Kategorie
Rozkminy

Ten o tatuażu.

I o tym co mnie potem spotkało.

Cześć! Co tam u Ciebie słychać? Cieszę się, że wpadłeś lub wpadłaś 😊

Jak leci Wielki Post? Jak Twoje postanowienia?

Co, nie jest łatwo, no nie? Ugh, tell me about it. Za Zdrapką Wielkopostną LEDWO nadążam, w weekendy o modlitwie sobie przypominam dopiero wieczorem, a w pracy co chwilę ktoś przynosi ciasto 😂🙄 Jak żyć, no jak żyć…? Ale nawet jeśli miałeś/miałaś jakieś potknięcia to się absolutnie nie poddawaj, tylko wstawaj, poprawiaj koronę i zasuwaj dalej z pracą nad sobą 💪

Dzisiaj opowiem Wam fascynującą historię mojego tatuażu 😂

A było to tak…

Background

„Lata świetlne” temu, jakoś chyba w liceum, a może to już było na studiach, gorąco się modliłam w domu. Już nawet nie pamiętam jakie były okoliczności życiowe, ale patrząc na rezultat tej modlitwy, musiałam się czymś strasznie zamartwiać. Jak to ja. Jak się martwię, to się spinam, potem zaczynają mnie wnętrzności ze stresu skręcać itd. Pewnie niektórzy z Was coś podobnego przeżywają.

I pamiętam jak w czasie tej modlitwy, stresu, spięcia, przyszły mi na myśl słowa z Ewangelii wg św.Mateusza, o tym jak Pan Bóg troszczy się o lilie polne i o ptaki podniebne, więc czemu miałby się nie zatroszczyć o mnie? I kolejne słowa zaraz po tym fragmencie:

Szukajcie wpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości,

a wszystko inne będzie Wam dodane.

Wiecie co. Momentalnie poczułam ulgę. Autentycznie. I oświecenie. I zaskoczenie. Niesamowite, ale po tych słowach wszystkie myśli i rozterki się uspokoiły. Pan Bóg mnie wzywa do tego, żebym w pierwszej kolejności zajęła się szerzeniem królestwa Bożego na świecie. A On zadba o resztę. Czym ja się martwię? No i te słowa się TAK do mnie PRZYKLEIŁY…że uznałam, że nie chcę się z nimi rozstawać, że one będą moje, że to będzie moje motto życiowe.

Let’s do this.

Czas mijał, moje siostry zaczęły się dziarać. Różne tam rzeczy sobie tatuowały, jakoś po kilku pierwszych przestałam to śledzić 😅. W pewnym momencie stwierdziłam, że jeśli kiedykolwiek miałabym coś sobie wytatuować, to koniecznie to będzie ten cytat z Pisma Świętego.

Pomysł dojrzewał i w sumie, kiedy nastał rok 2018 i spisywałam w styczniu cele na ten rok, to w czołówce było właśnie zrobienie sobie tatuażu. A że lubię kuć żelazo póki gorące 😉 to już w lutym miałam umówiony termin 😁

Wiedziałam, że chcę cytat, ale chciałam też koniecznie kolory, żeby cieszyły oko. Wiedziałam też, że muszę mieć ten cytat na ręce – żeby przypominał mi jakie powinny być moje priorytety. Bardzo tego potrzebowałam i ciągle potrzebuję do tego wracać.

Miałam wybraną czcionkę i kilka plików graficznych – poszłam z tym do studia i tam na miejscu pan dziaracz poukładał moją „mniej-więcej” wizję w spójny obraz, mieszczący się na mojej chudej jak patyk ręce 😂.

Pamiętam ten moment, kiedy przykleił do mojego przedramienia kalkę z projektem tatuażu. Kiedy zobaczyłam się w lustrze z fioletowym szkicem na ręce, ogromny uśmiech od ucha do ucha zawitał na mojej twarzy. „OMG!! Rewelacja!! Robimy to!”

A potem było 2,5 h zaciskania zębów.

Jak ktoś się mnie pyta czy bolało, to odpowiadam, że samo robienie tatuażu nie bolało aż tak bardzo, zresztą ta część przedramienia od wewnątrz jest mało bolącym miejscem na tatuaż. Ale jak mi potem pan dziaracz posmarował ten tatuaż i zawinął folią…jadąc autobusem do domu starałam się nie wyć z bólu. O mamo, jak to strasznie piekło 😖😖😖 masakra!… Ale był! Piękny, kolorowy, z motywami roślinnymi i jednym z najważniejszych zdań w moim życiu.

Epilog?

Co było potem?

Potem zaczęło się coś z czego nie do końca zdawałam sobie sprawę planując ten ruch.

Zaczęłam świadczyć.

Dzień po wydziaraniu, w pracy, podchodzę radośnie na open space’ie do znajomej Finki i mówię do niej, jak to ekstrawertyczka: „Cześć Hanne! Zobacz jaki tatuaż sobie zrobiłam!”.

Z Hanne rozmawiałyśmy kilka dni wcześniej w pracy o tatuażach właśnie. Wtajemniczyłam ją w mój zamiar i przyklasnęła pomysłowi – sama miała zamiar też się wytatuować. Rozmawiałyśmy jak to różni ludzie mają różne podejścia do tej kwestii i jak często odradzają, bo a) na starość skóra się zmarszczy, bo b) może się znudzić i tak dalej, i tak dalej. Hanne to wszystko skwitowała „Co oni gadają! Przecież równie dobrze mogę umrzeć już jutro w jakimś wypadku czy czymś! Dlaczego miałabym nie robić sobie tatuażu z powodu pomarszczonej skóry w podeszłym wieku?”. I couldn’t agree more.

Anyways! Podchodzę do Hanne i pokazuję jej tatuaż (na open space’ie, podkreślam), inni patrzą, Hanne próbuje czytać (tak, „righteousness” to trudne słowo po angielsku 😅), a ja się zastanawiam………….. „Damn, co ja robię? Oprócz tego, że właśnie oblewam się pąsem. Właśnie pokazuję wszem i wobec w pracy, że…jestem wierząca. No bo przecież mówię, że jest to cytat z Pisma Świętego. O cholera, damn, damn, damn, zacznie się hejt.”.

Ale wiecie co? Nie zaczął się.

Wierzcie albo nie, ale ja miałam baaardzo długo problem z tym, żeby nie bać się przyznawać się do mojej wiary w różnych nie-kościelnych towarzystwach. Wiem, że nie ma się czym chwalić, ale serio tak było. Bałam się hejtu, nieprzyjemnych komentarzy, tego, że zaraz ktoś będzie chciał mnie wciągnąć w jakąś dyskusję czy konfrontację, a ja nie będę miała argumentów – różne czarne scenariusze sobie pisałam w głowie. Ale, przynajmniej wtedy, nic się takiego nie zadziało. Dziewczyny popatrzyły, na wieść o tym, że to fragment z Biblii była krótka chwila ciszy 😅 i potem skomplementowały, że bardzo ładny i gdzie robiłam i czy bolało, itd.

Wiecie, to brzmi niewiarygodnie, absurdalnie albo wręcz śmiesznie, ale ja od tamtego dnia uczę się nie bać mówić o tym, że jestem wierząca. A zaczęło się od tatuażu 😂 Oczywiście, to Duch Święty dodaje mi odwagi i pomaga przekraczać swój strach. Ale, kurka wodna, zaczęło się od tatuażu!

To znaczy, projektując go, wiedziałam, że chcę ten cytat, że chcę go po angielsku, m.in. po to, żeby świadczyć w pracy – tak sobie wmawiałam. Ale tak naprawdę nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że ja autentycznie będę to robić.

Teraz bywa tak w mojej aktualnej pracy, że w naszej korpokuchni, w kolejce do zmywania pudełek po lunchu, ktoś zagada „co masz tam wytatuowane?”. Ja wtedy robię głęboki wdech i mówię „To cytat z Pisma Świętego. Szukajcie wpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie Wam dodane. Po angielsku”.

„Acha.”

„Ło matko!”

„A to Ty wierząca jesteś?”

„Ale tak, że do kościoła chodzisz co niedzielę i modlisz się zdrowaśkami?”

Tak.

<kiwanie głową ze strony rozmówcy>

Wiecie, jest takie powiedzenie, pięknie brzmiące po angielsku: Practice makes perfect.

Więęęc* ja dzielnie ćwiczę mówienie o tym, że tak, jestem wierząca, tak, chodzę do kościoła, a jednocześnie nie jestem kosmitą. Bo w chrześcijańskim towarzystwie to easy peasy, ale tam gdzie jesteś w mniejszości, to nie jest to dla mnie takie oczywiste.

Tak sobie pomyślałam, że dominikanie mają swoją dewizę „Głosić wszystkim, wszędzie i na wszystkie sposoby”. Dla mnie to jest jeden z tych sposobów.

Cieszę się, że mam ten tatuaż. Te słowa, które układają moje priorytety będą ze mną na zawsze, już nie będzie wymówek, że zapomniałam. Mogę na nie popatrzeć, dotknąć ich, wziąć głęboki oddech i zabierać się do budowania tego królestwa.


A Wy, co myślicie o tatuażach? Może macie jakieś, albo chcielibyście mieć?

Dla wątpiących, hejtujących, grożących palcem, że to „pieczęć szatana” polecam posłuchać/poczytać nie tylko o.Szustaka (od 24:00 min.), ale też ten filmik i ten artykuł, i ten.

*tak, wiem, że nie zaczyna się zdania od „więc” 🙄

2 odpowiedzi na “Ten o tatuażu.”

Dodaj komentarz