów dla dzieci na Wielki Post

(Wymagających niewielkiego lub żadnego wysiłku ze strony rodziców (pod względem czasu i zasobów 😉) Przewidziane dla przedszkolaków, ale przetestuj i na swoim podstawówkowiczu!)

1) Domowa Droga Krzyżowa

To się u nas powoli zmienia, ale przez ostatnie 3 lata Msze niedzielne z naszymi dziećmi były ogromnie wyczerpujące. Na myśl o tym, że miałabym jeszcze zabierać je w piątek, zmęczona po pracy, na Drogę Krzyżową do kościoła…cóż, jeszcze nie czuję się na siłach 😅 ALE! Ostatnio zadziałała u nas alternatywa: wydrukowałam obrazki ze stacjami drogi krzyżowej, dzieci je pokolorowały i poprzyklejały taśmą w różnych miejscach w naszym mieszkaniu (zachowując kolejność 😉). Potem jedno dostało świecę (ja pomagałam trzymać), drugie dostało krzyżyk ściągnięty znad drzwi i szliśmy sobie po kolei od stacji do stacji. Modlitwa była naprawdę króciutka: nazwa stacji + „Kłaniamy Ci się, Jezu Chryste…” + jedno zdanie podziękowania/przepraszania/proszenia + chwila ciszy (ha! Jeśli się da 😅 możesz wtedy również odpowiadać na pytania jakim cudem odbicie twarzy Pana Jezusa znalazło się na chuście św.Weroniki 😁).

Jasne, że były po drodze rozproszenia i było totalnie nieidealnie, i zmiany tematu itd., ale mieliśmy czas. Nikt nas nie poganiał. Mogłam spokojnie odpowiadać na serię pytań i ze spokojem zachęcać do dalszej drogi i modlitwy. Naprawdę mocno polecam.

Stacje Drogi Krzyżowej do pokolorowania możecie znaleźć:

na stronie nr 1,

na stronie numer 2,

na stronie nr 3.

2) Czytanie Pisma Świętego dla dzieci

Niby banał, ale jak często to robimy? A wybór Biblii dla dzieci jest naprawdę spory! Sięgnijcie np. po „Biblię w obrazkach dla najmłodszych” – ma pytania do każdego zilustrowanego fragmentu Pisma Świętego, czyta się naprawdę przyjemnie. Subtelnie zasugerujcie fragmenty o kuszeniu na pustyni, wjeździe Pana Jezusa do Jerozolimy i inne z okresu Wielkiego Postu. A potem pochwalcie dziecko jaki świetny pomysł miało 😅

3) Modlitwa różańcowa – tajemnice bolesne

Czwartek wieczór, szykujemy się do wieczornej modlitwy rodzinnej, a Łucja jęczy, że „o nieeee, tylko nie modlitwa…” (tia… 😅), a ja na to, niezrażona: „wiesz co, Łucka, a może sama wybierzesz jaką modlitwą dzisiaj się wszyscy pomodlimy. Może piosenka? A może pomodlimy się na różańcu, co? Masz taki ładny różaniec, a w ogóle go nie używasz”. Łucja robi wielkie oczy, bo oczywiście zapomniała o różańcu w kolorze różowej pudrówki, na który mnie kiedyś naciągnęła. Przyniosłam kilka różańców do wyboru, Hubert też cały zaaferowany wybrał dla siebie, potem jeszcze było „a zamienisz się?” 😂 i zaczęliśmy odmawiać dziesiątkę różańca, po kolei każdy po zdrowaśce.

O mamo, jak moje dzieci się wkręciły! Szok!

Od tamtej pory Hubert jeszcze kilka razy proponował, żeby różańcem się pomodlić.

Mega.

A w Wielkim Poście można się skupić na tajemnicach bolesnych. Rodzina Franków poleca!

4) Rekolekcje online dla dzieci

Nie wiem czy uda się namówić dzieci na rekolekcje online ZAMIAST bajki, ale myślę, że jest spora szansa na rekolekcje jako DODATEK do bajki 😉

Sprawdźcie czy w Waszej diecezji są może jakieś organizowane – ja póki co znalazłam takie rekolekcje dla dzieci na kanale Oddanie33.

Może to też dobry czas, żeby zacząć oglądać Pandziochy? Łucja bardzo lubi. Odcinek 88 jest o Wielkim Poście 😉

5) Jałmużna – przelew na cele charytatywne

Pamiętam jak rok temu miałam w sobie takie poczucie misji 😁, że ja oto teraz w tym Wielkim Poście stawiam na uczynki miłosierdzia względem ciała i względem duszy. I że włączam w to dzieci. A zaraz potem wybuchła pandemia i moje ambitne plany pt. „ach, czego my to nie zdziałamy, gdzie my nie pojedziemy, komu my nie pomożemy” wzięły z grubsza w łeb. Ale! Pamiętam do tej pory jak robiliśmy z Łucją i Hubertem przelew na budowę studni w Burkina Faso. Obejrzeliśmy filmik o całej akcji, o sytuacji mieszkańców – córka była bardzo przejęta, że ludzie muszą tak daleko po wodę chodzić. Porozmawiałyśmy o tym, że my mamy wodę i jakie dzięki temu życie jest wygodne. Łucka pomagała klikać przy robieniu przelewu, więc brała w tym czynny udział 😉 BARDZO polecamy.

Możecie looknąć na stronę Fundacji Sięgnij Nieba,

albo poszukać jaki inny cel moglibyście pomóc finansowo.

6) Zasłonienie krzyżów w domu fioletowym materiałem

Od 5. niedzieli Wielkiego Postu w kościołach wszystkie krzyże są zasłonięte fioletową tkaniną. A czemużby nie wprowadzić podobnej tradycji do domu? Może masz na dnie szuflady jakieś niepotrzebne skrawki fioletowego materiału albo mijasz na trasie spacerowej/do pracy pasmanterię: zaopatrz się w tkaninę i razem z dziećmi pozasłaniajcie wszystkie krzyże w domu – dokładnie od 21 marca do końca obchodów Męki Pańskiej w Wielki Piątek.

7) Rodzinna adoracja krzyża

Znajomi podsunęli pomysł, który praktykują u siebie: rodzinną adorację krzyża. Zapalają świece, stawiają krzyż na stole i po prostu trwają w ciszy.

Jako małżeństwo 😊

Bo jak są dzieci i znajdzie się moment ciszy w czasie adoracji, to ja bym to zaliczyła jako ogrooooomny sukces 😂. Ale jeszcze nic straconego! Można przecież tak to po prostu, w ramach np. modlitwy wieczornej razem dziećmi choćby krótko pomodlić się przy tak wyeksponowanym krzyżu. Dla nich to jest ZAWSZE nowość, coś ciekawego. Mogą pomóc też posprzątać ze stołu (ha! 🙌) i ustawić krzyż i świeczki. Dla mnie rewelacja.

8) Słoik z fasolkami

To jest hit. HIT, powiadam. Wisienka na torcie całej listy 🍒.

Pomysł zaczerpnięty z genialnego źródła: „The Catholic All Year Compendium” Kendry Tierney.

Potrzebny będzie duży słoik i opakowanie suchej fasoli.

Za każdy dobry uczynek w czasie Wielkiego Postu, albo za każde wyrzeczenie, dziecko wrzuca do słoika ziarno fasoli.

Wersja dla rodzeństwa: za każdy ZAUWAŻONY dobry uczynek/wyrzeczenie autorstwa nie swojego, tylko właśnie brata albo siostry też dziecko wrzuca fasolkę! Np. jeśli Łucja zauważy i zgłosi, że Hubert bez marudzenia dał jej do zabawy swoją własną zabawkę, to Łucja wrzuca dla niego fasolkę.

I UWAGA!!

W poranek Wielkanocny słoik z suchą fasolą zamienia się w słoik z (czymkolwiek, really) żelkami-fasolkami, cukierkami, ciasteczkami własnej roboty!

I to nie koniec! 😄

W okresie wielkanocnym dziecko może WYJĄĆ sobie jeden przysmak ze słoika RÓWNIEŻ za dobry uczynek lub wyrzeczenie 😊 (lub zauważenie tego u rodzeństwa).

Czyż to nie jest GENIALNE???

Niech dobre zachowania i nawyki będą kultywowane również PO Wielkim Poście 😉

I co Wy na taką listę? Macie jakieś inne pomysły na low-key aktywności dla dzieci na Wielki Post? 😊 Dajcie znać w komentarzu!

Kategorie
Dom

10 nietuzinkowych przebrań na Bal Wszystkich Świętych

Hej Drogi Czytelniku!

Co u Ciebie? 😊

Mam nadzieję, że w Twoich stronach jesień okazuje się choć ciut bardziej łaskawa i masz trochę słońca i ciepła 🧡 Bo u nas we Wro…cóż. Szaro i buro! Nie lubię.

Ale, ale! Dzisiejszy post bynajmniej nie będzie szaro-bury.

Dzisiaj opowiem Ci co wymyśliłam w jakże problematycznej kwestii przebrań na Bale Wszystkich Świętych 😁.

Tak, taaaaak, takie bale istnieją i jeśli jeszcze o nich nie słyszałeś, to znaczy, że …albo nie masz dziecka w placówce edukacyjnej katolickiej 😂, albo nie załapałeś się na taką imprezę w duszpasterstwie młodzieży albo akademickim. Ach cóż, ach cóż.

Słuchaj, zanim przejdę do meritum dzisiejszego posta, krótki background. Krótki, obiecuję 😁.

Nasze dzieci chodzą do przedszkola katolickiego i od jakiegoś czasu jest taki zwyczaj w październiku/listopadzie, że w odpowiedzi na imprezy halloweenowe zaczęto w różnych takich katośrodowiskach robić bale Wszystkich Świętych.

Powiem Wam SZCZERZE…

…🤦‍♀️🤦‍♀️🤦‍♀️…

…że jako estetka i osoba raczej pomysłowa CIERPIĘ KATUSZE.

Cierpię, bo widząc zdjęcia z takich imprez (również dla młodzieży/young adults) widzę: szaty, sutanny i habity.

I szaty, sutanny i habity.

Uuuuuuugggghhhhh! Send help! 😩

I oczywiście, ŻEBY NIE BYŁO(!!!), nie ma absolutnie nic złego w tym, że ktoś się przebierze za św. Jana Bosco, za św. Katarzynę z oczami na talerzu, czy za św. Faustynę… To są wszyscy FANTASTYCZNI święci, ale ja. Lubię. Mieć. Wybór.

Lubię mieć wybór na taką imprezę jak bal przebierańców (a do takiej kategorii wpada Bal Wszystkich Świętych). A wybór między izraelską szatą sprzed 2000 lat, sutanną, a habitem to dla mnie żaden wybór.

I żeby nie było (po raz drugi)! Na pierwszy Bal Wszystkich Świętych przebrałam Łucję za św. Łucję: biała sukienka, czerwona kokarda w pasie i sztuczny wianek z niezapalonymi świeczkami na głowie. Wyglądała cudnie.

Na drugi Bal Wszystkich Świętych przebrałam ją za św.Weronikę (tak ma na drugie i była w wieku kiedy dało się ją jeszcze przekonać do moich pomysłów 😜): ciocia Brydzia zrobiła jej granatową sukienkę i biały ‘welon’ i namalowała na kawałku płótna odbitą twarz Jezusa. Łucka była baaardzo zadowolona. I to najważniejsze. Przy okazji, co baaardzo ważne, dowiedziała się trochę i o św.Łucji i o św.Weronice.

Ale teraz już jej imiona się skończyły 😂 i trzeba wybrać kolejną świętą na taką imprezę (o ile w czasach covidowych się odbędzie).

No i już zaczynają się schody! Wiecie, dla mnie warstwa wizualna jest ważna (nie najważniejsza, ale ważna), a jak wszyscy będą czarno-biało-szaro-brązowi…to tak smutno po prostu.

Dlatego ABSOLUTNIE NIE UMNIEJSZAJĄC żadnemu z rewelacyjnych i zuchwałych świętych w szatach/habitach/sutannach, wynalazłam kilka mniej lub bardziej znanych perełek – świętych, którzy mają po prostu ciut ciekawszy strój.

Oczywiście będzie disclaimer 😉: piszę to z perspektywy kreatywnej mamy przedszkolaków – nie jestem specjalistką od hagiografii 😉.

10 nietuzinkowych przebrań na Bal Wszystkich Świętych

Dla dziewczynek:

św. Jadwiga Królowa – no kaman, już na samo to, że była królową, dziewczynkom oczy się zaświecą 😉. Na strój wystarczy piękna, królewska suknia i korona (WIADOMO o jaką koronę chodzi). Akurat takie artykuły nietrudno będzie znaleźć w sklepach. Looknijcie na jej wizerunki.

św. Joanna d’Arc – ha! To dopiero aparatka. Na strój Joasi potrzebna jest zbroja – albo cała z materiału albo góra z pianki/plastiku. Podoba mi się ten jej wizerunek: dla kobiecego akcentu długa spódnica. Super!

św. Joanna Beretta Molla – była lekarką! Ja to widzę tak: spódniczka (nawet niekoniecznie musi być biała), biały fartuch lekarski z naszytym lub namalowanym czerwonym krzyżem i zabawkowy stetoskop na szyi. E voila!

św. Magdalena z Nagasaki – tak! Istnieje! Przedstawiana jest w habicie augustiańskim, ALE TEŻ często w kimonie z krzyżem dominikańskim (była tercjarką augustiańską i dominikańską). A jak jeszcze można zrobić dziewczynce koka na czubku głowy – cudnie!

św. Kateri (Katarzyna) Tekakwitha – wisienka na torcie. Święta indianka. Jeśli św. Magdalenę z Nagasaki można troszeczkę porównać do Mulan (chociaż Mulan z Chin, a Magdalena z Japonii), to św. Kateri to Pocahontas. I pozamiatane. Dziewczynki uwielbiają księżniczki 😉. Wiadomo jak będzie wyglądało przebranie: strój Indianki. A że św.Kateri lubiła rzeźbić małe, drewniane krzyżyki, to taki krzyżyk na szyi można dodatkowo zawiesić.

Dla chłopaków:

św. Jerzy – waleczny rycerz, który pokonał smoka. Na strój potrzebna jest zbroja rycerska, a że ja lubię sobie utrudniać życie 😜, fajnie byłoby ją dodatkowo ozdobić namalowanym na materiale wizerunkiem smoka. Błagam, niech idzie na bal bez włóczni.

św. Hubert – zanim został biskupem…był myśliwym! A skoro myśliwym, to przy odrobinie wyobraźni można by jego strój nieco porównać do stroju Robin Hooda. Ha! Ja to (znowu) od razu mam przed oczyma taki strój, który na torsie ma namalowany wizerunek białego jelenia z jaśniejącym krzyżem ponad porożem. Ach! 💚 (I niech łuk i strzały zostaną w domu!).

św. Marcin – również rycerz, chociaż jeśli porównacie wizerunki jego i św.Jerzego, to św.Marcin dużo częściej jest pokazywany w zbroi rzymskiego legionisty. Koniecznie musi mieć czerwony płaszcz/pelerynę/żołnierską opończę! (Muszę wspominać o mieczu, a raczej o jego braku? 😅)

św. Michał Archanioł – jak to mój mąż określił, „lepszy niż Lego Ninjago!” 😂 Moi drodzy, koniecznie zbroja i skrzydła! Ach, już to widzę z jaką dumą przedszkolak będzie wkraczał do sali jako generał wojsk anielskich 😉.

św. Józef Gabriel Bochero – również wisienka na torcie. Słuchajcie, to święty ksiądz z Argentyny, który do swoich parafian dojeżdżał na …koniu. Lub mule. I w kapeluszu. No i dostał sympatyczną ksywkę „ksiądz-gaucho”. A gaucho (dla niewtajemniczonych, jak do niedawna ja 😂) to taki południowoamerykański…kowboj. Ksiądz-KOWBOJ. Moi mili: stój kowboja wzbogacony o apaszkę pod szyją, taką jak tu. I krzyżyk na szyję. I jest rewelacja.

Co ważne, a czego za Was nie zrobię 😉 przeczytajcie sobie i z dziećmi życiorys tego świętego (wszystkie macie podlinkowane), którego wybierzecie. Będzie dobrze jak chociaż ze dwa zdania będzie dziecko umiało powiedzieć o tym, za kogo się przebrało, no nie?

A Wy, może macie jakieś pomysły kogo do tej listy dopisać? 😁

Kategorie
Rozkminy

Szpitalne rekolekcje

Hej Kochani Czytelnicy! 😊

O mamo!

Co u Was słychać?

Czy w Waszej części świata czuć już jesień? U nas, mam wrażenie, lato jeszcze nieśmiało zagląda, jakby nie było pewne czy chce już opuścić tę imprezę, czy też zostać jeszcze chwilę 😅 A co za tym idzie, we wrześniu i na blogu, i na IG letnio-jesienne klimaty też się będą przeplatały.

No. To ja tutaj tego podnoszę rękę i zgłaszam się do odpowiedzi 😅 – chcę Wam dzisiaj opowiedzieć parę (dłuższych) zdań nt. tego, co się u mnie działo lately.

Byłam w szpitalu.

Pierwszy raz.

Tzn. pierwszy raz z noclegiem (bo raz byłam na kilka godzin na badaniu).

Nie ja byłam pacjentem.

I być może taki scenariusz dla wielu z Was nie jest obcy i no big deal. Dla mnie był. Również dlatego, że Pan Bóg niesamowicie wykorzystał ten czas i to wydarzenie, żeby mi dać znać o swojej miłości do mnie.

Bo w szpitalu czułam, że moje życie zwolniło tempo. Ale nie był to czas marazmu, ale (ha!…) rozwoju! Takiego rozwoju w rytmie slow. W życiu bym się nie spodziewała, wiecie?

Od momentu odbioru Huberta z przedszkola i zobaczenia jego fioletowego ucha, tak sobie myślę, starałam się być uważna. Takie po prostu pełne skupienie na sytuacji i na tym jakie decyzje podjąć. Myślę, że Pan Bóg w czasie tej – nazwijmy to eufemistycznie – przygody 😅 dawał mi znaki.

Nie takie, że, wiecie, promienie rozświetlają jakiś punkt przede mną i słychać głosy aniołów 😅. Dawał mi znaki w totalnie zwykłych rzeczach – ale jakoś tak czuję, że to Jego sprawka, bo wiadomo, że przypadków w życiu nie ma 😊. Słuchajcie tego:

10 znaków, które Pan Bóg mi dał w czasie „szpitalnych rekolekcji”:

1) Niepokój – i nie mam tu na myśli takiego bezpodstawnego, albo wyolbrzymionego, które może pochodzić od złego. Mam tu na myśli konkretne uczucie niepokoju, które we mnie się pojawiło na widok spuchniętego, fioletowego, lekko odstającego ucha Huberta. Yhhhh! Najczęściej do dziecięcych uderzeń/stłuczek podchodziłam „do wesela się zagoi” (i naprawdę okazywało się, że nie były to poważne kontuzje) – tym razem było inaczej, czułam, że to coś poważniejszego.

2) Skojarzenie – że tak powiem, połączyłam kropki: rano mąż dzwonił, że Hubert w akcie buntu przeciw pomysłowi posłania go do przedszkola rzucał się na podłodze i „grzmotnął” w szafkę w szatni. Ale wtedy nie było widać obrażeń. Cóż, teraz było widać i już wiem „skąd się wziąwszy”.

3) Intuicja – po telekonsultacji w sprawie tego fioletowego ucha (yhhhh!), nie wykupiłam zalecanej maści, tylko od razu zarejestrowałam Hubka do laryngologa. Coś czułam, że po prostu nie chcę z tym eksperymentować i czekać na rezultat, tylko trzeba działać inaczej.

4) Szczęście vel. Palec Boży w sprawie wizyty – wow! Akurat znalazłam wizytę do laryngologa dziecięcego na ten sam dzień wieczorem. Przypadek?

5) Szczęście vel. Palec Boży w sprawie lekarza – pani doktor po obejrzeniu i wymacaniu ucha popatrzyła mi głęboko w oczy i powiedziała 3 szokujące dla mnie słowa „jedziecie do szpitala”.

Jedziecie. Do. Szpitala.

Na mojej twarzy determinacja, a w mojej głowie panika i milion pytań: coooo??? ale, że na noc???? Na jak długo???? Eeeee, ja nie wiem jak to się robi! 🙈 aaaa!

Powiem Wam, że po wyjściu z gabinetu toczyłam walkę o pokój serca i zaufanie Panu Bogu, że nas poprowadzi. Bo wiecie, ja już w głowie miałam te okropne scenariusze kolejek i przepychanek między pacjentami („pan tu nie stał” – tak tego nie cierpię!) i przymusu bycia asertywną wobec lekarzy („nie, pani doktor kazała naciąć tego krwiaka, nie zgadzam się na półśrodki”). I wcale mi się to nie podobało, co sobie wyobrażałam 😅😖 Help!

6) Pokój serca – pojawił się, po jakiejś takiej wewnętrznej walce i wielkich nerwach (i warczeniach, i wewnętrznych narzekaniach na kolejki), czekając na przyjęcie na SORze, kiedy po kilku razach udało mi się wyszeptać „Jezu, Ty się tym zajmij” i powtarzałam sobie to kilka razy, aż…wreszcie poczułam spokój. To nie żadna magia, po prostu zdecydowałam, że wierzę, że On się tym zajmie. I nagle w środku chill. Ha!

7) Dziecko ciągle spokojne – to jest dla mnie absolutnie niesamowite jak dobrze Hubert znosił to wszystko: badania, kolejki, nudę na korytarzu na SORze, covidowo-wyłączone automaty z napojami. On w tym całym galimatiasie był po prostu pogodny. Przypadek?

8) Świetne pielęgniarki na SORze – mimo że zmęczone (weszliśmy na badania jakoś około północy) to z uśmiechem przyjęły Huberta, nazwały wenflon motylkiem i tym skradły moje i jego serce 😂. Zagadywały, gruchały do niego 😂 a on spokojnie siedział ze mną na fotelu i ani. Razu. Nie jęknął. Przy pobieraniu krwi. 😮

O godz. 01:45, kiedy byliśmy już ostatni na korytarzu, ja chodziłam w tę i z powrotem, żeby nie zasnąć, a Hubert spał na mojej bluzie na podłodze, przyszedł po nas pan, który zaprowadził nas na oddział przejściowy, gdzie mieliśmy czekać na wyniki covidowe.

Ech, nie zapomnę widoku tej izolatki, do której nas zaprowadzono. Smutne, szpitalne kolory (wiecie, taki ten zielono-niebieski kolor ścian), straszne jarzeniówki, minimalizm jeśli chodzi o umeblowanie 😅, a za oknem czarna noc. Położyłam się obok Huberta na łóżku i próbowałam zasnąć. Tej nocy spałam 3,5 h.

9) Znajome pół twarzy – (uwaga, tu będzie kulminacja 😂) kiedy umieszczono nas już na otolaryngologii dziecięcej i był obchód lekarski, i do sali weszło kilka osób, zauważyłam, że jedna z twarzy w maseczce, ta która najwięcej mówiła i jakby przewodziła całą tą grupą, wydała mi się znajoma. Paczę, paczę…zerknęłam na plakietkę, szukając potwierdzenia i rzeczywiście! Toż to znajoma z duszpasterstwa z dawnych lat! Ale jajca! 😃 Ona też zdecydowała, że Hubert wjeżdża na salę operacyjną tego samego dnia. Ech! Jak tylko wyszli, napisałam do Krzyśka z wieściami kogoż ja tu spotkałam, to oboje się śmialiśmy, że widać, no po prostu widać, że Pan Bóg tym wszystkim steruje 😉.

10) Świetne pielęgniarki na oddziale – przyjazne, gruchające do Huberta (again 😅), pomocne(!), zmieniające bez narzekania posikaną pościel i przemoczony do suchej nitki, w czasie mycia, opatrunek wokół „motylka”.

Ech. 🥰

Te i inne drobiazgi, dla mnie, były komunikatem dla mnie od Boga. W stylu:

Córuś, wyluzuj, mam to wszystko ogarnięte. Zaufaj mi.

Wiecie, te szpitalne rekolekcje były dla mnie czasem:

– ćwiczenia się w cierpliwości wobec Huberta, który chciał co chwilę oglądać pociągi na YT i co chwilę zmieniał zdanie, że chce jednak co innego,

czytania: poczułam nowy zew mojego zamiłowania do książek i skoro w szpitalu przeczytałam prawie dwie, to mam ochotę na więcej, więcej, więcej (om nom nom nom),

docenienia mojego narożnika, na którym śpimy: w porównaniu do łóżka polowego w sali szpitalnej, to co mamy w domu to jest high-class materac 😂,

docenienia pracy pielęgniarek: ja generalnie podziwiam, że ktoś decyduje się pracować ze strzykawkami i krwią na co dzień 😂 a jeśli jest do tego po prostu uprzejmy i troskliwy, to w ogóle chapeau bas,

slow life. Po prostu. Za niczym nie goniłam. Opiekowałam się Hubertem, chodziłam z nim na spacery po tym samym korytarzu, szukałam mu pająków po drugiej stronie szyby okiennej, liczyliśmy przez okno rowery przypięte do poręczy, odpuszczałam reguły w imię dobra wspólnego 😂 i puszczałam mu tego YT, żeby nie robił awantur. Odliczałam czas do posiłków szpitalnych (wierzcie mi, po 14 h niejedzenia barszcz szpitalny był absolutnie wyśmienity i do tej pory do niego wzdycham 😂). Czytałam. Słuchałam ciszy lub otaczających mnie dźwięków. Modliłam się.

Kto by pomyślał – w szpitalu, a taki dobry czas!

Ech. W tym wszystkim czuję wdzięczność.

A może ktoś z Was również przeżył swoiste „szpitalne rekolekcje”? Czas totalnego zwolnienia tempa i zbliżenia się do Boga? Napiszcie koniecznie w komentarzach! 😊

Kategorie
Rozkminy

Mama – inna

Cześć! 😊

Chłopaki, też zostańcie. Myślę, że fajnie będzie jak to przeczytacie; to post nie tylko dla kobiet.

Drogi czytelniku, droga czytelniczko. Dawaj, siadaj obok, opowiem Ci trochę o Dniu Matki.

Już jutro pewnie większość z nas chwyci za telefony, żeby ze swoją mamą porozmawiać, złożyć życzenia. Część z Was pewnie pójdzie swoją mamę odwiedzić (moja jest teraz za granicą, więc dla mnie opcja telefoniczna). Być może część z Was wybierze się na cmentarz.

Część z nas – mam – pewnie dostanie jakieś upominki od swoich dzieci: od przedszkolaków laurki, podstawówkowicze może nawet kupią coś samodzielnie ze swojego kieszonkowego, a nastolatkowie to w sumie nie mam pojęcia co przygotowują (doświadczę tego za kilka lat). Myślę sobie, że Wy – chłopaki – jeśli jesteście ojcami i macie małe dzieci, to pewnie pomożecie swoim berbeciom złożyć życzenia swojej żonie a ich mamie. Może pomożecie z laurką. Może trzymając bobasa na rękach po prostu podejdziecie i wspólnie wyściskacie panią domu. 😊 Tak mi ciepło się na sercu robi jak sobie wyobrażam taką scenę.

Wiesz, czytelniku, czytelniczko, mnie jakoś nie sposób nie myśleć w tym dniu o jeszcze jednej grupie mam. O niedoszłych mamach. O tych, co mamami bardzo chcą zostać. I się starają. Miesiąc po miesiącu – bez skutku walczą z niepłodnością. Leczą się, czasem same, czasem z mężem. Czasem mają od niego wsparcie, czasem nie. Łykają kolejne tabletki, monitorują co miesiąc swoje cykle, słono płacąc i za leki, i za wizyty u ginekologa, endokrynologa czy innego specjalisty. Mozolnie obserwują swoje ciało, czy to temperaturę, czy to śluz, wyłapując z nadzieją oznaki dni płodnych. Gdy cykl się przedłuży choćby o kilka dni, drżącymi rękami robią test ciążowy, tylko po to, żeby zobaczyć znowu o jedną kreskę za mało. Są na różnych etapach tej drogi ku rodzicielstwu. Jedne pary dopiero co zaczynają, inne są „weteranami”. Jedni bardzo szybko dostają diagnozę, wiedzą co i jak leczyć, inni szukają powodu dlaczego ta upragniona ciąża się nie pojawia i do tej pory go nie znaleźli.

Chcą być rodzicami. Chcą świętować Dzień Matki i Dzień Ojca, tuląc w ramionach swoją pociechę, trzymającą uroczą, nabazgroloną laurkę.

Wiesz, jest nas całkiem sporo, osób z niepłodnością. Każda nasza historia jest inna, różne są nasze drogi, decyzje, emocje (tych cały wachlarz) – a pragnienie jedno: żeby był w ich życiu ktoś, kto będzie do nich mówił „mamusiu, tatusiu”.

Kobietko kochana. Posłuchaj: Twoje pragnienie bycia mamą jest dobre. Pochodzi od Boga. To On zasiał je w Tobie, w Twoim sercu. I wierzę głęboko, że On w ten czy inny sposób zrobi z Ciebie mamę. Mimo że może teraz czujesz wobec niego bunt i gniew, może myślisz, że jest On głuchy na Twoje prośby, że o Tobie zapomniał. A On jest tuż obok i daje Ci swoje ramię do wypłakania się. Głaszcze Cię po plecach i przytula. Jak najlepszy Tato. Codziennie rano czeka na rozmowę z Tobą, licząc, że przyjdziesz po prostu z nim pogadać, że wylejesz przed nim wszystkie swoje myśli i emocje. I po cichu liczy na to, że dasz Mu też dojść do słowa. Kobietko droga, jesteś Jego najpiękniejszą córką i On o Tobie nie zapomniał!

Mówił Syjon: „Pan mnie opuścił,

Pan o mnie zapomniał”.

Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,

ta, która kocha syna swego łona?

A nawet, gdyby ona zapomniała,

Ja nie zapomnę o tobie.

Iz 49, 14-15

Nie wiem czemu jeszcze nie nadszedł Twój czas na bycie mamą. Ale jak sobie o Tobie myślę – o każdej z Was z osobna – to przychodzi mi do głowy jedno słowo: soon.

Tulę Cię mocno. Rozumiem Cię.

Może masz taką kobietę wśród swoich znajomych? Przytul ją dzisiaj, pomódl się za nią, wyślij ❤, albo innym sposobem okaż wsparcie.

Kategorie
Rozkminy

12 pomysłów na randkę ze swoim dzieckiem w czasie koronawirusa

Heloł, heloł, helooooł!

Mój Drogi, Moja Droga jak ja Cię witam najserdeczniej w ten poniedziałkowy poranek! 💖

Nie wiem jak to się dzieje, że jest 22:15 (jak to piszę), a ja mam tyle energii!!! Oh, yeaaah!

Są dwa możliwe źródła tego stanu: 1) właśnie złożyłam zamówienie za stos książek dla dzieci (i jedną dla mnie) i cieszę się z wreszcie odhaczonego zadania, które wisiaaaaało niepomiernie długo na mojej liście lub 2) właśnie złożyłam zamówienie na stos książek dla dzieci (i jedną dla mnie) i zaspokoiłam mój książkoholizm. I zakupoholizm. O-oł. 🙈

W zasadzie to jest jeszcze kilka kolejnych możliwych źródeł: 3) wieczorna kawa, 4) wieczorne pół szklanki coli (której praktycznie nigdy nie piję, jak i innych gazowanych napojów. Nie liczę szampana).

Anyways!

Jakiś czas temu, jak już zaczęła się pandemia, izolacja, lockdown i upadek gospodarki nagrywałam Insta Stories o tym jak ja i Łucja jedziemy na samochodową randkę, bo za bardzo nie było gdzie wychodzić. Już wtedy pomyślałam, że kiedyś napiszę o naszej randkowej tradycji na blogu.

(Obiecuję, że będzie krótki) BACKGROUND: Parę lat temu czytałam książkę „Życie Pi” i tam zachwyciłam się tradycją, którą miała rodzina głównego bohatera, mianowicie mama rodziny zabierała każde swoje dziecko z osobna na regularne „randki”. Czy to do kina, czy do cukierni, czy w inne miejsca – był to czas tylko we dwójkę. „Życie Pi” to nie jest książka parentignowa, ale sami przyznacie, że pomysł jest inspirujący!

Poniekąd dodatkowo zachęciła mnie do tego pomysłu i dała mu głębszy wymiar Małgorzata Wałejko w swoim Mama Show na YT (gorąco zachęcam! BARDZO mądra seria). Nie mówi tam dosłownie o randkach, ale tym jak ważny jest czas spędzany 1:1 z dzieckiem.

Ale o co mi kaman? Mi kaman o to, żeby regularnie, np. raz w miesiącu wybierać się ze swoim dzieckiem na RANDKĘ. Wiecie, samo nazywanie tego randką nadaje takiemu wydarzeniu zupełnie inny wymiar. Bo nierzadko sprowadza się to do tego, że po prostu wybieramy się na spacer, albo na wycieczkę samochodową, albo po prostu idziemy do kina (w normalnym świecie), ale już jak mówię „Łucja, a co powiesz na randkę [tu i tu, wtedy i wtedy] – i ja widzę zupełnie inną radość w oczach dziecka, i wiem, że to jest jedna z tych rzeczy, które są świetną inwestycją w budowaniu więzi.

No, ale łatwo było wychodzić na randki, kiedy można się było wybrać do Kolejkowa, na „Basię” do kina, czy na kawę/sok i ciacho do lokalnej cukierni. W czasie pandemii trudniej, ale dalej można 😉

Oto 12 pomysłów na randkę ze swoim dzieckiem w czasie koronawirusa:

Uwaga: pomysły dla dzieci w wieku przedszkolnym, ale przynajmniej niektóre z nich można dostosować dla starszych dzieci.

W domu (poza punktem szóstym, najlepiej, żebyście mieli pokój dla siebie):

  1. Wieczorne pogaduchy przy cieście i herbacie.

Całkiem niespektakularny pomysł, ale ja DO TEJ PORY PAMIĘTAM jak moja mama siedziała ze mną przy stole, kiedy młodsza siostra już spała 😁 (czułam się wtedy mega wyjątkowo), przy herbacie i domowej szarlotce, i po prostu siedziałyśmy i gadałyśmy. Wspaniały czas.

2. Wspólne oglądanie filmu.

U nas, o dziwo, królują filmy dokumentalne o zwierzętach 😂. Natomiast, co byście nie wybrali, popcorn tutaj to konieczność. I kocyk. I coś do picia.

3. Wirtualne zwiedzanie muzeum.

Nadaje się też na randkę z tzw. drugą połówką 😉. Łucja była absolutnie zachwycona zwiedzaniem londyńskiego Natural History Museum.

4. Spektakl teatralny online.

Ja się nie załapałam, ale w kwietniu Teatr Małego Widza miał serię spektakli m.in. dla dzieci 1-5 lat. Świetna opcja na randkę w domu.

5. Turniej planszówkowy.

Moja córka uwielbia wygrywać. Aktualnie lubi wygrywać w: Moje Zguby , domino z dinozaurami i w nieśmiertelne grzybobranie. Własnoręcznie zróbcie medal i na koniec turnieju zróbcie dekorację zwycięzcy.

6. Wieczorne SPA w domu.

(To raczej dla mamy i córki, chociaż…?)

Załóżcie szlafroki, zawińcie włosy ręcznikiem, nałóżcie maseczki (lub odpowiedni dziecięcy krem na twarz dziecka), dajcie na oczy plastry ogórka (mówię Wam, będzie szał) i usiądźcie na parę chwil w pokoju przy relaksującej muzyce (nie będzie to długo, ale zawsze coś…). Zapalcie świeczki, zróbcie klimat. Poproście męża/żonę o zrobienie Wam masażu. Poróbcie sobie wspólne zdjęcia na pamiątkę.

Poza domem:

7. Wspólny spacer na łonie natury.

Koniecznie weźcie ze sobą jakieś smakołyki (my lubimy na takie eskapady zabierać popcorn) i cieszcie się swoją obecnością i rozmową w pięknych okolicznościach przyrody.

8. Wycieczka samochodowa za miasto.

Tylko we dwójkę, dziecko na siedzeniu pasażera z przodu. Weźcie ze sobą domowe smakołyki lub zajedźcie po drodze do jakiegoś „drajw sru” 😂. Po drodze możecie zagrać w ulubioną grę moich dzieci „kto pierwszy zobaczy [i tu wymyślacie co]”. Hubert (2 lata) zawsze jako pierwszy mówi „tam!”, ale chyba nie skumał do końca zasad gry.

9. Piknik na łące lub innych terenach zielonych.

Spakujcie na tę okazję np. ciasto, lemoniadę w butelce, krakersy, owoce, kanapki czy inne smakołyki (jeśli Wasze dziecko uwielbia warzywa to ja chylę czoła 🏆), weźcie karty do gry w piotrusia i książkę, i naprawdę więcej do szczęścia nie potrzeba. No, może odpowiedniej pogody 😉

10. Wycieczka do lasu.

Zabierzcie ze sobą pudełko albo słoik na zbieranie „skarbów”: kamyków, liści, patyczków. My aktualnie mamy 3 kolekcje kamyków w słoikach 😂 i są one NASZE WSPÓLNE (ja też się do nich dokładam).

11. Wspólne oglądanie pociągów.

Ale nie na Dworcu Głównym 😂 wybierzcie się na mniejszą stację kolejową i – jeśli macie w domu małego wielbiciela pociągów – po prostu usiądźcie sobie na ławce (koniecznie ze smakołykami – generalnie jedzenie wielu sytuacjom nadaje kolejny, głębszy wymiar 😂) i poobserwujcie nadjeżdżające pociągi. Osobowe, towarowe – ileż emocji!

12. Puszczanie latawców.

Pamiętajcie, żeby dziecko zapewnić, ze mama/tato naprawdę dobrze związali linkę, że serio latawiec się nie zerwie (i upewnijcie się, że naprawdę linka jest dobrze przywiązana).

No to, moi mili, słucham, jakie Wy macie pomysły na taką randkę z dzieckiem? Jestem bardzo ciekawa, chętnie poszerzę mój repertuar 😀

Ściskam serdecznie!