
Zacznę od tego, moi mili, że uwielbiam wydawnictwo RTCK. Nie wiem jak to robią, ale cokolwiek wypuszczają w świat, to jak tylko się o tym dowiaduję z newslettera albo z Insta, to jest dokładnie to czego w danym momencie potrzebuję. Napalam się jak szczerbaty na orzechy i po prostu muszę! to! mieć! (oczywiście, potem sprawdzam stan konta i różnie to „muszenie” się kończy).
No i pewnego pięknego dnia widzę reklamę książki ks.Piotra Pawlukiewicza „Ty jesteś marką”. OMG! To nie może być przypadek! Niedawno zaczęłam coaching kariery, machina ruszyła, elementy mojej mentalnej układanki zaczynają wpadać na właściwe miejsca – i oto taka książka! O marce, którą – jak się zanosi – będę budować. Ba! Już ją buduję! Kupuję z radością i z zapałem zaczynam czytać.
Jednocześnie myślałam sobie, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe – czy w taki oto prosty sposób trafiłam na książkę o budowaniu marki chrześcijanina – o budowaniu marki firmy chrześcijańskiej? Na poradnik, który jasno i klarownie mi wytłumaczy jak mieć chrześcijańską markę w świecie?
No…nie. To rzeczywiście byłoby zbyt piękne 😉
Ale po kolei! Muszę się Wam do czegoś przyznać – to jest pierwsza książka ks.Pawlukiewicza jaką czytałam. I nawet za dużo go nie słuchałam do tej pory w internetach, owszem, jakiś fragment tu, jakiś fragment tam… Wiedziałam tylko, że to chodząca legenda kaznodziejstwa. Taka właśnie marka sama w sobie 😉 No i może gdybym lepiej poznała go wcześniej to wiedziałabym z jakim stylem przekazu będę miała do czynienia. Tak więc nie wiem na ile ta książka jest reprezentatywna, ale trochę poznałam dzięki niej ks.Pawlukiewicza.
Książkę się czyta przyjemnie, lekko, w zasadzie mnie wystarczył jeden dzień na przeczytanie jej – w tramwaju, w drodze do pracy, w pociągu z pracy i wieczorem. Weszła jak nóż w masło. Wciągnęła, wessała mnie do środka. Ksiądz sypie dowcipami i anegdotami jak z rękawa i każda jest trafiona, zabawna i czegoś uczy, coś pokazuje.
Podobała mi się szczególnie anegdota z kroplówką 😝 Aż ją zacytuję. (Kontekst jest taki, że ksiądz zauważa, że w dzisiejszych czasach jesteśmy przyzwyczajeni do szybkich efektów tego co robimy).
„My chcemy mieć wszystko szybko. Pewnemu facetowi pielęgniarka zakładała kroplówkę w szpitalu.
– Musi siostra to zakładać?
– No muszę.
– Ale musi to tak powoli kapać?
– No musi.
– A może bym to wypił? Nie takie rzeczy się wypijało.
– Nie, to musi kapać.
– Wie siostra, bo ja jestem hydraulik, jak coś kapie, to się denerwuję.
[tutaj wybucham jakże subtelnym śmiechem]
[i teraz, to co ważne:]
W Twoim życiu Bóg podłączył Cię do kroplówki. Nie będziesz miał wszystkiego od razu. Nie poznasz wszystkich tajemnic”.
Nie wiem czy tak macie, że proste słowa we właściwym momencie powodują, że szczęka Wam opada, oczy robią się wielkie jak pięciozłotówki i myślicie „no tak! Przecież to takie oczywiste i genialne jednocześnie!” – ja tak miałam po tym fragmencie.
Pomyślałam sobie wtedy: OMG, to fragment o mnie! Ja chcę wszystko już! Biję się w piersi! Wizja Bożej kroplówki, która po prostu skapuje, bo Pan Bóg daje mi dokładnie to czego potrzebuje moja dusza w tym czasie i po kolei, po troszeczkę, powolutku pozwala odkrywać moją drogę i swój zamysł wobec mnie…Cóż, bardzo to do mnie przemawia.
Jak czytam takie mniej lub bardziej poradnikowate książki to nigdy, PRZENIGDY nie rozstaję się z ołówkiem. Uwielbiam zaznaczać fragmenty, które mnie poruszają, dopisuję komentarze do tych zdań, które mnie bulwersują, itp. I w tej książce było całkiem sporo miejsc, które nic tylko wypisać na czole i wprowadzić w życie.
Wszystko pięknie, ale wiecie co? Nie tego oczekiwałam po tej książce.
Kurka wodna, ja tu się nakręciłam na górę informacji o budowaniu strategii, wizji, misji etc… dla firmy! Nawet jeśli firmą jestem ja sama, jeśli zaczynam solo, od siebie, jeśli buduję na tym co mam tu i teraz i początki są skromne to mimo wszystko buduję markę i, kurczę… myślałam, że dostanę więcej „mięsa”. A tu trochę tak wegetariańsko.
No i mając takie wysokie oczekiwania zderzyłam się z konkretem – w moim odczuciu – w pierwszym i ostatnim rozdziale. A pomiędzy to anegdoty.
Jak dla mnie, 180 stron można by zawrzeć w jednym (ważnym, acz) krótkim fragmencie:
„Rybka na samochodzie czy litery KMB na drzwiach są ważne. To jasne. Ale naszą marką, naszym logo, ma być przede wszystkim życie na wzór Chrystusa. Mamy naśladować Chrystusa. A co On robił? Służył drugiemu człowiekowi”.
No i racja, ja się z tym zgadzam…a jednocześnie być może oczekiwałam po prostu jakichś fajerwerków, niezawodnego sposobu, sprawdzonej recepty na markę? Niepotrzebnie? A z drugiej strony, chyba dostałam w zasadzie najważniejszą radę (tak na marginesie, to znałam ją wcześniej) – powinnam postępować jak Chrystus. W ważnych momentach i szarej codzienności posiłkować się odpowiedzią na pytanie „What would Jesus do?”. Prawdopodobnie oczekiwałam jakichś spektakularnych odkryć, a tymczasem odpowiedź o tym jak budować markę chrześcijanina jest banalnie prosta – być jak Chrystus (i, tak, wszyscy jesteśmy świadomi, że mimo banalności rzadko kiedy to jest proste do wprowadzenia w codzienność)… No i książka zostawiła mnie z tym jednym mocnym przekazem.
Moi mili Państwo.
Chyba nam więcej nie potrzeba.
Nie czuję, żebym po przeczytaniu tej książki znalazła odpowiedź na pytanie „Jak budować markę chrześcijańskiej firmy (nawet jeśli firmą jestem ja)?”, ale znalazłam w niej przypomnienie do czego w zasadzie się życie sprowadza: być uczniem Jezusa, być takim jak On. Pracować nad sobą tak, żeby w każdej życiowej sytuacji wybierać postawy takie jakie On by wybrał. Co to dla mnie znaczy? Przebaczać, zawsze odpowiadać drugiemu człowiekowi miłością, patrzeć na każdego jak na ukochane dziecko Boga – i dostosować moje zachowanie w perspektywie tej relacji, okazywać miłosierdzie i szacunek drugiemu. Po prostu „Aby ludzie widzieli dobre czyny w Was i chwalili Ojca, który jest w niebie” – tak się buduje markę. Czy we własnej firmie, czy w korporacji, budżetówce, albo po prostu w domu.
PS. A książka? Całkiem przyjemna książka do przeczytania. Poleciłabym ją osobom, które mają ochotę na lekką lekturę, które pośmiałyby się trochę i które z chęcią przeczytałyby (być może po raz pierwszy) jakąś pozycję ks.Piotra Pawlukiewicza.
PPS. Post nie jest w żaden sposób sponsorowany przez ni-ko-go. To tak gdyby komuś przyszła taka myśl do głowy.