Kategorie
Recenzje

Jak ona to ogarnia?

Hej mój Drogi Czytelniku, Droga Czytelniczko!

Cieszę się, że tu zajrzałeś/zajrzałaś!

Jak tam u Ciebie leci?

Ja się powoli budzę ze snu świątecznego 😉 Jeśli mnie śledzisz na IG, to wiesz, żem zakwarantannowana – niemalże zapuszkowana we własnym mieszkaniu – do połowy kwietnia! Coś dla mnie strasznego, a jednocześnie coś, co mi TYLE dało!

Przede wszystkim: zwolniłam tempo! Trochę świątecznie, trochę mimowolnie-kwarantannowo, ale mam też takie podejrzenie, a może nawet nadzieję, że to dzięki łasce i dzięki kilku książkom, które trafiły w moje ręce. Zwalniam tempo, przesuwam trochę punkt ciężkości w życiu – czuję, że tego mi trzeba!

Ale dobra, już dobra!

Jedna z książek, która TAK na mnie wpłynęła ostatnio to urocza, pięknie wydana książka Agnieszki Stefaniuk „Jak to ogarnąć? Praktyczny poradnik zarządzania szczęściem”.

Słuchajcie!

Śledzę Agnieszkę na IG (Family Fun by Mum) i PAMIĘTAM ten okres premiery książki i PAMIĘTAM jaka byłam SCEPTYCZNA 😂 „O nieee…kolejna książka o tym, że dzieciom trzeba pomagać nazywać ich uczucia i emocje i jakie to ważne?? No, thank you!” 😂 – tak sobie wtedy o niej myślałam 😅.

No, ale…ciekawość wzięła górę 😂😅 i ją po kilku miesiącach od premiery kupiłam.

Jakież było moje pozytywne rozczarowanie, jak zaczęłam ją czytać!

Słuchajcie, do rzeczy! A nawet: do trzech rzeczy!

3 rzeczy, które musicie wiedzieć o tej książce

1) To nie jest taka zwykła książka parentingowa. To jest pierwsza książka, którą czytałam, która dała mi BIG PICTURE macierzyństwa.

I sporo zmieniła w moim patrzeniu na tę rolę w moim życiu.

U mnie na półkach znajdziecie sporo książek o różnych aspektach wychowywania dzieci, czy może o różnych problemach wychowawczych, z którymi przyszło mi się mierzyć 😜, ale ŻADNA z tych moich mądrych książek nie patrzy na macierzyństwo z tak szerokiej perspektywy.

To, do czego Agnieszka zachęca w swojej książce:

– do popatrzenia na rodzinę jako na drużynę,

– do spojrzenia inaczej na swoją rolę jako mamy,

– do tego, żeby zdefiniować wartości, według których chcielibyśmy nasze dzieci wychować

to wszystko tak mi w duszy gra!

Bo, kochani moi, myślę sobie, że ja się Wam do czegoś przyznam: nie mam planu wychowawczego! 🙈 Ajć! W sensie, NIESTETY przyznaję się do tego i dzięki tej książce to widzę, że działam bardzo REAKTYWNIE zamiast proaktywnie. Takie wychowanie na łapu-capu. Że jak się pojawia problem, trochę panikuję to kupuję kolejną książkę, mając nadzieję, że tym razem załapię jak to się robi, to to całe mamowanie.

A tym czasem i to trzeba robić i czegoś jeszcze nie zaniedbać: zadać sobie pytanie – czego ja właściwie chcę moje dzieci nauczyć? Do jakich wartości ja chcę je wychować?

I może to brzmi jakoś bardzo filozoficznie, ale wiecie co? Mam serdecznie dosyć wychowywania dzieci w stylu yolo: „jakoś to będzie”, „zobaczymy co z tego będzie (co z niej wyrośnie??)”. Czuję całą sobą, że potrzebuję zamknąć oczy i – koniecznie w ciszy!! – zastanowić się 🧠 nad odpowiedzią na takie pytanie: jaka chciałabym, żeby była nasza rodzina?

I to jest jednocześnie empowering i frightening jak wiele, wieeeele zależy ode mnie jako mamy – od tego na ile ja sobie to w głowie poukładam, powyobrażę i przemodlę 🙏.

Ten big picture, ta szeroka perspektywa, to wzięcie kroku do tyłu, żeby zobaczyć co ja właściwie maluję , to jest coś, czego ja absolutnie bardzo potrzebuję!

(This calls for a solo trip, btw!)

2) To kto jest dla mamy najważniejszy? Mąż.

Patrzcie na to:

„Szczęście rodziny – i Twoje też – w największym stopniu zależy od udanej relacji między rodzicami”.

I np. na to:

„W każdym okresie małżeństwa mąż powinien być najważniejszy dla żony, a żona dla męża”.

Nie jest to dla mnie nowość – ta kolejność w priorytetach – ale tak się cieszę, że tyle razy w książce jest to podkreślone! Zastanawiam się czy takie myślenie w ogóle jest w modzie? Że w życiu mamy najważniejszy powinien być właśnie mąż! Nie dziecko!

Powstrzymajcie swój bulwers, bo to nie znaczy, że dziecko nie jest ważne, wręcz przeciwnie! Ale TAK mi się podoba jak autorka wskazuje i udowadnia jak zadbana relacja małżeńska 👱‍♀️💖🧑 przekłada się na szczęście dziecka – na szczęście rodzinne.

To, że nie trzeba mnie do tego przekonywać, nie znaczy, że robię to w 100% dobrze – bo jest co poprawiać, podejrzewam, że jak w każdym małżeństwie. Ale tak czuję to w trzewiach, że tak! Że dbanie o relację ze współmałżonkiem to nie jest coś, co zostawiamy na czas, aż dzieci podrosną, że o to trzeba dbać stale. I naprawdę nie trzeba niczego spektakularnego, zresztą, pandemia nam wiele spektakularnych możliwości zabrała, ale chodzi o drobne gesty, dobry czas, w sumie o te pięć języków miłości, nieprawdaż? Ważne!

3) Nie ma, nie ma, weź kartkę i pisz – czyli konkretne zadania.

Mocną stroną książki jest to, że są tu bardzo konkretne rzeczy do zrobienia, moi mili! Tak, taaaak, nie przerabiamy tylko teorii! Autorka zadaje wiele rzeczy do przemyślenia, spisania i przedyskutowania z mężem. Ja sobie zapisywałam na końcu książki ile zadań mnie czeka jak już będę mogła usiąść w ciszy na dłużej niż odcinek kreskówki 😂: 13!! 13 zadań! A na pewno coś ominęłam…🤦‍♀️

I tak mi się podoba, że te zadania od Agnieszki każą zajrzeć w głąb. W głąb siebie, w swoje marzenia, w wizję swojej rodziny – i to co wypracujesz, wyobrazisz sobie będzie punktem wyjścia dla wielu, wielu decyzji. Nie zatrzymujemy się na czytaniu, tylko wprowadzamy konkret!

Powiem Wam coś jeszcze. Na te moje przemyślenia i plan działania ja założyłam specjalny zeszyt 😁. Ma oczywiście szumnie brzmiącą nazwę „Notatki z macierzyństwa”. Pierwszy wpis jest o tym, dlaczego ten zeszyt w ogóle powstał. Drugi jest o tym, że na starość bardzo bym chciała dalej dobrze słyszeć (napisałam to po dniu pełnym wrzasków moich małych Nazguli – z różnych powodów).

Ale będzie w nim również a przede wszystkim miejsce na właśnie takie rozwiązywanie zadań od Agnieszki.

Spisanie wizji, skonkretyzowanie wartości, brainstorming sposobów, podział obowiązków – ach, ach, już zacieram ręce!

Kochani, polecam Wam tę książkę! Czuję, że daje taką solidną i mądrą podstawę. A mając dobrą podstawę i ten punkt przed oczami, do którego dążymy, ten cel, który chcemy osiągnąć, nasze działania jako rodziców zaczną być bardziej poukładane i sensowne. Tak mi mówią moje trzewia 😉

A może już ktoś z Was ją czytał? Podzielcie się wrażeniami w komentarzach! 😊

Kategorie
Rozkminy

Solo trip – dlaczego co roku wyjeżdżam sama?

Cześć Czytelniku! Hej Czytelniczko!

Miło mi, że wpadasz! 😊

Opowiem Wam dzisiaj o takim moim, na początku dziwnym (jak dla ekstrawertyka), doświadczeniu – wyjazdach solo.

Mam taką swoją (strasznie długą, bo trzyletnią 😜) tradycję, że co roku wyjeżdżam sama na 2 dni, gdzieś za Wrocław.

Tak jest, sama.

Tak, dzieci zostają w domu. Z tatą.

Już to słyszę: „Ło matko i córko! Toż to nie wypada! Co sobie teściowie pomyślą? Dzieci zostawiasz??? A co mąż na to?”

A ja na to: „sorry, Batory. Mąż co roku wyjeżdża z kolegami w góry. Na cały weekend. Heloł! I jakoś on nie ma second thoughts. Jego nikt nie osądza i jemu nikt się nie dziwi. To czemu ja nie mogę?”

Poza tym, wierzcie mi, każdemu, kto wiedzie intensywne życie, czy to zawodowo czy to rodzinnie (czasem both!) przydałoby się wyjechać samemu! Jak palec! I zaznać trochę spokoju. Nawet świętego spokoju.

I wiem, że część z tych rzeczy, które ja robię na solo tripach, ktoś inny może zrobić w domu, ale ja znam siebie. Nawet jeśli wygonię swoich na caaaały dzień na działkę do dziadków, to będę patrzyła na to mieszkanie i będę. Widziała. Co mam do posprzątania. I na samym obserwowaniu się nie skończy, if you know what I mean. Macie tak też? 😂

Dlatego potrzebuję, potrzebuję wyjeżdżać i pozwalam sobie na coroczny taki krótki wypad, żeby zająć się tylko własnymi sprawami – u mnie na tapecie jest zawsze rozwój zawodowy, bo przez bardzo długi czas był on dla mnie po prostu MEGA zagadką.

Ale warto czasem wyjechać solo nawet jeśli ma się poukładane życie zawodowe, serio! 😁

Podam Ci teraz, drogi Czytelniku, droga Czytelniczko, listę 9 rzeczy, których możesz doświadczyć w czasie wyjazdu solo. Zastanów się, może to właśnie coś, czego potrzebujesz!

1) Spotkasz się ze swoimi myślami.

Często na co dzień ich nie słychać. Albo są przerywane radosnymi okrzykami dzieci, albo milionem innych bodźców. I wiem, że to frazes, ale naprawdę potrzebujemy czasu, żeby usłyszeć własne myśli. Tyle w nich ważnych odczuć, jakichś intuicji, może lęków, marzeń. W tej pędzącej codzienności po prostu ciężko to zauważyć.

2) Spotkasz się z Bogiem.

Dla mnie zawsze te wyjazdy otwiera modlitwa. Poświęcam ten czas, ofiarowuję go Bogu. Nawet jeśli decydujesz się, że będziesz po prostu odpoczywać, że nie masz żadnych planów do zrealizowania, żadnych rozkmin zawodowych, ani rzeczy do przemyślenia i chcesz po prostu pooddychać innym powietrzem, popatrzeć na inny skrawek nieba – nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ten odpoczynek ofiarować Bogu.

3) Spotkasz się z przyrodą.

Wybieram pensjonaty/hotele przy lesie, przy parku. Zawsze sobie zaplanuję mnóstwo do roboty, ale staram się chociaż godzinę poświęcić na spacery na łonie natury. Zachwycam się lasami, łąkami, bliskością gór.

4) Zatęsknisz, docenisz.

Zawsze chwilę zatęsknię za rodzinką w czasie tego wyjazdu (zastanawiam się: kiedy indziej doświadczę takiej tęsknoty? (Może dopiero jak dzieci będą same wyjeżdżały?) A przecież ta tęsknota prowadzi do wdzięczności.) I docenię po raz kolejny męża, teściów, to co mam, to, że mam gdzie i do kogo wracać.

5) Porobisz zdjęcia.

Biorę aparat lub telefon, idę w przyrodę i chwytam chwilę. Nie mam wielkich zdolności fotograficznych. Kiedyś robiłam dużo zdjęć kulinarnych i dawało mi to frajdę. Teraz cieszy mnie przyzwoicie zrobione zdjęcie krajobrazu, widoku z okna, pojedynczego kwiatka w przybliżeniu, na tle reszty łąki. Patrzę na nie i się uśmiecham: ja to uchwyciłam.

6) Nadgonisz z czytaniem.

Lista książek, audiobooków, e-booków, które mam ochotę zabrać na taki solo trip jest tak długa, że śmieję się, że to program na wyjazd tygodniowy! 😜 Ale ograniczam się bardzo, biorę zazwyczaj jedną książkę i ten czas, który wieczorem spędzam w pokoju hotelowym, leżąc na brzuchu na łóżku z nosem w książce jest BEZ-CEN-NY.

7) Ułożysz plan.

Wyjazd solo to też idealny czas na planowanie. Tworzenie w głowie i na papierze. Polecam wzięcie notesu, kolorowych cienkopisów i zakreślaczy, bo ułatwiają odnajdywanie się potem w gąszczu notatek. To też dobry czas na zaplanowanie zmiany.

8) Poukładasz na nowo priorytety.

Często w wyniku spotkania z własnymi myślami i z Panem Bogiem potrafimy spojrzeć na nasze życie, i zrobić taki jakby rachunek sumienia. Ja kminię w ten sposób: co MYŚLĘ, że jest moimi priorytetami, a co mówią o tym moje DECYZJE? Czy one są spójne z tą kolejnością priorytetów, którą mam w głowie? Ha! U mnie nieraz było tak, że łapałam się na tym, że moje wartości w głowie mają się nijak do moich rzeczywistych wyborów.

9) Powrócisz do wspomnień z dzieciństwa.

Ja nie miałam babci (ani w zasadzie żadnej bliskiej rodziny) na wsi, ale na swoim pierwszym solo tripie 5 min od pensjonatu była polana przed lasem. Siadłam w wysokiej trawie, zamknęłam oczy, przysłuchiwałam się odgłosom natury i myślami wróciłam do czasów, (ha!) zdaje się, gimnazjalnych i do pewnych rekolekcji w Idzikowie i do bardzo ważnej wówczas modlitwy odmówionej w podobnych okolicznościach przyrody. Dobrze się czułam z tym wspomnieniem i podziękowałam Bogu za tamten czas.

UWAGA, będzie opowieść.

Spróbuję krótko, OK? 😉

Mój pierwszy wyjazd solo był efektem frustracji, że 1) Krzysiek wyjeżdża, a ja nie, 2) miałam mocno poplątane w głowie co ja mam właściwie robić z tym moim życiem zawodowym. Pojechałam do Międzygórza, do przeuroczego pensjonatu, za którym był las po jednej stronie i pola po drugiej stronie. Wzięłam ze sobą audiobook „Rób to co kochasz” autorstwa Arkadio i słuchałam, i robiłam notatki, i lałam łzy, bo ileż tam było tego co siedziało we mnie w środku! Ile nazwanych moich lęków i blokad. Ile słów, na które otwierały mi się szerzej oczy ze zdziwienia, że sama na to nie wpadłam. Wtedy właśnie usłyszałam, BANALNE, ale dla mnie w tamtym czasie przełomowe

„albo stoisz w miejscu, albo wykonujesz ruch”.

W tamtym czasie byłam na rozdrożu zawodowym i BARDZO bałam się dokonania złego wyboru. Bałam się spudłowania. Straty czasu i pieniędzy na edukację, i potem ścieżkę zawodową, która okaże się nie dla mnie. No i tak stałam, i patrzyłam się na te dwa drogowskazy w przeciwnych kierunkach i paraliżował mnie strach, i totalnie nie wiedziałam, co mam robić. Więc robiłam NIC. Stałam i kręciłam się w miejscu, i kminiłam, a czas i tak upływał. No i wtedy te słowa: „albo stoisz w miejscu, albo wykonujesz ruch”.

I dalej:

„nie bój się popełniać błędów. Bóg rozliczy Cię, człowieku, z miłości i talentów. Nie bój się, więc, tego, że rozminiesz się z Jego wolą, bo Bóg wysyła różne zaproszenia. (…) Działaj w zgodzie ze swoim sercem i wykonuj ruchy, a każdy błąd niech przeradza się w konkretną lekcję na drodze ‘Rób To Co Kochasz’”.

Po wylanych łzach, po modlitwie, rozpisałam sobie za i przeciw dwóm kierunków studiów podyplomowych, rozrysowałam potencjalne możliwości pracy w obecnej korpo po każdym z tych kierunków, znowu przemodliłam i podjęłam decyzję. „Przypadkowo” kościół w Międzygórzu jest pod wezwaniem św. Józefa – patrona osób pracujących. Poprosiłam go tam o wstawiennictwo.

Od tamtej pory wiele się zmieniło. Mimo że zrobiłam podyplomówkę, to wcale nie pracuję w tej branży. Ale nie żałuję – podjęłam decyzję i spróbowałam, i widzę jak każdy mój krok, nawet (po ludzku) chybiony, prowadzi mnie do lepszego zrozumienia siebie, swojego potencjału i odkrywania Bożego planu na moją ścieżkę zawodową.

Bez wyjazdu solo, bez słuchania tych słów w ciszy, spokoju i bez rozproszeń, bez Bożego natchnienia po tym audiobooku, kto wie gdzie byłabym dzisiaj?

A co Ty myślisz o takim wyjeździe solo? Odnalazł(a)byś się w takiej sytuacji? A może praktykujesz solo tripy? Napisz w komentarzu! 😊

Kategorie
Rozkminy

Mama – inna

Cześć! 😊

Chłopaki, też zostańcie. Myślę, że fajnie będzie jak to przeczytacie; to post nie tylko dla kobiet.

Drogi czytelniku, droga czytelniczko. Dawaj, siadaj obok, opowiem Ci trochę o Dniu Matki.

Już jutro pewnie większość z nas chwyci za telefony, żeby ze swoją mamą porozmawiać, złożyć życzenia. Część z Was pewnie pójdzie swoją mamę odwiedzić (moja jest teraz za granicą, więc dla mnie opcja telefoniczna). Być może część z Was wybierze się na cmentarz.

Część z nas – mam – pewnie dostanie jakieś upominki od swoich dzieci: od przedszkolaków laurki, podstawówkowicze może nawet kupią coś samodzielnie ze swojego kieszonkowego, a nastolatkowie to w sumie nie mam pojęcia co przygotowują (doświadczę tego za kilka lat). Myślę sobie, że Wy – chłopaki – jeśli jesteście ojcami i macie małe dzieci, to pewnie pomożecie swoim berbeciom złożyć życzenia swojej żonie a ich mamie. Może pomożecie z laurką. Może trzymając bobasa na rękach po prostu podejdziecie i wspólnie wyściskacie panią domu. 😊 Tak mi ciepło się na sercu robi jak sobie wyobrażam taką scenę.

Wiesz, czytelniku, czytelniczko, mnie jakoś nie sposób nie myśleć w tym dniu o jeszcze jednej grupie mam. O niedoszłych mamach. O tych, co mamami bardzo chcą zostać. I się starają. Miesiąc po miesiącu – bez skutku walczą z niepłodnością. Leczą się, czasem same, czasem z mężem. Czasem mają od niego wsparcie, czasem nie. Łykają kolejne tabletki, monitorują co miesiąc swoje cykle, słono płacąc i za leki, i za wizyty u ginekologa, endokrynologa czy innego specjalisty. Mozolnie obserwują swoje ciało, czy to temperaturę, czy to śluz, wyłapując z nadzieją oznaki dni płodnych. Gdy cykl się przedłuży choćby o kilka dni, drżącymi rękami robią test ciążowy, tylko po to, żeby zobaczyć znowu o jedną kreskę za mało. Są na różnych etapach tej drogi ku rodzicielstwu. Jedne pary dopiero co zaczynają, inne są „weteranami”. Jedni bardzo szybko dostają diagnozę, wiedzą co i jak leczyć, inni szukają powodu dlaczego ta upragniona ciąża się nie pojawia i do tej pory go nie znaleźli.

Chcą być rodzicami. Chcą świętować Dzień Matki i Dzień Ojca, tuląc w ramionach swoją pociechę, trzymającą uroczą, nabazgroloną laurkę.

Wiesz, jest nas całkiem sporo, osób z niepłodnością. Każda nasza historia jest inna, różne są nasze drogi, decyzje, emocje (tych cały wachlarz) – a pragnienie jedno: żeby był w ich życiu ktoś, kto będzie do nich mówił „mamusiu, tatusiu”.

Kobietko kochana. Posłuchaj: Twoje pragnienie bycia mamą jest dobre. Pochodzi od Boga. To On zasiał je w Tobie, w Twoim sercu. I wierzę głęboko, że On w ten czy inny sposób zrobi z Ciebie mamę. Mimo że może teraz czujesz wobec niego bunt i gniew, może myślisz, że jest On głuchy na Twoje prośby, że o Tobie zapomniał. A On jest tuż obok i daje Ci swoje ramię do wypłakania się. Głaszcze Cię po plecach i przytula. Jak najlepszy Tato. Codziennie rano czeka na rozmowę z Tobą, licząc, że przyjdziesz po prostu z nim pogadać, że wylejesz przed nim wszystkie swoje myśli i emocje. I po cichu liczy na to, że dasz Mu też dojść do słowa. Kobietko droga, jesteś Jego najpiękniejszą córką i On o Tobie nie zapomniał!

Mówił Syjon: „Pan mnie opuścił,

Pan o mnie zapomniał”.

Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,

ta, która kocha syna swego łona?

A nawet, gdyby ona zapomniała,

Ja nie zapomnę o tobie.

Iz 49, 14-15

Nie wiem czemu jeszcze nie nadszedł Twój czas na bycie mamą. Ale jak sobie o Tobie myślę – o każdej z Was z osobna – to przychodzi mi do głowy jedno słowo: soon.

Tulę Cię mocno. Rozumiem Cię.

Może masz taką kobietę wśród swoich znajomych? Przytul ją dzisiaj, pomódl się za nią, wyślij ❤, albo innym sposobem okaż wsparcie.

Kategorie
Rozkminy

12 pomysłów na randkę ze swoim dzieckiem w czasie koronawirusa

Heloł, heloł, helooooł!

Mój Drogi, Moja Droga jak ja Cię witam najserdeczniej w ten poniedziałkowy poranek! 💖

Nie wiem jak to się dzieje, że jest 22:15 (jak to piszę), a ja mam tyle energii!!! Oh, yeaaah!

Są dwa możliwe źródła tego stanu: 1) właśnie złożyłam zamówienie za stos książek dla dzieci (i jedną dla mnie) i cieszę się z wreszcie odhaczonego zadania, które wisiaaaaało niepomiernie długo na mojej liście lub 2) właśnie złożyłam zamówienie na stos książek dla dzieci (i jedną dla mnie) i zaspokoiłam mój książkoholizm. I zakupoholizm. O-oł. 🙈

W zasadzie to jest jeszcze kilka kolejnych możliwych źródeł: 3) wieczorna kawa, 4) wieczorne pół szklanki coli (której praktycznie nigdy nie piję, jak i innych gazowanych napojów. Nie liczę szampana).

Anyways!

Jakiś czas temu, jak już zaczęła się pandemia, izolacja, lockdown i upadek gospodarki nagrywałam Insta Stories o tym jak ja i Łucja jedziemy na samochodową randkę, bo za bardzo nie było gdzie wychodzić. Już wtedy pomyślałam, że kiedyś napiszę o naszej randkowej tradycji na blogu.

(Obiecuję, że będzie krótki) BACKGROUND: Parę lat temu czytałam książkę „Życie Pi” i tam zachwyciłam się tradycją, którą miała rodzina głównego bohatera, mianowicie mama rodziny zabierała każde swoje dziecko z osobna na regularne „randki”. Czy to do kina, czy do cukierni, czy w inne miejsca – był to czas tylko we dwójkę. „Życie Pi” to nie jest książka parentignowa, ale sami przyznacie, że pomysł jest inspirujący!

Poniekąd dodatkowo zachęciła mnie do tego pomysłu i dała mu głębszy wymiar Małgorzata Wałejko w swoim Mama Show na YT (gorąco zachęcam! BARDZO mądra seria). Nie mówi tam dosłownie o randkach, ale tym jak ważny jest czas spędzany 1:1 z dzieckiem.

Ale o co mi kaman? Mi kaman o to, żeby regularnie, np. raz w miesiącu wybierać się ze swoim dzieckiem na RANDKĘ. Wiecie, samo nazywanie tego randką nadaje takiemu wydarzeniu zupełnie inny wymiar. Bo nierzadko sprowadza się to do tego, że po prostu wybieramy się na spacer, albo na wycieczkę samochodową, albo po prostu idziemy do kina (w normalnym świecie), ale już jak mówię „Łucja, a co powiesz na randkę [tu i tu, wtedy i wtedy] – i ja widzę zupełnie inną radość w oczach dziecka, i wiem, że to jest jedna z tych rzeczy, które są świetną inwestycją w budowaniu więzi.

No, ale łatwo było wychodzić na randki, kiedy można się było wybrać do Kolejkowa, na „Basię” do kina, czy na kawę/sok i ciacho do lokalnej cukierni. W czasie pandemii trudniej, ale dalej można 😉

Oto 12 pomysłów na randkę ze swoim dzieckiem w czasie koronawirusa:

Uwaga: pomysły dla dzieci w wieku przedszkolnym, ale przynajmniej niektóre z nich można dostosować dla starszych dzieci.

W domu (poza punktem szóstym, najlepiej, żebyście mieli pokój dla siebie):

  1. Wieczorne pogaduchy przy cieście i herbacie.

Całkiem niespektakularny pomysł, ale ja DO TEJ PORY PAMIĘTAM jak moja mama siedziała ze mną przy stole, kiedy młodsza siostra już spała 😁 (czułam się wtedy mega wyjątkowo), przy herbacie i domowej szarlotce, i po prostu siedziałyśmy i gadałyśmy. Wspaniały czas.

2. Wspólne oglądanie filmu.

U nas, o dziwo, królują filmy dokumentalne o zwierzętach 😂. Natomiast, co byście nie wybrali, popcorn tutaj to konieczność. I kocyk. I coś do picia.

3. Wirtualne zwiedzanie muzeum.

Nadaje się też na randkę z tzw. drugą połówką 😉. Łucja była absolutnie zachwycona zwiedzaniem londyńskiego Natural History Museum.

4. Spektakl teatralny online.

Ja się nie załapałam, ale w kwietniu Teatr Małego Widza miał serię spektakli m.in. dla dzieci 1-5 lat. Świetna opcja na randkę w domu.

5. Turniej planszówkowy.

Moja córka uwielbia wygrywać. Aktualnie lubi wygrywać w: Moje Zguby , domino z dinozaurami i w nieśmiertelne grzybobranie. Własnoręcznie zróbcie medal i na koniec turnieju zróbcie dekorację zwycięzcy.

6. Wieczorne SPA w domu.

(To raczej dla mamy i córki, chociaż…?)

Załóżcie szlafroki, zawińcie włosy ręcznikiem, nałóżcie maseczki (lub odpowiedni dziecięcy krem na twarz dziecka), dajcie na oczy plastry ogórka (mówię Wam, będzie szał) i usiądźcie na parę chwil w pokoju przy relaksującej muzyce (nie będzie to długo, ale zawsze coś…). Zapalcie świeczki, zróbcie klimat. Poproście męża/żonę o zrobienie Wam masażu. Poróbcie sobie wspólne zdjęcia na pamiątkę.

Poza domem:

7. Wspólny spacer na łonie natury.

Koniecznie weźcie ze sobą jakieś smakołyki (my lubimy na takie eskapady zabierać popcorn) i cieszcie się swoją obecnością i rozmową w pięknych okolicznościach przyrody.

8. Wycieczka samochodowa za miasto.

Tylko we dwójkę, dziecko na siedzeniu pasażera z przodu. Weźcie ze sobą domowe smakołyki lub zajedźcie po drodze do jakiegoś „drajw sru” 😂. Po drodze możecie zagrać w ulubioną grę moich dzieci „kto pierwszy zobaczy [i tu wymyślacie co]”. Hubert (2 lata) zawsze jako pierwszy mówi „tam!”, ale chyba nie skumał do końca zasad gry.

9. Piknik na łące lub innych terenach zielonych.

Spakujcie na tę okazję np. ciasto, lemoniadę w butelce, krakersy, owoce, kanapki czy inne smakołyki (jeśli Wasze dziecko uwielbia warzywa to ja chylę czoła 🏆), weźcie karty do gry w piotrusia i książkę, i naprawdę więcej do szczęścia nie potrzeba. No, może odpowiedniej pogody 😉

10. Wycieczka do lasu.

Zabierzcie ze sobą pudełko albo słoik na zbieranie „skarbów”: kamyków, liści, patyczków. My aktualnie mamy 3 kolekcje kamyków w słoikach 😂 i są one NASZE WSPÓLNE (ja też się do nich dokładam).

11. Wspólne oglądanie pociągów.

Ale nie na Dworcu Głównym 😂 wybierzcie się na mniejszą stację kolejową i – jeśli macie w domu małego wielbiciela pociągów – po prostu usiądźcie sobie na ławce (koniecznie ze smakołykami – generalnie jedzenie wielu sytuacjom nadaje kolejny, głębszy wymiar 😂) i poobserwujcie nadjeżdżające pociągi. Osobowe, towarowe – ileż emocji!

12. Puszczanie latawców.

Pamiętajcie, żeby dziecko zapewnić, ze mama/tato naprawdę dobrze związali linkę, że serio latawiec się nie zerwie (i upewnijcie się, że naprawdę linka jest dobrze przywiązana).

No to, moi mili, słucham, jakie Wy macie pomysły na taką randkę z dzieckiem? Jestem bardzo ciekawa, chętnie poszerzę mój repertuar 😀

Ściskam serdecznie!