Kategorie
Rozkminy

Moje życie z Wizjonerem Graczem

Szukałam aktualnego naszego zdjęcia. We dwójkę. Cóż, wątpię, żebyśmy kiedyś założyli wspólny kanał na YT 😛 ale macie tutaj, o, fotki z nagrania wspólnego filmiku 😉

Hej heeej!

Miło mi Cię powitać na moim blogu!

Jak się czujesz? Mam nadzieję, że 1) zima nie daje Ci w kość i że 2) szykujesz się na Tłusty Czwartek 😅 ja już od początku tygodnia trenuję! 😂

Wiesz co, ja dawno temu (tak to się wydaje) napisałam post o byciu Partnerem Idealistą i obiecałam całemu światu 😅, że napiszę o tym, jak to jest żyć z Wizjonerem Graczem.

Nie wiesz what the heck I’m talking about? Wskakuj koniecznie do tego posta i NAJPIERW przeczytaj właśnie ten. Opisuję tam co to w ogóle jest FRIS! Ja, zanim usiadłam do tego o Wizjonerze Graczu, przeczytałam sobie znów o Partnerze Idealiście i nieraz uśmiechałam się i wzdychałam do wspomnień i emocji z czasu, kiedy zaczynałam siebie rozumieć dzięki FRISowi.

No dobra, dobra, dalej!

Otóż, człowieku drogi, ja, Benia, jako samozwańcza ambasadorka FRISa w moim najbliższym otoczeniu 😅 zdecydowałam, że męża też przeFRISuję, a co! Nie będzie między nami żadnych sekretów 😂

Mąż przeczytał (wiem, kochanie, że nie od deski do deski! 🧏‍♀️) mój raport FRISowy i stwierdził „cała Ty”. A że nasłuchał się moich entuzjastycznych superlatyw, to dał się namówić na raport FRISowy as well!

Zrobił test, potem czekaliśmy niecierpliwie na wynik (OK, JA czekałam niecierpliwie na wynik 😅) i jak już przyszedł, to WYSZŁO. SZYDŁO. Z WORKA.

WIZJONER GRACZ.

Wizjoner (styl myślenia), czyli na dany problem/zmianę/nową sytuację patrzy szerooookooooo, z perspektywy idei, pomysłów.

Gracz (styl działania), czyli na dany problem/zmianę/nową sytuację reaguje szybkim przejściem od pomysłu do realizacji. Świetnie porusza się w warunkach ryzyka.

No i wiecie, nie ma wątpliwości, że od kiedy wiem, z kim mam do czynienia 😅 nieee, nie przestaliśmy się sprzeczać, ani mieć odmiennego zdania na jakieśtam tematy, ALE zrozumiałam skąd to wynika!

Mój mąż jest Wizjonerem Graczem. Pozwoliło mi to zrozumieć wieeele z jego zachowań i większość z nich nawet zaakceptować 😅 Zazdroszczę mu bardzo tego, że używa perspektywy faktów (której nie mam ja), ale nieraz jest mi ciężko patrzeć/słyszeć jak pomija perspektywę relacji. Cóż, przynajmniej oboje mamy w naszym stylu działania kolor ŻÓŁTY, czyli perspektywę idei 😉

Jak to jest żyć z Wizjonerem Graczem?

Spójrzmy na kilka plusów i minusów naszej wspólnej rzeczywistości.

UWAGA, BARDZO WAŻNA UWAGA: te plusy i minusy to oczywiście piszę z miłością i przymrużeniem oka! (gdyby KTOŚ miał wątpliwość 😄)

PLUSY życia z Wizjonerem Graczem, czyli: jak ja bym tak chciała!!

Myślenie lateralne

To jest absolutna petarda. Wizjoner Gracz (hereinafter called WG, w skrócie, OK?) ma tak, że jak ludzie kminią jak jakiś problem rozwiązać, zastanawiają się kogo zaangażować w daną sprawę i wydaje się, że nie widzą wyjścia z jakiejś sytuacji, WG wtedy wkracza z pomysłem z ZUPEŁNIE INNEJ GALAKTYKI. I nie, nie chodzi o to, że pomysł jest technicznie zaawansowany, ALE że problem jest wzięty, jakby, pod włos! Że rozwiązanie pochodzi z ZUPEŁNIE. INNEJ. STRONY – tej, w którą nikt wcześniej nie patrzył!

PRZYKŁAD!

Na spotkanie Taize w 2019 roku strasznie, STRASZNIE chciałam kogoś przyjąć pod nasz dach. Na ŚDM, kiedy jeszcze nie było Huberta, to spokojnie my spaliśmy w pokoju dziecięcym, a gości daliśmy do salonu. Ale im bardziej kminiłam jak wszystkich „aktualnych” nas pomieścić (rodzina 2+2 + pies + dwójka gości) na dwóch pokojach, tym bardziej miałam jeden czarny scenariusz w głowie: TO SIĘ NIE UDA.

Mój mąż widząc jak się tym zamartwiam i jak mi na tym zależy, uruchomił myślenie lateralne i mówi do mnie:

„wiesz co, w kółko się martwisz jak my się zmieścimy w pokoju dziecięcym. A zróbmy tak: MY pójdźmy spać do salonu, a gości damy do pokoju dziecięcego. Przestawimy trochę łóżeczka i zmieści się tam nasz podwójny materac z garażu”.

🤯

🤯

🤯

Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam???? Marzenie uratowane! ❤

Big picture

Wizjoner Gracz patrzy na daną sprawę z lotu ptaka. Pomaga mu to ocenić sytuację w całości, co jest bardzo przydatne kiedy KTOŚ (ekhem) zagłębia się zanadto w szczegóły (😅). Mój mąż genialnie wykorzystuje to w pracy: patrzy na dany projekt szeroko, wie co ma być zrobione i na kiedy, ale dokładnie JAK i KTO – to już oddelegowuje swojemu zespołowi, żeby oni to wykminili. Ma być optymalnie.

Ja, cóż, potrafię się zatrzymać na jakimś szczególe 😅 nierzadko natury estetycznej 😅 zanim ruszę dalej…

Pomysły, pomysły, pomysły

Pomysłów jest najczęściej kilka, następujące jedne po drugim, tworzące jakąś spójną całość, np.:

Jedziemy autem, wracając skądś, a tu się nagle okazuje, że…nie wracamy jeszcze do domu, jedziemy na przejażdżkę. I po drodze zaliczamy jakiegoś McDrive’a (kawa dla rodziców, „fryteczki” dla dzieci). I podziwiamy krajobrazy. I wyskakujemy na chwilę do lasu (pomysły autorstwa Krzyśka). Awesome.

Albo pomysł pojawia się JEDEN, za to DUŻY i chwilę po nim następuje REALIZACJA.

Jak np. rekolekcje o niepłodności. Jedna, „przypadkowa” rozmowa z księdzem (domniemany kolejny Wizjoner), przy obiedzie. Jedno pytanie (mąż: „a robicie jakieś rekolekcje dla niepłodnych?”; ksiądz: „w sumie nie…ale wiecie co, zróbmy coś z tym”; mąż: [ułamek sekundy na zastanowienie się i podjęcie decyzji] dobra). Wróciliśmy do domu, zaczął pisać konspekt rekolekcji o niepłodności.

Szok. Ja to bym się dłuuuuugo zastanawiała, i planowała, planowała, planowała…a ten machnął konspekt w jedno popołudnie i heyah.

Inne mega ciekawe, randomowe plusy:

– Wizjoner Gracz jak bierze udział w zawodach to nie dla wygranej, tylko dla funu. Czasem dla beki. Jak startuje w rekrutacji na wyższe stanowisko, to tak ot sobie. A potem np. je dostaje. 😳

– WG świetnie się czuje w negocjacjach, sytuacjach wywieraniu wpływu – mąż często ma z tym do czynienia w pracy. A jak widzi, na jaką świetną negocjatorkę rośnie nam córka, to pęka z dumy.

MINUSY życia z Wizjonerem Graczem, czyli: OMG, zwariuję!

Zostawianie otwartych opcji aż do końca

Mój mąż ma taką tendencję, którą lubi (a ja jej nie cierpię ❤), że kiedy ma podjąć jakąś decyzję, ale do wprowadzenia jej w życie jest trochę czasu – to zwleka z podjęciem tej decyzji. Tak długo jak to możliwe, lubi mieć WYBÓR. Opcja 1, albo Opcja 2, a może jeszcze Opcja 3… wszystkie są dobre!

Przykład: wakacje.

2 tygodnie do urlopu, a ja, kurka wodna, dalej nie wiem gdzie jedziemy. Tzn. wiem, że mąż rezerwował pensjonat nad morzem na tydzień, ale potem na drugi tydzień jest jeszcze do ROZPLANOWANIA wizyta u kuzynki w Krakowie, u siostry w Kielcach, a przydałoby się jeszcze jakiś nocleg po drodze zaliczyć na trasie. I – co dla mnie, Partnera Idealisty było ogromną katorgą – ludzie, LUDZIE czekają na naszą decyzję. No bo trzeba dać znać, kuzynce, trzeba dać znać siostrze, trzeba dać znać potencjalnie właścicielowi hotelu po drodze… No, ZDECYDUJMY kiedy będziemy u tej, a kiedy u tej, a kiedy tu!

Ale nie. Wizjoner, kurrrrrrrrrka wodna, twierdzi, że jeszcze nie wie, że jeszcze zobaczymy, a ja czuję, że we mnie jest taka tykająca bomba 😅😅😅 aaaaaaa!! Jak tak można żyć!?

Big picture (deja vu? Przecież parę akapitów wyżej jest to jako PLUS!)

Czasem czuję przeogromniastą irytację, kiedy widzę, że on widzi tylko OGÓŁ, a nie widzi tych wszystkich SZCZEGÓŁÓW, które JA widzę, bo przecież są mega ważne!

Najlepszy przykład: projekt domu.

On mówi: dom ma mieć 120m2 i trzeba zastanowić się jak ułożyć pomieszczenia. Ja mówię: nienienienienie. Dom ma się składać z czterech sypialni, 11m2 każda, 2 łazienki (większa i mniejsza), w kuchni musi być koniecznie wyspa (itd. itd.)… i WTEDY PODLICZYMY ile m2 powinien mieć dom.

Ugh! No, jak tak można! 😅

Pomysły, pomysły, pomysły (znowu deja vu?)

Czasem tych pomysłów jest po prostu ZA DUŻO. I jak Krzysiek przedstawia mi pierwszy pomysł i mi się spodoba i mówię, że jest OK, to on jeszcze nie skończył 😅 i opowiada mi o drugiej opcji, i o trzeciej. Powiedzmy, że zgodziłam się na trzecią. To on potem jeszcze wraca, „bo wiesz, moglibyśmy np. w tej sprawie zrobić jeszcze (tak i tak).”

NIEEEEE!!!! Już wybrałam. Wybór jest dobry. Po co szukasz jeszcze usprawnień! 😅

Ja to jednak wolę mieć mniej opcji do wyboru, bo jak jest ich za dużo, to czuję się przytłoczona 🙈.

Inne mega, mega (nie)ciekawe ❤, randomowe minusy:

– Wizjoner Gracz potrafi płynnie zmienić temat rozmowy tak, że ktoś może się zwyczajnie nie skapnąć. I nagle widoczna jest konsternacja na twarzy interlokutora i jest takie „ale o czym Ty teraz mówisz?” 🤦‍♀️ Normalnie, można się pogubić!

– Wizjoner lubi zmieniać hobby. Jedni nazywają to niesłusznie „słomianym zapałem”, inni, bardziej życzliwi „eksperymentowaniem”. I to jest OK! Aczkolwiek motocykl kupiony ponad 6 lat temu był używany może 3-5 razy, w pierwszym roku po kupnie i przez resztę czasu „zagracał” nam już i tak zagracony garaż (do momentu sprzedaży tegoż jednośladu). Tak więc hobby Wizjonera, czy raczej jego zmiany, mogą być kosztowne i grato-twórcze.

Cieszę się bardzo, że przeFRISowałam mojego męża i wiem jaki jest jego naturalny styl myślenia i styl działania. Dzięki temu, nie uważam, że robi mi coś na złość, czy że jest jakiś nienormalny 😅 FRIS pomógł jemu i mnie ponazywać i zrozumieć pewne zachowania i pokazać jak może je dobrze wykorzystywać! Jestem za to niesamowicie wdzięczna 😊

Hej hej, a może są tu inni przeFRISowani? Albo zachowujący się podobnie? Skrobnijcie coś w komentarzu! 😊

Kategorie
Rozkminy

To-do lista miłości

Heeeeej Kochana Czytelniczko, Kochany Czytelniku!!! 😊 😊 😊

Jak się masz, jak się czujesz? 😊

Nie wiem czy masz podobnie, ale jak dla mnie listopad i styczeń to są strasznie trudne miesiące 😅 no, może jeśli masz wtedy urodziny, to któryś z tych miesięcy może być całkiem miły 😅 ale ja zawsze nie mogę się doczekać aż nadejdzie następny (no bo w lutym jest np. Tłusty Czwartek 😅).

Wiesz co… co to w ogóle za post?!?!?! (Ten mój, który czytasz 😅) I co to w ogóle za pomysł?!?!?!

Co to jest ta to-do lista miłości, którą Ci tu prezentuję??

Ano… taki szablon powstał z mojej osobistej historii/sytuacji i potrzeby serca.

Wiesz, nie wiem czy Ty też tak miewasz, ale czasem są takie dni, a może nawet okresy w życiu – przynajmniej ja tak mam – kiedy niby wiesz, o co w życiu chodzi…ale nie wiesz, o co chodzi 😅

Niby wiesz co jest ważne, jakie są wartości, priorytety…ale kurrrde blaszka praktyka, Twoje decyzje, pokazują coś innego.

Ja miewałam takie momenty, że tak się zapętliłam w swoich pomysłach, w swoich problemach, nawet swoich obowiązkach… że, powiem Ci szczerze, nie wiem jak rodzina ze mną wytrzymywała. Potrafiłam widzieć tylko swój czubek nosa.

I, wiesz, zdecydowałam, że chcę takich sytuacji unikać, chcę nad taką tendencją do widzenia tylko czubka swojego nochala pracować i to jest – tak sobie myślę – część mojego nawrócenia.

Bo nie wiem co Tobie przychodzi na myśl jak słyszysz słowo „nawrócenie”. To nie chodzi tylko o to, że oficjalnie zostaję osobą wierzącą, przyjmuję Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. Nawrócenie to też odwrócenie się od swoich grzechów. Walka z nimi. (por. np. Ez 18,30)

Oczywiście, nawrócenie przede wszystkim jest łaską od Boga, ale… łaska buduje na naturze 😉.

Tak więc kontynuując mój #projektnawrócenie 😅 mój życiowy projekt 😅 bierę (że tak powiem) na tapetę jeden konkretny grzech, który mam na myśli i chcę – dzięki Duchowi Świętemu i przy pomocy tego szablonu – skierować moją uwagę na ludzi wokół mnie.

Chcę zrobić taki eksperyment – zacząć planować dni według tego, co chcę zrobić dla Boga i dla bliźniego – nie zapominając przy tym o sobie.

Oczywiście, mówiąc „co chcę zrobić dla Boga” – mam na myśli rzeczy, które pomogą MI (a nie Jemu 😅) w budowaniu relacji z Nim.

I TERAZ, CO WAŻNE.

Może akurat TY, Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, jesteś w zgoła odwrotnej sytuacji: myślisz o potrzebach wszystkich innych ludzi wokół, a zapominasz o sobie.

To źle.

W takim sensie, że jeśli nie będziesz o siebie dbał(a), o swój odpoczynek, o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne, o rozwój swoich talentów, TO NIKOMU SIĘ NIE PRZYDASZ. Pociągniesz tak jakiś czas, ale na dłuższą metę, nie dbając o siebie, zaniedbasz swoją rodzinę i bliskich, bo będziesz niezadowolona/zmęczony/wypruta/nieszczęśliwy/chora/czuł się jakby walec po Tobie przejechał/(wybierz sam).

ZATEM! Jeśli Ty sam(a) zauważasz, albo ktoś życzliwie Ci mówi, że powinieneś/powinnaś więcej o siebie dbać, to potraktuj ten szablon jako ćwiczenie planowania zdrowej, Bożej miłości własnej.

Rozumiemy się? 😉

Już słyszę Wasze „ale jak używać tej to-do listy?” 😅 Kończę ten background i tłumaczę co i jak.

  • Szablon to-do listy można wydrukować lub odrysować w bullet journalu lub innym notatniku, żeby np. poćwiczyć sobie lettering.
  • Można go też wcale nie drukować, ale potraktować jako inspirację.
  • Ponieważ jest to szablon dzienny, jeśli wybieracie opcję wydruku, użyjcie kartek już zadrukowanych z jednej strony (żeby aż tyle papieru nie zużyć).
  • Ile tego drukować? Na początek spróbuj dosłownie kilka egzemplarzy i przetestuj czy w ogóle czujesz bluesa 😉
  • To-do lista jest przemyślana w taki sposób, żeby wpisywać osoby lub grupy osób, o które chcemy się danego dnia zatroszczyć/coś dla nich zrobić.
  • Pierwszym punktem jest „Co dzisiaj zrobię dla Boga”.

Moim skromnym zdaniem, wpisz tu: 1) modlitwa osobista i 2) fragment Pisma Świętego – i to jest świetny start, jeśli jeszcze tego nie robisz. Wersja rozszerzona może objąć cokolwiek co pomaga Ci w budowaniu relacji z Bogiem (adoracja, może lektura duchowa? Może post? Może dodatkowa modlitwa, np. litania?).

  • W kolejnych sekcjach wpisujemy osoby, dla których chcemy coś tego dnia zrobić – i nie trzeba wykorzystywać wszystkich pól. Liczę na Twój zdrowy rozsądek jeśli chodzi o ilość tych rzeczy – będą dni, kiedy możesz wypisać 5 pomysłów na to jak zadbać o swoją mamę i to będzie doable (w sensie: do zrobienia), a będą dni, kiedy będzie to jedna rzecz i to też jest OK.
  • Pamiętaj też o tym, żeby zadbać o siebie. Z pustego i Salomon nie naleje. Jeśli spędzisz cały dzień na praktykowaniu miłości bliźniego możesz być po prostu wyczerpana/wyczerpany (szczególnie, kiedy bliźnimi są np. 2 małe huragany w domu 😅). Zaplanuj świadomie czas z książką w fotelu, dłuższy spacer z psem, jakąś aktywność fizyczną albo kąpiel z bąbelkami.

Ta to-do lista nie czyni cudów. Zrobiłam ją po to, żeby pomóc sobie przeorganizować moje myślenie i mój dzień tak, żebym mogła lepiej praktykować miłość bliźniego. Jeśli widzisz, że możesz wykorzystać ją do swojej sytuacji, zapraszam do pobrania 😉

Aha, no i wiesz „Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie” – więc wiadomo kogo trzeba zaprosić do współpracy 😉

Link do pobrania szablonów to-do listy miłości znajduje się o tu.

(różne wersje dostępne)

Ściskam Cię serdecznie i powodzenia w praktykowaniu miłości Boga i bliźniego! 😊

Kategorie
Rozkminy

24 cytaty dla potrzebujących pocieszenia

Dzień dobry, miły Czytelniku i miła Czytelniczko!

Wiesz co, dzisiaj przejdę (dla odmiany!!!) prosto do rzeczy, mam nadzieję, że mi wybaczysz 😉.

Wyzwań adwentowych jest w okół sporo do wyboru, mamy Zdrapkę adwentową, Adwentownik, pewnie część z nas już ma postanowienia adwentowe (a druga część być może właśnie myśli, że w sumie wypadałoby jakieś wymyślić 😉) i powiem Wam, że mam takie poczucie (plus zeszłoroczne doświadczenie 😂), że w adwent można się zmęczyć 😂.

A jak do tego dołożymy jeszcze samo przygotowanie do Świąt Bożego Narodzenia…jest duże ryzyko, że padniemy z wycieńczenia nosem w karpia.

Wszystko oczywiście w atmosferze radosnego oczekiwania.

Ale, tak sobie myślę, nie dla wszystkich ten przedświąteczny czas jest taki radosny.

Być może nie każdego stać na wymarzone Święta.

Być może ktoś doświadcza choroby, samotności, niezrozumienia.

Być może grudzień przypomina komuś o jakiejś mega bolesnej stracie.

Być może ktoś tęskni.

Albo jest w nim jakiś ogromny niepokój.

Może boi się o pracę?

A może perspektywa kolejnych Świąt…dla niektórych wiąże się z takim…kłującym sercem i szklanymi oczami na widok bodziaków z elfami i małych reniferowych skarpetek, których kolejny rok nie kupią.

💔

Dla wszystkich tych, którzy potrzebują pocieszenia w tym adwencie, nawet jeśli żadna wielka tragedia się nie dzieje i mają po prostu doła. Dla pogubionych. I dla tych, którzy czują, że przydałoby im się jakieś potwierdzenie, że Pan Bóg jest i jest blisko i nie na żarty, i jest z nami i w tym niepokoju i w tej samotności – przenika nas i zna nas, i nie odstępuje od nas ani na krok…

Jeśli czujesz, że jesteś w którejś grupie, zapraszam Cię do zapewnienia sobie w tym adwencie takich małych kół ratunkowych – fragmentów z Pisma Świętego, które dają pocieszenie.

Wydrukuj je sobie, potnij i włóż do kalendarza adwentowego, albo do słoika lub koszyka i codziennie losuj jeden. Możesz włączyć go w medytację Pisma Świętego, a możesz włożyć go do kieszeni i przeczytać w drodze do pracy.

Niech ten fragment będzie dla Ciebie zapewnieniem, że w jakiejkolwiek sytuacji byś nie był/nie była, Bóg jest obok Ciebie, nie opuścił Cię i nie porzucił.

I On sam niech będzie dla Ciebie pocieszeniem.

24 cytaty dla potrzebujących pocieszenia pobierzesz klikając tu.

Ściskam i tulę Cię serdecznie,

B.

Kategorie
Rozkminy

Jak przeżyć adwent?

Cześć kochany Czytelniku, kochana Czytelniczko!

Ależ…!!! Dawno się nie „czytaliśmy” 😊… Co o Ciebie słychać?

Mam szczerą nadzieję, że trzymasz się dzielnie i zdrowo, a jeśli z tym drugim krucho, to chociaż niech to idzie ku dobremu! 🧡

Słuchaj, nie wiem czy wiesz…ale za niedługo adwent! Zaczynamy go dokładnie niedzielą 29 listopada.

No i padło takie pytanie na fb. „Jak przeżyć adwent po Bożemu?”

I pozwolę sobie powiedzieć, iż zasugerowano, żebym znalazła odpowiedź na to pytanie 😅

I wiesz co… i zaczęłam intensywnie myśleć nad tym.

Ale nie na żarty. Całkiem poważnie i autentycznie, i bez heheszków: jak przeżyć ten adwent?

Mogłam usiąść i spisać listę pomysłów na to jak ten czas spędzić, jak go sobie i innym umilić, oprawić to w grafikę z Canvy…i nie mówię, że tego nie zrobię, ale…stwierdziłam, ze zacznę od czegoś innego. Że odpowiedź nie leży w wesołej liście zadań, którą ohasztaguję #katoadwent #bestadwentever czy jakkolwiek inaczej.

I uwaga, teraz oczekuję od Ciebie, drogi Czytelniku, droga Czytelniczko, skupienia. Będzie na poważnie.

Bo – jasne – można mieć listę zadań na adwent w formie kalendarza adwentowego czy innego wyzwania i robić coś dla charity, dla sąsiadów, z okazji tego specjalnego czasu w roku.

I to jest OK i trzeba to robić!

Myślę, że fakt, że adwent i BN są zimą, to dodatkowo nas skłania do myślenia o innych. Bo jest zimno (duh!), a może nie każdy ma w domu ciepło, może okna ma nieszczelne, może na węgiel nie starcza, może ten rodzinny czas spędza w samotności.

Pamiętam jak chyba zeszłoroczna reklama już nie pamiętam jakiej fundacji o tym, że wiele starszych osób wigilię spędza samotnie, przy pojedynczej porcji karpia, barszczu i ryby po grecku, sprawiała, że płakałam, WYŁAM jak bóbr.

Zatem, to JEST ważne, żeby w adwencie pomagać innym w ten czy inny sposób. Nawet jeśli to jest akcja jednorazowa, typowo sezonowa, jak Szlachetna Paczka, jak zakupy do banku żywności, to w moim odczuciu nie należy z tego rezygnować, tłumacząc sobie „he! Ja to powinnam robić tak przez cały rok, nie tylko przed świętami [i tu następują odgłosy samobiczowania]”. Tak, true story, powinieneś/powinnaś to robić cały rok, ale dobrze jest robić to CHOCIAŻ sezonowo.

Natomiast przedwczoraj, myjąc głowę (wiecie, w czasie mycia głowy nad wanną krew lepiej dopływa do mózgu i lepiej się myśli 😉) myślałam sobie o odpowiedzi na pytanie: Jak przeżyć adwent po Bożemu? No, jak???

To, że będę chodzić na roraty do dominikanów, że zrobię piękny wieniec adwentowy, że zaplanuję upieczenie ciasteczek, że wykonam X zadań ze zdrapki adwentowej…czy to gwarantuje dobre przeżycie adwentu?

WCALE!

Czy należy z tego rezygnować, zatem?

NIE!

No to co JESZCZE trzeba zrobić?

I przyszła mi do głowy odpowiedź – w formie pytania.

A co przyjście Jezusa na świat oznacza DLA MNIE?

Bóg posłał swojego Jedynego Syna, po to, żeby się u-ro-dził jako Bóg-człowiek, żeby żył jak zwykły, żydowski chłopak, potem żeby nauczał, jeszcze później, żeby umarł i zmartwychwstał – dla naszego zbawienia. Czy ja, kurka wodna, wiem co to właściwie dla mnie, katolika, znaczy?

Co roku wysyłamy sobie wysublimowane życzenia świąteczne „i aby Jezus prawdziwie narodził się w Waszych sercach”.

Ugh! 🤦‍♀️

Co my w zasadzie świętujemy 25 grudnia?

Tak sobie myślę, że skoro Z MIŁOŚCI do nas Jezus się urodził. Jako. Człowiek.

To…może bym Mu tak na tę miłość odpowiedziała?

Nie (tylko) chodząc na roraty…ale…

…chcąc Go poznać i nawiązać z Nim bliższą znajomość?

…dbając o drugiego człowieka?

…pracując nad zmniejszeniem lub nawet zlikwidowaniem jakiejś swojej słabości?

Jak przygotować się do Świąt?

Podejmując walkę, żeby stać się lepszym człowiekiem.

Bo to jest, kurka wodna, WALKA!

Tak, zaczęłam spisywać listę aktywności na adwent, coś co można by robić, żeby przeżyć ten czas lepiej, ciekawiej, rodzinniej…a potem sobie pomyślałam…

Że my możemy wypełniać ten czas różnymi aktywnościami, że możemy mieć różne „wypełniacze”, być jak pluszaki, albo być zarobionym po pachy przeżywając ten adwent…

A tak naprawdę chodzi…o moje i Twoje nawrócenie.

A weź, Benia, Kasia, Piotrek, [tu wstaw swoje imię], zamiast tych jednych rorat, to pójdź po pracy na 15 min na adorację. Weź z Nim pogadaj. Albo nawet lepiej, nic nie mów. Posiedź i pogap się na Niego. I słuchaj co do Ciebie mówi.

A weź, zanim zaczniesz robić ten cudny wieniec adwentowy czy świąteczny, to odłóż na bok wszystkie materiały i zapytaj znajomych, czy ktoś może potrzebuje jakiejś pomocy. Może ktoś właśnie siedzi na kwarantannie, a potrzebuje, żeby ktoś mu coś załatwił na poczcie.

Zanim zaczniesz planować świąteczne zakupy i robić listę prezentów, zastanów się czy może kogoś ostatnio nie zraniłeś. Może regularnie kogoś ranisz. Odłóż listę na bok, weź telefon i zadzwoń, i po prostu przeproś.

Wiecie i nie chodzi mi o to, żeby studzić swój i Wasz entuzjazm do różnych aktywności adwentowych. Jeśli prowadzą do dobra, to one są dobre, róbmy je!

A jednocześnie, czuję, że trzeba inaczej rozłożyć akcenty.

W tym Adwencie, na pierwszym miejscu postaw relację ja-Pan Bóg. Na drugim miejscu relację ja-Pan Bóg-w-drugim-człowieku.

Bo wiecie, On przyjdzie. I to przyjdzie na serio.

Listen up: ON. PRZYJDZIE.

LITERALNIE.

Może jeszcze w tym roku będzie paruzja? Kto to wie?

Może ten adwent będzie dla mnie, dla Ciebie, dobrym momentem, dobrym pretekstem, żeby odpowiedzieć miłością na Jego miłość?

Moją (i Twoją) koślawą, niedoskonałą miłością na Jego miłosierną, bezgraniczną, zawsze-na-Ciebie-czekającą miłość?

.

.

.

To, co ja proponuję Tobie. I sobie. To to:

  1. Zadbaj o relację z Bogiem. Jeśli nie modlisz się codziennie, zacznij od 5 min modlitwy. Jeśli nie czytasz Pisma Świętego, zacznij od 5 min czytania, np. Ewangelii z dnia. Jeśli już to robisz, zdecyduj jaki będzie kolejny krok, który zrobisz w Jego stronę.
  2. Zadbaj o relację z drugim człowiekiem. Jeśli masz w pracy koleżankę-zołzę – westchnij do Jezusa i (ha!) podziękuj za nią, i poproś Pana Boga, żeby jej błogosławił. Jeśli w kółko zajmujesz się sobą, weź do ręki telefon, otwórz listę kontaktów lub znajomych na fb i codziennie do kogoś napisz, co u niego słychać. Zapytaj jak możesz mu pomóc.
  3. Zawalcz o lepszą wersję siebie. Weź na ten adwent na tapetę jakąś swoją słabość. Zapiernicz na Insta? Wybuchy na męża/żonę? Nerwowe poranki przez to, że notorycznie włączasz drzemki w telefonie? – zastanów się jaką swoją słabość czy zły nawyk chcesz zmniejszyć. Może nawet zlikwidować. I pomyśl w jaki sposób (ale konkretnie! SMART!) będziesz and tym pracował(a).

Jeśli czujesz, że to dla Ciebie za dużo, skup się na punkcie 1.

ALE ZACZNIJ OD TEGO:

Pomódl się do Ducha Świętego o prowadzenie Ciebie w tym adwencie. Wystarczy krótka modlitwa. Bo wiesz, bez Jego łaski, to my możemy sobie nagwizdać.

Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą. (Flp 2,13)

Kategorie
Rozkminy

Czy wspólnota jest do zbawienia koniecznie potrzebna?

Witaj Drogi Czytelniku i Droga Czytelniczko!

Jak leci? What you’re up to lately?

Jesteś typem (typką? 😂), który cieszy się jesienią, czy tęskni za inną porą roku? Na przykład tą najcieplejszą ze wszystkich? 😅 Ja, przyznaję się bez bicia, jestem wierną fanką lata, ale tą słoneczną, bezdeszczową jesień…jakoś zniosę 😅 za tą deszczową nie przepadam.

Wiesz co! Ostatnio mocno chodził za mną temat wspólnoty. Kurrrrrka wodna, tak mocno! Myślę, że to wszystko zasługa tego, że zachwyciłam się ostatnio dokumentami wspólnoty Equipes Notre-Dame, w której jesteśmy z mężem. Ech! Jak to jest wszystko bosko przemyślane!

I potem zaczęłam tak sobie dumać, że w sumie przecież mnóstwo ludzi nie jest w żadnej wspólnocie…i że nie wiedzą, co tracą! 😂 Moim zdaniem, of course.

Stwierdziłam, że ja w takim razie zbiorę w listę kilka powodów, dla których WARTO być we wspólnocie. I mam tu na myśli we wspólnocie katolickiej, której na celu jest duchowy wzrost, zbliżenie się do Boga, (uwaga, nie przestrasz się) ŚWIĘTOŚĆ. Jasne, nie znam WSZYYYYSTKICH wspólnot na świecie, ale zdecydowałam, że i tak spiszę te powody 😂 Będę je pisała z perspektywy przynależności do Ruchu Duchowości Małżeńskiej Equipes Notre-Dame, która jest (jak to mój mąż nazywa) starszą siostrą Domowego Kościoła.

Myślę, że kiedy indziej opowiem w większych szczegółach o Equipes Notre-Dame (Ekipach/ENDzie), bo to długa historia, której chyba nie umiem opowiedzieć w pigułce 😅 i skupię się może na tym na czym powinnam w tym tekście 😂, a mianowicie, PO CO nam wspólnota.

7 powodów dlaczego warto być we wspólnocie*

(* pisząc te powody w sposób szczególny myślę o Equipes Notre Dame i Domowym Kościele – bo takie mam doświadczenie)

1) Gotowe narzędzia pracy

No to tak. We wspólnocie nie wyważasz otwartych drzwi. Mają tam gotowe, wypróbowane przez lata narzędzia, które rozwijają Cię duchowo i zbliżają do Boga. I najczęściej nie jest to ABSOLUTNIE nic nowego, nic kosmicznego: np. codzienna modlitwa, regularne czytanie Pisma Świętego, a we wspólnotach małżeńskich comiesięczny Dialog z małżonkiem. ALE, są to narzędzia dobrze ustrukturyzowane. Ja, gdyby nie END, dalej nie czytałabym Pisma Świętego. No way. Jakoś nie miałam takiego nawyku, ani w ogóle takiego doświadczenia regularnego czytania Biblii. Teraz, jeśli nie przeczytam, to czuję, że mój dzień jest niepełny.

2) Większa motywacja do pracy nad sobą

To ciutkę taka psychologia tłumu. Jak już masz te narzędzia i jest czas na spotkanie wspólnoty, to jest też czas na podsumowanie miesiąca: jak Ci poszło realizowanie tych postanowień? I to nie chodzi o to, że „uwaga, uwaga, teraz następuje sprawozdanie i ci, którym udało się posunąć do przodu w rozwoju duchowym otrzymują wieniec zwycięstwa, a ci, którym nie udało się, lądują pod pręgierz i dostają baty: hadzia! Hadzia!”. No, nie. Owszem podsumowujemy naszą miesięczną pracę. Ale to, że widzimy się co miesiąc na spotkaniach działa po prostu motywująco. Jeśli w zeszłym miesiącu nasza modlitwa małżeńska leżała i kwiczała, to w tym miesiącu chcemy ją podnieść z tej podłogi, otrzepać z kurzu, obmyślić realistyczny plan i podjąć ten wysiłek, żeby ona była.

3) Miłość braterska

To jest w ogóle rewelka. Czy to jesteś we wspólnocie solo czy w małżeństwie możesz praktykować miłość braterską, miłość bliźniego. I też, żeby trochę zdjąć tej pompatyczności z tego wyrażenia, CHODZI PO PROSTU O TO, że pomagasz. Ja to sobie wyobrażam WRĘCZ następująco: ludzie ze wspólnoty popilnują Ci dzieci, pomogą w przeprowadzce, zawiozą na porodówkę, kiedy mąż w delegacji, no i oczywiście POMODLĄ się w Twojej intencji. Zawsze.

4) Nie jesteś(cie) samotną wyspą

Prościej się nie da: RAZEM RAŹNIEJ. Czasem potrzebuję być po prostu wysłuchana. Czasem, jak JA wysłucham kogoś, to się mega zainspiruję jego sposobem np. na ogarnięcie modlitwy z dziećmi. Słuchamy o swoich wzlotach i upadkach. Bo nie ma co mydlić sobie oczu, chrześcijaństwo trudne jest. A chrześcijaństwo + rodzicielstwo to ostra jazda bez trzymanki 😜. Będąc razem, wzrastając razem, pokonując kolejne kroki w rozwoju duchowym razem…to jest naprawdę mega pokrzepiające.

5) Jedność w różnorodności

To też nie jest tak, że każda wspólnota, ekipa, krąg jest tworem monolitycznym. Jakież by to było NUDNE! Tak naprawdę, po pierwsze primo, jesteśmy na różnych etapach rozwoju duchowego. Po drugie primo, mamy różne doświadczenie życiowe. Przeszliśmy przez różne sytuacje, które w jakiś sposób nas ukształtowały. Wreszcie, mamy różne charaktery – i różne spojrzenia na dany temat. I tą różnorodnością też się dzielimy i siebie nawzajem ubogacamy.

6) Okazja do dawania i brania

Umówmy się: jest czas, że jesteśmy na haju duchowym (czyt. relacja z Panem Bogiem jest mega bliska) i dzielimy się tą radością i podrzucamy książki o rozwoju duchowym, i przesyłamy ludziom cytaty z Pisma Świętego i jest zachwyt i och i ach, i angażujemy się w posługi i służymy i w ogóle. SZAŁ. Albo dostaliśmy podwyżkę, albo premię i w związku z tym czujemy, że możemy sobie pozwolić na hojność materialną. A czasem jest przeciwnie: jesteśmy w dołku. No, lipa TO-TAL-NA: tekst na spotkanie nieprzeczytany, modlitwa szwankuje, zapomnieliśmy o regule życia (postanowieniu pracy nad sobą), normalnie wstyd i hańba. Nie wyrabiamy się z niczym, dzieci włażą na głowę i ciężko się duchowo rozwijać. To. Jest. OK. Jest czas dawania i czas brania – i we wspólnocie uczymy się jednego i drugiego.

7) Opieka kapłana

Pamiętam jak mama mi opowiadała, że jak byłam mała (i wcześniej) księża w naszym domu byli nierzadkimi gośćmi. Rodzice byli w Domowym Kościele i zwyczajnie zapraszali na kawę, herbatę, ciasto. Myślę sobie, że taka – jak to nazwać, żeby w dzisiejszych czasach nie zabrzmiało to źle? – relacja z kapłanem to coś mega fajnego. Patrząc z perspektywy ekipy: mamy księdza – doradcę duchowego, który jest na każdym spotkaniu, żeby nam towarzyszyć, czerpać z naszego doświadczenia i również nami się opiekować. Można do niego zadzwonić i pogadać, poradzić się i zawsze możemy liczyć na jego modlitwę. Simply awesome.

Czy zatem wspólnota jest do zbawienia koniecznie potrzebna? Oczywiście, że NIE!

(Jeśli zauważyłeś/zauważyłaś nawiązanie w tym tytule do sześciu prawd wiary (ha! Czasy podstawówki 😁), to punkt dla Ciebie 😉. „ŁASKA Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna”. Nie wspólnota).

Część z tych rzeczy może mieć miejsce i poza wspólnotą. I niektórzy z nas mogą się megafajnie rozwijać i bez wspólnoty. Having said that 😉 ja się cieszę, że jesteśmy w ekipach. Wiem, że gdyby nie to, to my osobiście zatrzymalibyśmy się z formacją i rozwojem duchowym na czasach duszpasterstwa akademickiego. A tak, to i służyć możemy i czerpać pełnymi garściami.

Amen!

A czy ktoś z Was jest w jakiejś wspólnocie? Jeśli tak, to jakiej? Dopisalibyście coś do listy? Dajcie znać w komentarzach 😊

Kategorie
Rozkminy

O byciu Partnerem Idealistą

Heeej mój miły Czytelniku i miła Czytelniczko! 😊

Co u Ciebie? Zaczynamy jesień, masz już listę książek do przeczytania pod kocykiem i z kubkiem ciepłej herbaty/kawy/kakao/grzańca w ręku?

Pomyślałam, że dzisiaj Ci opowiem o badaniu FRIS, które zrobiłam jakiś czas temu i o tym co ono zrobiło ze mną 😂

Wierz mi, skracałam ten tekst maksymalnie 😂 było ciężko! Ale wiesz co, nie odchodź, przeczytaj, czuję, że może Ci się spodobać 😉.

Jak było wcześniej?

Słuchajcie, moi Drodzy, opowiem Wam słów parę jak było ZANIM zrobiłam raport FRIS (postaram się w naprawdę wielkim skrócie).

Po studiach zaczęłam pracować w korpo, zaczęłam od bycia zwykłym korpożuczkiem i było mi dobrze. Po czym z różnych przyczyn zaczęłam awansować 😂. Ktoś powie „wow, gratki!”, ja powiem „spadaj na drzewo nie zgadzam się z Tobą” 😅. Ktoś powie „aaaale, dlaczego?”, ja powiem:

Byłam (w swoim bardzo subiektywnym odczuciu) bardzo TAKIM SOBIE liderem! Podejmowałam decyzje, których potem żałowałam (i cierpiałam), miałam szerokie granice dla ludzi (i potem odbijało mi się to czkawką), miałam ochotę się zaprzyjaźniać z zespołem bardziej niż nim zarządzać, pozwalałam na urlopy, a potem nie miałam „ludzi do pracy” – a to tylko kilka przykładów.

Asertywność leżała i kwiczała, porównywałam się do innych superwizorów (niezdrowo, ale tak było) i widziałam, że oni po prostu sobie radzą lepiej. Że tak nie przeżywają (albo szybko przechodzą do kolejnej sprawy) i że potrafią ustawić kogo było trzeba do pionu. Że nie są tak emocjonalni.

Yhhh… 🤦‍♀️ A dla mnie wiele obowiązków SV to była po prostu droga przez mękę.

I pytałam samą siebie: ile tak jeszcze pociągnę? Czuję, że wiele rzeczy robię wbrew sobie, wbrew temu co w środku czuję…

Chodzę na szkolenia, ale te wszystkie narzędzia do zarządzania ludźmi no, idą mi jak po grudzie, no!

Wielkie BUM i efekt WOW.

Pewnego dnia, dołączyła do nas nowa managerka, która była (i jest) trenerem FRISa. Zareklamowała to narzędzie „górze”, dostaliśmy budżet i każdy z nas został przeFRISowany. I ja przeszłam osobistą rewolucję.

No, ale co to to to jest to badanie FRIS?

Powiem własnymi słowami: jest to badanie, które określa Twój styl myślenia i styl działania.

A teraz powiem jeszcze bardziej własnymi słowami: jest to arcygenialne narzędzie-petarda, które bada Twój styl myślenia (czyli w obliczu zmiany/nowej sytuacji/zadania – jakiego rodzaju myśli pchają się na powierzchnię Twojego wspaniałego mózgu) i styl działania (czyli w obliczu j.w. co de facto robisz).

Innymi słowy, pokazuje jakie myśli i jakie działania w konkretnych sytuacjach są dla Ciebie najbardziej naturalne. Wskazuje na Twoje mocne strony. Sugeruje jakie aktywności (również zawodowe) są źródłem największej satysfakcji. Mówię Wam, totalny odlot. Zresztą posłuchajcie.

Pamiętam, jak dostałam do ręki mój 20-stronicowy (tak, tak, nie ma to tamto!) raport FRIS. Opatrzony piękną, spójną grafiką. I zobaczyłam moje symbole: czerwone serce, niebieski kwadrat i żółte koło (ooooorajuśku, już wtedy czułam, że to będzie coś absolutnie wyjątkowego!). Zaczęłam czytać. I uśmiechać się. Podkreślałam co chwilę jakieś zdanie zakreślaczem. Zaznaczałam fragmenty wykrzyknikami. I wiecie co? Jak skończyłam czytać, poczułam się…WOLNA.

To jest wprost niewiarygodne – i być może myślicie, że przesadzam, że ubarwiam, że eee tam, Benia, daj spokój. A ja Wam mówię! Po przeczytaniu tego raportu znałam już odpowiedź na moje pytania dlaczego tak wiele wysiłku kosztuje mnie bycie liderem.

KIM JEST PARTNER IDEALISTA?

Jestem Partnerem Idealistą.

A nawet ważniejsze: jestem jednym z wielu Parterów Idealistów. A my, jako grupa, duuużo lepiej czujemy się w innych rolach. Jasne, możemy być liderami (bo zawsze na nasz styl myślenia + działania nakłada się nasz indywidualny charakter), ale są dla nas obszary zdecydowanie bardziej naturalne, w których, normalnie, kwiiiitnieeeeemyyyyy 😄😄😄!

Jestem Partnerem, czyli w obliczu nowej sytuacji moje pierwsze myśli ciągną do LUDZI, do relacji.

– „Zmieniamy budynek? OMG, trzeba będzie ludzi na nowo przypisać do biurek. Muszę dopilnować, żeby Asia siedziała blisko Magdy, przecież one są nierozłączne…”

– „Trzeba wybrać kogoś do prezentacji przed managementem? Kurczę, największe doświadczenie ma w tym Ola, ale wiem, że Adam bardzo by chciał potrenować takie wystąpienia, żeby lepiej panować nad tremą…”

– „Szykuje się szkolenie dla wszystkich supervisorów? Ale super będzie się ze wszystkimi zobaczyć i pogadać co tam u nich!”

Z życia wzięte! Widzicie? Pierwsza myśl: LUDZIE.

A to dopiero początek! Jako Partner mam silne kompetencje społeczne, łatwo nawiązuję kontakty, uwielbiam pracę zespołową i mam w sobie dużo empatii (ja to wszystko wiem z raportu i entuzjastycznie potakuję głową!). Bardzo mocno słucham swojej intuicji i nawet jak mówię, to używam wyrażenia „czuję, że” a nie „sądzę, że”. Haha, i słuchajcie, jestem jak radar, sonar i stacja meteorologiczna w jednym 😂. Nie wiem czy kojarzycie taki serial „Lie to me” – jak tam główny bohater z łatwością zauważał mikroekspresje u innych ludzi i wiedział kiedy coś kręcą. Ja, jak tylko zauważę u męża drgnięcie kącika ust, lekkie zawahanie w intonacji, to już wyostrzam mój wewnętrzny „skaner” i dopytuję o co chodzi 😂 (nie ma sensu zaprzeczać, przecież widzę 😁). Plus, uwielbiam ten fragment z raportu:

Partnerzy często podejmują więcej niż jedną decyzję. Pierwsza intuicyjna, zgodna „z sercem” decyzja pojawia się spontanicznie i wynika głównie z aktualnego stanu emocjonalnego oraz wyznawanych wartości. Jeżeli nie zostanie szybko wcielona w życie, może być wkrótce zastąpiona nową, bardziej racjonalną, którą Partner może uważać jako konieczny kompromis lub wynik oczekiwań ze strony innych osób.

Ileż to razy!!! No, ileż to razy jak słyszałam o jakiejś fantastycznej inicjatywie robiłam taki głośny wdech ekscytacji (jak się nazywa ten odgłos, ktoś wie?), zgłaszałam swój udział, skakałam i piszczałam z radości i byłam całym sercem na TAK… po czym, rozum przychodził, kurka wodna jaśnie pan oświecony, nieproszony i spóźniony, pukał i zaczynał to swoje (w stylu „ą-ę”) „ja przepraszam bardzo, ale weź Ty się zastanów zanim znowu się w coś zaangażujesz, zanim na coś się zgodzisz, bo wiesz, patrząc w Twój kalendarz to ja tego nie widzę; albo będziesz spała po 4 h na dobę, albo zaniedbasz rodzinę, że już nie wspomnę o…” i tak dalej, bla, bla, bla. 😑 I ja wtedy zwykle spuszczałam ramiona, „no dobra, rozum. Jak zwykle masz rację, niech Ci będzie. Ale przez Ciebie będę cierrrpieć…”.

Także tego, sami widzicie.

Jestem Idealistą, czyli jak już działam to biorę pod uwagę nie tylko ludzi (chociaż oni są najważniejsi), ale też struktury i idee.

Bardzo konkretnie dla mnie, bycie idealistą znaczy, że jestem specem od tego „jak powinno być” i co z tego, że fakty mówią co innego. Poza tym, stawiam na estetykę rozwiązań. „Ładne albo żadne” (o nieeee…znowu, Ty, rozum? Ale weeeeź, ten fotel jest taki PIĘKNY! Co z tego, że na jasnym widać plamy??). Uwielbiam twórcze zajęcia – np. jak zobaczę wieniec, który zrobiłam własnymi „ręcami” to serce rośnie.  

I – hmmmm – dosyć celne spostrzeżenie dla Partnera Idealisty w pracy:

Jest zorientowany na człowieka, a nie na zadanie, może zatem stanowić dla niego dyskomfort kontrolowanie i bezpośrednie ocenianie innych.

🤯🤯🤯 Say what??

Mniej kontroli, więcej harmonii: Wśród najniższej ocenianych aktywności znajdują się te związane ze sprawowaniem kontroli nad pracą innych (ocenianie, decydowanie o zatrudnieniu lub zwolnieniu) oraz kontroli nad przebiegiem procesów.

O mamo. O MAMO. (Parafrazując) Na co mi jeszcze potrzeba dowodów??? 😂

Wiecie co, to jest dla mnie po prostu piękne i wzruszające, że miałam możliwość skorzystania z narzędzia, które po prostu wytłumaczyło mi samą siebie. Autentycznie i z ręką na sercu, jak skończyłam czytać, to poczułam jak opuszcza mnie napięcie, jak elementy układanki wskakują na swoje miejsca, jak te wszystkie sytuacje, w których siebie nie lubiłam mają. Swoje. Logiczne. Wytłumaczenie. I jasne, że FRIS nie jest odpowiedzią na wszystko i ostateczną wyrocznią, i nie rozwiąże wszystkich moich problemów, ale dał mi TAKIE poczucie, że jestem OK. Że nie tylko ja tak mam. Że, kurrrka wodna, jest nas więcej. Że to nie ze mną-liderem jest problem. Po prostu moje „naturalne środowisko” jest gdzie indziej.

Nie zmieniłam pracy od razu (o, hej rozum!), nie rzuciłam wszystkiego i nie pojechałam w Bieszczady. Ale już czułam się jak wygrana, bo po prostu zrozumiałam siebie, wybaczyłam sobie i przytuliłam tego mojego wewnętrznego Partnera Idealistę i obiecałam, że będę tą rewolucyjną wiedzę o sobie wykorzystywać.

Amen!

A w następnym odcinku z tej serii opowiem jak to jest mieszkać z Wizjonerem Graczem (to mój mąż. Tak, jego też przeFRISowałam).

Hej, hej, a może są wśród nas jeszcze inni przeFRISowani? Skrobnijcie coś w komentarzach 😊.

Kategorie
Rozkminy

Szpitalne rekolekcje

Hej Kochani Czytelnicy! 😊

O mamo!

Co u Was słychać?

Czy w Waszej części świata czuć już jesień? U nas, mam wrażenie, lato jeszcze nieśmiało zagląda, jakby nie było pewne czy chce już opuścić tę imprezę, czy też zostać jeszcze chwilę 😅 A co za tym idzie, we wrześniu i na blogu, i na IG letnio-jesienne klimaty też się będą przeplatały.

No. To ja tutaj tego podnoszę rękę i zgłaszam się do odpowiedzi 😅 – chcę Wam dzisiaj opowiedzieć parę (dłuższych) zdań nt. tego, co się u mnie działo lately.

Byłam w szpitalu.

Pierwszy raz.

Tzn. pierwszy raz z noclegiem (bo raz byłam na kilka godzin na badaniu).

Nie ja byłam pacjentem.

I być może taki scenariusz dla wielu z Was nie jest obcy i no big deal. Dla mnie był. Również dlatego, że Pan Bóg niesamowicie wykorzystał ten czas i to wydarzenie, żeby mi dać znać o swojej miłości do mnie.

Bo w szpitalu czułam, że moje życie zwolniło tempo. Ale nie był to czas marazmu, ale (ha!…) rozwoju! Takiego rozwoju w rytmie slow. W życiu bym się nie spodziewała, wiecie?

Od momentu odbioru Huberta z przedszkola i zobaczenia jego fioletowego ucha, tak sobie myślę, starałam się być uważna. Takie po prostu pełne skupienie na sytuacji i na tym jakie decyzje podjąć. Myślę, że Pan Bóg w czasie tej – nazwijmy to eufemistycznie – przygody 😅 dawał mi znaki.

Nie takie, że, wiecie, promienie rozświetlają jakiś punkt przede mną i słychać głosy aniołów 😅. Dawał mi znaki w totalnie zwykłych rzeczach – ale jakoś tak czuję, że to Jego sprawka, bo wiadomo, że przypadków w życiu nie ma 😊. Słuchajcie tego:

10 znaków, które Pan Bóg mi dał w czasie „szpitalnych rekolekcji”:

1) Niepokój – i nie mam tu na myśli takiego bezpodstawnego, albo wyolbrzymionego, które może pochodzić od złego. Mam tu na myśli konkretne uczucie niepokoju, które we mnie się pojawiło na widok spuchniętego, fioletowego, lekko odstającego ucha Huberta. Yhhhh! Najczęściej do dziecięcych uderzeń/stłuczek podchodziłam „do wesela się zagoi” (i naprawdę okazywało się, że nie były to poważne kontuzje) – tym razem było inaczej, czułam, że to coś poważniejszego.

2) Skojarzenie – że tak powiem, połączyłam kropki: rano mąż dzwonił, że Hubert w akcie buntu przeciw pomysłowi posłania go do przedszkola rzucał się na podłodze i „grzmotnął” w szafkę w szatni. Ale wtedy nie było widać obrażeń. Cóż, teraz było widać i już wiem „skąd się wziąwszy”.

3) Intuicja – po telekonsultacji w sprawie tego fioletowego ucha (yhhhh!), nie wykupiłam zalecanej maści, tylko od razu zarejestrowałam Hubka do laryngologa. Coś czułam, że po prostu nie chcę z tym eksperymentować i czekać na rezultat, tylko trzeba działać inaczej.

4) Szczęście vel. Palec Boży w sprawie wizyty – wow! Akurat znalazłam wizytę do laryngologa dziecięcego na ten sam dzień wieczorem. Przypadek?

5) Szczęście vel. Palec Boży w sprawie lekarza – pani doktor po obejrzeniu i wymacaniu ucha popatrzyła mi głęboko w oczy i powiedziała 3 szokujące dla mnie słowa „jedziecie do szpitala”.

Jedziecie. Do. Szpitala.

Na mojej twarzy determinacja, a w mojej głowie panika i milion pytań: coooo??? ale, że na noc???? Na jak długo???? Eeeee, ja nie wiem jak to się robi! 🙈 aaaa!

Powiem Wam, że po wyjściu z gabinetu toczyłam walkę o pokój serca i zaufanie Panu Bogu, że nas poprowadzi. Bo wiecie, ja już w głowie miałam te okropne scenariusze kolejek i przepychanek między pacjentami („pan tu nie stał” – tak tego nie cierpię!) i przymusu bycia asertywną wobec lekarzy („nie, pani doktor kazała naciąć tego krwiaka, nie zgadzam się na półśrodki”). I wcale mi się to nie podobało, co sobie wyobrażałam 😅😖 Help!

6) Pokój serca – pojawił się, po jakiejś takiej wewnętrznej walce i wielkich nerwach (i warczeniach, i wewnętrznych narzekaniach na kolejki), czekając na przyjęcie na SORze, kiedy po kilku razach udało mi się wyszeptać „Jezu, Ty się tym zajmij” i powtarzałam sobie to kilka razy, aż…wreszcie poczułam spokój. To nie żadna magia, po prostu zdecydowałam, że wierzę, że On się tym zajmie. I nagle w środku chill. Ha!

7) Dziecko ciągle spokojne – to jest dla mnie absolutnie niesamowite jak dobrze Hubert znosił to wszystko: badania, kolejki, nudę na korytarzu na SORze, covidowo-wyłączone automaty z napojami. On w tym całym galimatiasie był po prostu pogodny. Przypadek?

8) Świetne pielęgniarki na SORze – mimo że zmęczone (weszliśmy na badania jakoś około północy) to z uśmiechem przyjęły Huberta, nazwały wenflon motylkiem i tym skradły moje i jego serce 😂. Zagadywały, gruchały do niego 😂 a on spokojnie siedział ze mną na fotelu i ani. Razu. Nie jęknął. Przy pobieraniu krwi. 😮

O godz. 01:45, kiedy byliśmy już ostatni na korytarzu, ja chodziłam w tę i z powrotem, żeby nie zasnąć, a Hubert spał na mojej bluzie na podłodze, przyszedł po nas pan, który zaprowadził nas na oddział przejściowy, gdzie mieliśmy czekać na wyniki covidowe.

Ech, nie zapomnę widoku tej izolatki, do której nas zaprowadzono. Smutne, szpitalne kolory (wiecie, taki ten zielono-niebieski kolor ścian), straszne jarzeniówki, minimalizm jeśli chodzi o umeblowanie 😅, a za oknem czarna noc. Położyłam się obok Huberta na łóżku i próbowałam zasnąć. Tej nocy spałam 3,5 h.

9) Znajome pół twarzy – (uwaga, tu będzie kulminacja 😂) kiedy umieszczono nas już na otolaryngologii dziecięcej i był obchód lekarski, i do sali weszło kilka osób, zauważyłam, że jedna z twarzy w maseczce, ta która najwięcej mówiła i jakby przewodziła całą tą grupą, wydała mi się znajoma. Paczę, paczę…zerknęłam na plakietkę, szukając potwierdzenia i rzeczywiście! Toż to znajoma z duszpasterstwa z dawnych lat! Ale jajca! 😃 Ona też zdecydowała, że Hubert wjeżdża na salę operacyjną tego samego dnia. Ech! Jak tylko wyszli, napisałam do Krzyśka z wieściami kogoż ja tu spotkałam, to oboje się śmialiśmy, że widać, no po prostu widać, że Pan Bóg tym wszystkim steruje 😉.

10) Świetne pielęgniarki na oddziale – przyjazne, gruchające do Huberta (again 😅), pomocne(!), zmieniające bez narzekania posikaną pościel i przemoczony do suchej nitki, w czasie mycia, opatrunek wokół „motylka”.

Ech. 🥰

Te i inne drobiazgi, dla mnie, były komunikatem dla mnie od Boga. W stylu:

Córuś, wyluzuj, mam to wszystko ogarnięte. Zaufaj mi.

Wiecie, te szpitalne rekolekcje były dla mnie czasem:

– ćwiczenia się w cierpliwości wobec Huberta, który chciał co chwilę oglądać pociągi na YT i co chwilę zmieniał zdanie, że chce jednak co innego,

czytania: poczułam nowy zew mojego zamiłowania do książek i skoro w szpitalu przeczytałam prawie dwie, to mam ochotę na więcej, więcej, więcej (om nom nom nom),

docenienia mojego narożnika, na którym śpimy: w porównaniu do łóżka polowego w sali szpitalnej, to co mamy w domu to jest high-class materac 😂,

docenienia pracy pielęgniarek: ja generalnie podziwiam, że ktoś decyduje się pracować ze strzykawkami i krwią na co dzień 😂 a jeśli jest do tego po prostu uprzejmy i troskliwy, to w ogóle chapeau bas,

slow life. Po prostu. Za niczym nie goniłam. Opiekowałam się Hubertem, chodziłam z nim na spacery po tym samym korytarzu, szukałam mu pająków po drugiej stronie szyby okiennej, liczyliśmy przez okno rowery przypięte do poręczy, odpuszczałam reguły w imię dobra wspólnego 😂 i puszczałam mu tego YT, żeby nie robił awantur. Odliczałam czas do posiłków szpitalnych (wierzcie mi, po 14 h niejedzenia barszcz szpitalny był absolutnie wyśmienity i do tej pory do niego wzdycham 😂). Czytałam. Słuchałam ciszy lub otaczających mnie dźwięków. Modliłam się.

Kto by pomyślał – w szpitalu, a taki dobry czas!

Ech. W tym wszystkim czuję wdzięczność.

A może ktoś z Was również przeżył swoiste „szpitalne rekolekcje”? Czas totalnego zwolnienia tempa i zbliżenia się do Boga? Napiszcie koniecznie w komentarzach! 😊

Kategorie
Rozkminy

10 kato-rzeczy, o których nie miałeś pojęcia, że istnieją

canva.com

Buongiornooooo!!! 😄😄😄

Ach, Mój Drogi, Moja Droga, jakże mi miło gościć Cię tu, na moim blogu, po przerwie urlopowej!

Co u Ciebie słychać? Wypoczęty? Opalona? Gotowi na nowy miesiąc pełen ekscytujących wyzwań? Hę? 😁

Haha, ja tu się Was autentycznie pytam tak z entuzjazmem i w ogóle (całkowicie szczerze), ale (ech!) przyznaję się, że cięęężko było mi usiąść do tego posta – tak sobie myślę, że taka przerwa urlopowa to jednak wybija z rytmu (surprise, surprise 😂), ale ogarnęłam! Najtrudniej jest zacząć, a potem już leci, no nie?

Dobra, do rzeczy. Słuchajcie, będąc na urlopie i scrollując to tu, to tam (najczęściej w łazience, bo walczę, żebym chociaż tam przy mojej dwójce ruchliwych dzieci miała odrobinę prywatności 😂) natknęłam się na TAKIE kato-rzeczy (przedmioty/organizacje/platformy), że szczena mi opadała na te łazienkowe kafelki! Potem sobie przypomniałam o kilku innych rzeczach, o których, w sumie, może nie wszyscy wiedzą i tak oto powstała poniższa lista.

Totalnie randomowa lista 10 kato-ciekawostek, o których prawdopodobnie nie wiedziałeś, że istnieją

1) Ofiaromat

Słuchajcie (mówiłam o tym kiedyś na InstaStories), czy Wy wiecie, że są takie ustrojstwa jak ofiaromaty??? Jak zobaczyłam toto w kościele u wrocławskich dominikanów to, kurka wodna, co chwilę na niego zerkałam w czasie Mszy (nununu!).

Jak sama nazwa wskazuje, w ofiaromacie można za pomocą karty płatniczej wpłacić ofiarę w wybranej przez nas kwocie. Koniec z nerwowym szukaniem gotówki w czasie modlitwy wiernych 😅!

2) Chrześcijańskie portale randkowe

Ja znam przynajmniej 3 małżeństwa, które poznały się właśnie na portalu randkowym dla ludzi wierzących. Może czas podsunąć linka (lub trzy) znajomemu singlowi lub singielce? 😉

https://www.przeznaczeni.pl

https://singlowanie.pl

https://zapisanisobie.pl

3) Katoflix i VatiVision

Też wspomniałam o tym kiedyś na IG – dla mnie to absolutnie genialne, że ktoś wymyślił coś takiego jak katolicki Netflix. Ostatnio się zarejestrowałam, wykupiłam 72-godzinny dostęp do filmu „Jak Bóg da” (za całe 9 zł) i mogę zaświadczyć, że wszystko poszło gładko: rejestracja, płatność i jakość filmu nie budziła żadnych zastrzeżeń. Aha, no i film przekomiczny 😂

https://katoflix.pl

https://www.vativision.com/home – platforma ruszyła w czerwcu 2020 we Włoszech, czekamy na wersję polską (lub chociaż angielską 😉)

4) Konfesjonał z klimatyzacją

Dźwiękoszczelne konfesjonały z klimatyzacją są zamontowane np. w Kalwarii Zebrzydowskiej. To dopiero komfort! Niczym mercedes wśród samochodów 😂 Jest ryzyko, że penitent nie będzie miał ochoty wyjść zbyt szybko, though 😉 😂 Ale w całej masie kościołów nie brakuje też drobniejszych usprawnień, jeśli chodzi o odbywanie spowiedzi: coraz częściej można znaleźć w konfesjonałach pudełko z chusteczkami (mała rzecz, a tak przydatna!), a np. u wrocławskich paulinów na konfesjonale jest czerwono-zielona lampka, oznaczająca, czy kapłan akurat spowiada czy też czeka na kolejną osobę. Super!

5) Chrześcijański speed dating

To jest po prostu szał: speed dating w chrześcijańskiej odsłonie (jacie kręcę! Lubię takie boskie, szalone pomysły! 😁). Spotkania odbywają się m.in. w Warszawie, Gdańsku, Krakowie, Katowicach, Wrocławiu, Rzeszowie i Tarnowie. Kolejny link do podrzucenia wierzącemu znajomemu, który szuka kogoś do pary 😉

https://chrzescijanscysingle.pl

https://chrzescijanskierandki.pl

6) Formed.org

Natknęłam się na niego przypadkiem. Akurat scrollowałam w łazience i paczę, a tu takie cudeńko! 😍 Formed to platforma z filmikami, e-bookami i audiobookami, które mają na celu FORMACJĘ katolicką. Czyli znajdziecie tu filmiki o sakramentach, o Piśmie Świętym, o current hot topics na świecie, a także filmy fabularne i dokumentalne o świętych, filmy dla dzieci, o mamo, dużo tego! A jeśli chodzi o książki! W przypadku niektórych książek można dołączyć do grupek dzielenia online. WOW.

Platforma jest płatna $12/miesiąc, można wykupić darmowe 7 dni próbne, żeby poklikać i przetestować. Aha, jest PO ANGIELSKU 😉 czyli dodatkowo świetna okazja do ćwiczenia tego wspaniałego języka.

7) Katolik Wspiera

Katolicka platforma crowdfundingowa. Można rejestrować tam swoje projekty lub być darczyńcą i wrzucić coś do skarbony. Projekty są z różnych kategorii – można wesprzeć twórców, misjonarzy, pomysły edukacyjne i inne. Świetna sprawa!

https://www.katolikwspiera.pl

8) Szkoła tańca uwielbieniowego

Tak. Taka szkoła istnieje 😮 Szacun! I wiecie, nie chodzi tu tylko o pokazywanie do piosenek, o nie! Worship Style to jest szkoła, która uczy żywiołowego tańca uwielbienia. Ma autorski program, w którym łączy przeróżne style taneczne. Szkoła ma siedzibę w Gdańsku, ale organizuje kursy na instruktorów, także wiecie 😉 no limits 😉

http://www.worshipstyle.pl/index.html

9) Aplikacje

Niektórych z nich nie trzeba przedstawiać, myślę że wielu z Was ma zainstalowane Pismo Święte lub Modlitwę w Drodze, ale czy wiedzieliście też, że jest dostępna w aplikacji Biblia z edycji Świętego Pawła (baaardzo lubię to tłumaczenie)?

Mamy też aplikacje do Nowenny Pompejańskiej (i to niejedną), do Aktu Zawierzenia Jezusowi przez Maryję, do przeróżnych nowenn, a ostatnio odkryłam coś dla najmłodszych – kolorowanki biblijne 😁 Rodzice też mogą…przetestować 😅 relaksują!

10) Zabawki katolickie

Również moje ostatnie odkrycie: mała firma rodzinna w USA produkuje drewniane zabawki ze świętymi. Patrzcie jakie cudne! Figurki są całkowicie eco i non-toxic, a co za tym idzie zupełnie bobas-friendly.

https://saintlyheart.com

Która ciekawostka Was najbardziej zaintrygowała? A co dołożylibyście do tej listy? 😊 Napiszcie w komentarzach! 😊

Kategorie
Rozkminy

Wakacyjny niezbędnik katolika

Hej Mój Drogi, Moja Droga! 😊

Jak to się dzieje, że mamy już drugą połowę lipca 😱??? Zauważyłeś/zauważyłaś? Szok!

Wakacje lub urlopy już poplanowane?

U nas prawie 😅 Mamy ustalony termin i obrany kierunek, ale jeszcze szukamy noclegów. Wiesz, widziałam jakiś czas temu na Insta takie zdjęcie jednej z mam, której konto followuję, z napisem „Rodzice tak naprawdę nie jadą na wakacje. Po prostu zajmują się swoimi dziećmi w innym mieście”. Couldn’t agree more. U nas tak to właśnie będzie wyglądało 😜

Czas wakacji to czas odpoczynku od wielu rzeczy i – jak, podejrzewam, większość z nas wie, chociaż może nie od razu się przyzna – bywa i tak, że to czas odpoczynku od modlitwy. A nie o to chodzi!

W wakacje trudniej o samodyscyplinę, oporniej nam idzie z codziennymi nawykami, a czasem rutyna w ogóle jest całkiem zrujnowana. Apeluję ja do Was, mili Czytelnicy: nie dopuśćmy do tego, żeby w czasie urlopu zaniedbać relację z Panem Bogiem.

Proponuję spakować do walizki/plecaka kilka rzeczy, które nie zajmują dużo miejsca(!), a pomogą nam tej relacji nie zaniedbać, a nawet ją wzmocnią!

Wakacyjny niezbędnik katolika – 8 rzeczy, które warto spakować na wakacje

1) Różaniec

Słuchajcie, wiem, że może nie wszyscy z Was modlą się codziennie na różańcu. Ale zwizualizujcie sobie którąś z tych scen: wędrujecie po górach, leżycie na plaży słuchając szumu fal, przechadzacie się ulicami jakiegoś pięknego miasta… no i CZEMU by w takiej sytuacji nie wziąć do ręki różańca i nie odmówić choćby dziesiątki? A jeśli wybije godzina 15:00, to może choćby dziesiątkę koronki do Miłosierdzia Bożego? Moim zdaniem, to taki piękny akcent w ciągu dnia!

Moja rada: jeśli macie tendencję do gubienia rzeczy, to think twice czy chcecie na wakacje zabierać ze sobą ten różaniec od Waszej prababci, ten przywieziony z Jerozolimy czy jakiś inny o dużej wartości sentymentalnej. Jasne, to tylko przedmiot, ale po co macie się smucić. Ja ostatnio zgubiłam 2 różańce 😑 i zanim zamówię sobie taki z akwamarynu, który mi się marzy, kupiłam sobie całkiem miły dla oka różaniec za 5 zł. I pojedzie ze mną na urlop. High five!

2) Pismo Święte małych rozmiarów lub aplikacja z Biblią

Bardzo Was zachęcam do codziennego czytania choćby krótkiego fragmentu z Pisma Świętego. Do plecaka lub walizki możecie spakować np. małych rozmiarów Nowy Testament z Edycji Świętego Pawła – ma 10,5 x 15,5 cm, więc jest naprawdę niewielki, a ma cenne komentarze do każdego fragmentu!

Alternatywnie oczywiście zawsze możecie mieć pod ręką aplikację Modlitwa w drodze lub Pismo Święte. Pod warunkiem, że tam gdzie jesteście, macie zasięg 😉

3) Lektura duchowa

Moi mili. Kiedy pierwszy raz korzystałam z rachunku sumienia oo.kapucynów z Kielc (do tej pory mój ulubiony rachunek sumienia) natrafiłam na refleksję, która otworzyła mi oczy: „Nie starałem się o pogłębienie swojej wiedzy religijnej przez słuchanie kazań, czytanie Pisma Św., książek religijnych itp.”. Dominikanie też piszą w rachunku sumienia dla dorosłych „Czy wzbogacasz swoją modlitwę poprzez lekturę Pisma Świętego, tekstów doświadczonych w modlitwie świętych i pisarzy religijnych?

Zonk!

Nie chcę powiedzieć, że ktoś kto NIE czyta książek, które wspomagają wzrost duchowy, ma grzech śmiertelny (aż tak się na tym nie znam), ale to nie przypadek, że o lekturach duchowych jest mowa w kontekście modlitwy osobistej. Może urlop/wakacje to dobry czas, żeby po jakąś lekturę sięgnąć?

Polecę Wam tu 3:

Pierwsza: „Sto listów o modlitwie” – krótkie rozdziały, czyta się świetnie, dużo mądrości i genialna intuicja księdza Caffarela w kontekście modlitwy)

Druga: „Zuchwała Księga Świętych” – pisałam recenzję tej książki; krótko mówiąc: jest rewelacyjna. Fantastyczne spojrzenie na święte kobiety + ma materiały do pracy/przemyśleń!

Trzecia: „Wielka ryba” – książka o odkrywaniu kształtu własnej duszy, pomaga uzmysłowić sobie jakie plany i talenty wszczepił w nas Pan Bóg. Książka plus notatnik z zadaniami!

4) UTM czyli Urlopowy Tracker Modlitewny

A jak! 😊 Zapraszam do pobrania, wydrukowania i zabrania ze sobą takiej pomocy wizualnej do śledzenia tego, jak nam idzie modlitwa i czytanie Pisma Świętego (a raczej jak nam idzie ich REGULARNOŚĆ) w czasie wakacji. Looknijcie sobie do tego wpisu, żeby poczytać cuś więcej na ten temat. A jak jeszcze strzelicie fotę tego trackera, udostępnicie na social mediach i oznaczycie mnie (benia_franek na Insta i Bernadetta Franek na fb), to będzie mi mega miło.

5) Słuchawki + powerbank

Do tej pory było analogowo, ale przecież cyfrowo też jako chrześcijanie funkcjonujemy! 😊

Poza sytuacjami kiedy wybieracie się na rekolekcje w ciszy albo celowo i świadomie chcecie odłączyć się od wszelkich urządzeń cyfrowych, warto wziąć ze sobą słuchawki na wakacje.

Pomyślcie sobie: raz, że można posłuchać jakiegoś dobrego audiobooka (ja np. mam ogrrromną chrapkę na „Koniec wymówek!” – audiobook ks.Dziewieckiego o ciele i sporcie. Ha! Może wreszcie ruszę cztery litery 🙈), dwa: można posłuchać refleksji/komentarzy do Słowa Bożego, trzy: można posłuchać muzyki chrześcijańskiej. Dobre powody? No raczej.

A powerbank to wiadomo, jak okaże się, że prądu lub gniazdka braknie, to takie małe urządzonko potrafi zwyczajnie pomóc. Że już nie wspomnę o sytuacjach niebezpiecznych, w których trzeba dzwonić na numer alarmowy, a tu bateria słaba. 😱 Oby takich nie było! Ale wiecie, ja to z gatunku tych, którzy biorą „na wszelki wypadek”.

6) Spowiedź!

Oczywiście mam na myśli, że warto taką spowiedź ODBYĆ przed wyjazdem, albo zaplanować na „w trakcie wyjazdu”. Ostatnio słuchałam na YT Wodza (o.Tomasza Nowaka OP), który opowiadał, że Pan Bóg w sakramencie spowiedzi nie tylko odpuszcza nam grzechy, ale też wylewa na nas łaskę. Jest tu ktoś kto NIE CHCE darmowej łaski? Hę?

Podsyłam Wam od razu linki do dwóch rachunków sumienia, o których już tu wspominałam:

rachunek sumienia dla dorosłych – Kapucyni Kiecle (ja aktualnie od kilku lat korzystam),

rachunek sumienia dla dorosłych – Dominikanie (przez wiele lat korzystałam i bardzo sobie ceniłam)

7) Outfit na Mszę Świętą

Warto! Wziąć! Pewnie koszula lub sukienka wygniecie się w walizce/plecaku, ale musiałbyś/musiałabyś mieć naprawdę wielkiego pecha, żeby hotel/pensjonat/rodzina, u której będziesz nie miała żelazka do pożyczenia. Kaman, ubierz się ładnie dla Jezusa. Poczuj się odświętnie w Dzień Święty.

8) Playlista z muzyką chrześcijańską

Ha!

Raz, że dosłuchania, ale też do śpiewania!

Moi mili. Ja np. uwielbiam śpiewać w aucie. I żeby wychwalać Pana Boga śpiewem nie trzeba być drugą Whitney Houston. Jestem przekonana, że Jemu podobają się nasze mniej lub bardziej udane występy solowe lub w zespole (np.rodzinnym 😉), jeśli są szczere i prosto z serca.

Tak więc, jeśli wybieracie się gdziekolwiek na wakacje autem, odpalcie sobie ulubiony zespół chrześcijański i śpiewajcie razem z nimi! Jeśli pomaga Ci to w modlitwie, włącz sobie muzykę uwielbieniową, albo kanony z Taize. Zachęcam Cię, żebyś słuchał(a) i śpiewał(a).

Pomogę Ci w tym trochę 😉

Tutaj na dole znajdziesz link do playlisty na YouTube’ie z Muzyką Chrześcijańską do Śpiewania w Aucie. Możesz oczywiście śpiewać też w pociągu, samolocie i blablacarze (to dopiero ewangelizacja!). Możesz też jej tylko słuchać i śpiewać w sobie w środku.

Chrześcijańska Playlista do Śpiewania w Aucie

Co więcej, możesz też ją ze mną współtworzyć.

Jeśli znasz jakąś piosenkę, która świetnie by się nadawała do tej playlisty koniecznie daj mi znać 😊 Napisz jej tytuł lub wrzuć do niej linka w komentarzach do tego posta lub w komentarzach do playlisty na YouTube’ie.

Nie obiecuję, że będę do niej wrzucać wszystko jak leci – będę starała się ją utrzymać spójną. Ale pisz, pisz i dawaj znać – ja też chętnie poznam nowych dla mnie artystów i zespoły chrześcijańskie.

No to Mój Drogi, Moja Droga, jesteś już dobrze wyposażony/wyposażona na wakacje 😉 pod kątem przeżywania ich z Panem Bogiem.

A może dopisał(a)byś coś do tej listy wakacyjnej? Daj znać w komentarzu!

Kategorie
Rozkminy

Solo trip – dlaczego co roku wyjeżdżam sama?

Cześć Czytelniku! Hej Czytelniczko!

Miło mi, że wpadasz! 😊

Opowiem Wam dzisiaj o takim moim, na początku dziwnym (jak dla ekstrawertyka), doświadczeniu – wyjazdach solo.

Mam taką swoją (strasznie długą, bo trzyletnią 😜) tradycję, że co roku wyjeżdżam sama na 2 dni, gdzieś za Wrocław.

Tak jest, sama.

Tak, dzieci zostają w domu. Z tatą.

Już to słyszę: „Ło matko i córko! Toż to nie wypada! Co sobie teściowie pomyślą? Dzieci zostawiasz??? A co mąż na to?”

A ja na to: „sorry, Batory. Mąż co roku wyjeżdża z kolegami w góry. Na cały weekend. Heloł! I jakoś on nie ma second thoughts. Jego nikt nie osądza i jemu nikt się nie dziwi. To czemu ja nie mogę?”

Poza tym, wierzcie mi, każdemu, kto wiedzie intensywne życie, czy to zawodowo czy to rodzinnie (czasem both!) przydałoby się wyjechać samemu! Jak palec! I zaznać trochę spokoju. Nawet świętego spokoju.

I wiem, że część z tych rzeczy, które ja robię na solo tripach, ktoś inny może zrobić w domu, ale ja znam siebie. Nawet jeśli wygonię swoich na caaaały dzień na działkę do dziadków, to będę patrzyła na to mieszkanie i będę. Widziała. Co mam do posprzątania. I na samym obserwowaniu się nie skończy, if you know what I mean. Macie tak też? 😂

Dlatego potrzebuję, potrzebuję wyjeżdżać i pozwalam sobie na coroczny taki krótki wypad, żeby zająć się tylko własnymi sprawami – u mnie na tapecie jest zawsze rozwój zawodowy, bo przez bardzo długi czas był on dla mnie po prostu MEGA zagadką.

Ale warto czasem wyjechać solo nawet jeśli ma się poukładane życie zawodowe, serio! 😁

Podam Ci teraz, drogi Czytelniku, droga Czytelniczko, listę 9 rzeczy, których możesz doświadczyć w czasie wyjazdu solo. Zastanów się, może to właśnie coś, czego potrzebujesz!

1) Spotkasz się ze swoimi myślami.

Często na co dzień ich nie słychać. Albo są przerywane radosnymi okrzykami dzieci, albo milionem innych bodźców. I wiem, że to frazes, ale naprawdę potrzebujemy czasu, żeby usłyszeć własne myśli. Tyle w nich ważnych odczuć, jakichś intuicji, może lęków, marzeń. W tej pędzącej codzienności po prostu ciężko to zauważyć.

2) Spotkasz się z Bogiem.

Dla mnie zawsze te wyjazdy otwiera modlitwa. Poświęcam ten czas, ofiarowuję go Bogu. Nawet jeśli decydujesz się, że będziesz po prostu odpoczywać, że nie masz żadnych planów do zrealizowania, żadnych rozkmin zawodowych, ani rzeczy do przemyślenia i chcesz po prostu pooddychać innym powietrzem, popatrzeć na inny skrawek nieba – nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ten odpoczynek ofiarować Bogu.

3) Spotkasz się z przyrodą.

Wybieram pensjonaty/hotele przy lesie, przy parku. Zawsze sobie zaplanuję mnóstwo do roboty, ale staram się chociaż godzinę poświęcić na spacery na łonie natury. Zachwycam się lasami, łąkami, bliskością gór.

4) Zatęsknisz, docenisz.

Zawsze chwilę zatęsknię za rodzinką w czasie tego wyjazdu (zastanawiam się: kiedy indziej doświadczę takiej tęsknoty? (Może dopiero jak dzieci będą same wyjeżdżały?) A przecież ta tęsknota prowadzi do wdzięczności.) I docenię po raz kolejny męża, teściów, to co mam, to, że mam gdzie i do kogo wracać.

5) Porobisz zdjęcia.

Biorę aparat lub telefon, idę w przyrodę i chwytam chwilę. Nie mam wielkich zdolności fotograficznych. Kiedyś robiłam dużo zdjęć kulinarnych i dawało mi to frajdę. Teraz cieszy mnie przyzwoicie zrobione zdjęcie krajobrazu, widoku z okna, pojedynczego kwiatka w przybliżeniu, na tle reszty łąki. Patrzę na nie i się uśmiecham: ja to uchwyciłam.

6) Nadgonisz z czytaniem.

Lista książek, audiobooków, e-booków, które mam ochotę zabrać na taki solo trip jest tak długa, że śmieję się, że to program na wyjazd tygodniowy! 😜 Ale ograniczam się bardzo, biorę zazwyczaj jedną książkę i ten czas, który wieczorem spędzam w pokoju hotelowym, leżąc na brzuchu na łóżku z nosem w książce jest BEZ-CEN-NY.

7) Ułożysz plan.

Wyjazd solo to też idealny czas na planowanie. Tworzenie w głowie i na papierze. Polecam wzięcie notesu, kolorowych cienkopisów i zakreślaczy, bo ułatwiają odnajdywanie się potem w gąszczu notatek. To też dobry czas na zaplanowanie zmiany.

8) Poukładasz na nowo priorytety.

Często w wyniku spotkania z własnymi myślami i z Panem Bogiem potrafimy spojrzeć na nasze życie, i zrobić taki jakby rachunek sumienia. Ja kminię w ten sposób: co MYŚLĘ, że jest moimi priorytetami, a co mówią o tym moje DECYZJE? Czy one są spójne z tą kolejnością priorytetów, którą mam w głowie? Ha! U mnie nieraz było tak, że łapałam się na tym, że moje wartości w głowie mają się nijak do moich rzeczywistych wyborów.

9) Powrócisz do wspomnień z dzieciństwa.

Ja nie miałam babci (ani w zasadzie żadnej bliskiej rodziny) na wsi, ale na swoim pierwszym solo tripie 5 min od pensjonatu była polana przed lasem. Siadłam w wysokiej trawie, zamknęłam oczy, przysłuchiwałam się odgłosom natury i myślami wróciłam do czasów, (ha!) zdaje się, gimnazjalnych i do pewnych rekolekcji w Idzikowie i do bardzo ważnej wówczas modlitwy odmówionej w podobnych okolicznościach przyrody. Dobrze się czułam z tym wspomnieniem i podziękowałam Bogu za tamten czas.

UWAGA, będzie opowieść.

Spróbuję krótko, OK? 😉

Mój pierwszy wyjazd solo był efektem frustracji, że 1) Krzysiek wyjeżdża, a ja nie, 2) miałam mocno poplątane w głowie co ja mam właściwie robić z tym moim życiem zawodowym. Pojechałam do Międzygórza, do przeuroczego pensjonatu, za którym był las po jednej stronie i pola po drugiej stronie. Wzięłam ze sobą audiobook „Rób to co kochasz” autorstwa Arkadio i słuchałam, i robiłam notatki, i lałam łzy, bo ileż tam było tego co siedziało we mnie w środku! Ile nazwanych moich lęków i blokad. Ile słów, na które otwierały mi się szerzej oczy ze zdziwienia, że sama na to nie wpadłam. Wtedy właśnie usłyszałam, BANALNE, ale dla mnie w tamtym czasie przełomowe

„albo stoisz w miejscu, albo wykonujesz ruch”.

W tamtym czasie byłam na rozdrożu zawodowym i BARDZO bałam się dokonania złego wyboru. Bałam się spudłowania. Straty czasu i pieniędzy na edukację, i potem ścieżkę zawodową, która okaże się nie dla mnie. No i tak stałam, i patrzyłam się na te dwa drogowskazy w przeciwnych kierunkach i paraliżował mnie strach, i totalnie nie wiedziałam, co mam robić. Więc robiłam NIC. Stałam i kręciłam się w miejscu, i kminiłam, a czas i tak upływał. No i wtedy te słowa: „albo stoisz w miejscu, albo wykonujesz ruch”.

I dalej:

„nie bój się popełniać błędów. Bóg rozliczy Cię, człowieku, z miłości i talentów. Nie bój się, więc, tego, że rozminiesz się z Jego wolą, bo Bóg wysyła różne zaproszenia. (…) Działaj w zgodzie ze swoim sercem i wykonuj ruchy, a każdy błąd niech przeradza się w konkretną lekcję na drodze ‘Rób To Co Kochasz’”.

Po wylanych łzach, po modlitwie, rozpisałam sobie za i przeciw dwóm kierunków studiów podyplomowych, rozrysowałam potencjalne możliwości pracy w obecnej korpo po każdym z tych kierunków, znowu przemodliłam i podjęłam decyzję. „Przypadkowo” kościół w Międzygórzu jest pod wezwaniem św. Józefa – patrona osób pracujących. Poprosiłam go tam o wstawiennictwo.

Od tamtej pory wiele się zmieniło. Mimo że zrobiłam podyplomówkę, to wcale nie pracuję w tej branży. Ale nie żałuję – podjęłam decyzję i spróbowałam, i widzę jak każdy mój krok, nawet (po ludzku) chybiony, prowadzi mnie do lepszego zrozumienia siebie, swojego potencjału i odkrywania Bożego planu na moją ścieżkę zawodową.

Bez wyjazdu solo, bez słuchania tych słów w ciszy, spokoju i bez rozproszeń, bez Bożego natchnienia po tym audiobooku, kto wie gdzie byłabym dzisiaj?

A co Ty myślisz o takim wyjeździe solo? Odnalazł(a)byś się w takiej sytuacji? A może praktykujesz solo tripy? Napisz w komentarzu! 😊